Jak w 12 godzin spełnić marzenia. Listy ze Słowenii #4

Początek
przeczytasz w mniej niż 3 min.

Damian Buraczewski przemierza europejskie drogi, jadąc z Polski do Słowenii

W lusterku wstecznym widzę twarz kierowcy. Kilkudniowy zarost i przeciwsłoneczne okulary świadczą o swobodnym podejściu do życia. To raczej nie nerwus, co zaraz mruga światłami. Zresztą, jedzie tak blisko, że i tak bym nic nie widział. W odbiciu nie widać nawet marki samochodu. Najczęściej jest to skoda. Dumnie płynąca superb, zwinna octavia albo mocno trzęsąca się przy autostradowych prędkościach fabia. W Polsce byłby to pewnie TDI od Niemca, ale Czesi wolą rodzime auta. Po przekroczeniu Bramy Morawskiej i granicy na Olzie autostrada zapełnia się pędzącymi skodami. Pojawiają się znikąd jako maleńki punkcik w lusterku wstecznym, by już po chwili wisieć na tylnym zderzaku mojego opla.

Brama Morawska, naturalne wrota między łańcuchami Sudetów i Karpat, przez wieki stanowiła część szlaku z północy na południe Europy.

Jeszcze bardziej spektakularną bramę mijam przy wjeździe do słoweńskiego Przymorza (sł. Primorje). Wyrastający niczym mur, Nanos stanowi granicę klimatu śródziemnomorskiego zatrzymując od zachodu ciepłe powietrze znad Adriatyku. Nanos, część łańcucha Gór Dynarskich, to siódma, ostatnia góra w mojej podróży na południe.

Zanim jednak tam dotrę, modlę się, aby mój bagażnik nie stał się garażem dla czyjejś skody.

Najgorsze są remonty jezdni i zwężenia. Auta jadą za sobą w odległości zaledwie kilku metrów. Kiedy tylko ograniczenie się kończy, stado rusza w głośnym klekocie diesli i wyciu wysilonych turbobenzynówek. Autostrada zamienia się w spalinową Wielką Pardubicką. Mocno dociskając pedał prawą nogą, kierowcy walczą o chwałę i dobre samopoczucie tego popołudnia. W takiej gonitwie mijamy Kras Morawski i rzekę Morawę. Polskie patchworkowe poletka z zarośniętymi miedzami już dawno ustąpiły miejsca wielkim monokulturowym polom czeskich kombinatów rolnych.

Za austriacką granicą krajobraz nieznacznie się zmienia. Pola znów są mniejsze, drogi równiejsze, ale miasteczka i wsie mają podobny bieda-charakter. Zamiast popularnych w Czechach elektrowni słonecznych, wielkie wiatraki, koszmar Don Kichota i denialistów klimatycznych. Olbrzymie śmigła rzucają cienie na pola. Kręcą się stale, napędzane wiatrami mknącymi przez równiny Dolnej Austrii. Zimą szybciej, latem leniwie.

W końcu na horyzoncie pojawiają się drapacze chmur w stolicy fantomowego imperium. Wiedeń wyrasta między polami niczym fatamorgana na pustyni. Po drugiej stronie Dunaju zaczyna się Austria “alpejska”. Miasteczka, choć wciąż skromne, robią się bardziej schludne. Sosny wypierane są przez jodły, a lasy gęstnieją zielenią. Krajobraz nabiera bajkowego charakteru.

Pierwsze pasmo Alp mijam od wschodu. Na drodze coraz mniej ciężarówek z polskimi rejestracjami, ich miejsce zajmują auta rumuńskie i węgierskie. Autostrada stopniowo traci imperialny charakter i z czterech pasów robią się dwa. Kręta jezdnia prowadzi przez przedgórze alpejskie. Łąki na zboczach są zawsze skoszone. Domy i obejścia coraz bardziej przypominają scenerię reklamy czekolady, a coraz mniej budynki mieszkalne.

Kierowcy SUVów z całej Europy Środkowej w końcu czują się tak, jak w czasie przeglądania folderów reklamowych swojego samochodu. Te sto kilometrów austriackiej autostrady może być dla niejednego z nich najpiękniejszym wspomnieniem urlopu.

Niestety kręta i malownicza droga kończy się przed Grazem. Aż do słoweńskiej granicy będą się ciągnąć jedynie pola kukurydziane i dyniowe, przerywane raz po raz centrami logistycznymi i halami produkcyjnymi. Za Grazem przekraczam Murę, koło Mariboru Drawę, a przed Lublaną Sawę. W Słowenii znów mijam Alpy, tym razem od południa. Przy słonecznej pogodzie widok na Alpy Kamnickie z obwodnicy Lublany zapiera dech.

W dwanaście godzin mijam siedem gór i siedem rzek. Dolina Wipawy, dokąd wróciłem po urlopie w Polsce, znów wygląda bajkowo. Nie pamiętam, jak wyobrażałem sobie odległe krainy jako dziecko, ale nieśmiało czuję spełnienie marzeń.

Damian Buraczewski

Ze Słowenią związany od 2011 roku. Prowadzi blog SlovVine.com wybrany Winiarskim Blogiem Roku 2019 magazynu Czas Wina. Jego teksty o Słowenii ukazały się na łamach Tygodnika Powszechnego, Tygodnika Przegląd i Czasu Wina.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.