„Szybko, szybko”, czyli ppalli, ppalli, to zwrot w Korei Południowej tak popularny, że wielu przybyszy bierze go za koreańskie „dzień dobry”
Zdaniem Romana Husarskiego, autora reportażu: „Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej” będą to pierwsze słowa, których nauczymy się w tym kraju wyznającym kulturę pośpiechu.
Wszystko jest tu na już, od budowy drogi do podania jedzenia w restauracji, które pojawia się na stole mgnienie oka po tym, gdy zamkniemy menu. Co więcej, jak pisze Roman Husarski, ów pośpiech ma w Korei Południowej jednoznacznie pozytywny wydźwięk. Powiedzenie „co nagle to po diable” tu nie istnieje.
Ale wbrew temu, co mogłoby się nam wydawać – nawet w tak zaawansowanym technologicznie kraju – szybko, nie zawsze znaczy dobrze.
Na dowód autor podaje litanię przykładów: wybudowanych w rekordowym tempie mostów, domów handlowych czy promów, które okazały się spektakularną katastrofą.
Pisze też o tym, jak kultura „ppalli ppalli” przekłada się na pracę i codzienność, odbijając się Koreańczykom czkawką. Ale też może właśnie dzięki niej Korea Południowa, jest dziś tak bogatym krajem? A przecież – jak przypomina Husarski – jeszcze w latach 50. większość jej społeczeństwa żyła w skrajnej biedzie, jedząc żołędzie i polne rośliny, których większość z nas nie potrafi nawet nazwać. Długość życia – dziś długowiecznych Koreańczyków – nie przekraczała wówczas 60 lat.
I tak będzie przez całą książkę. Autor bierze pod lupę kolejne stereotypy i mozolnie poddaje je weryfikacji. Rozprawia się z tym, jak widzimy Koreę z daleka. Przez pryzmat kimchi, K-popu i słynnego hymnu sprzed lat „Gangnam Style”, hightechu czy południowokoreańskich seriali. I za każdym razem mówi: „sprawdzam”.
Weryfikację opiera – i to duża wartość tej książki – nie tyko na własnych doświadczeniach. Rozmawia z Koreańczykami oraz koreańskimi autorytetami, a także mieszkającymi w Korei Południowej cudzoziemcami. I dopiero na tej podstawie stara się dociec, jaki ten kraj jest widziany z bliska. Niewątpliwą przewagą autora jest znajomość języka koreańskiego, którego uczył się przez dwa lata m.in. na uczelniach w Hankuk i Joenbuk w Korei Południowej, oraz dalekowschodnich realiów, które studiował na krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim.
Kwestia religii to konik Romana Husarskiego, który pracuje dziś jako doktorant w Instytucie Religioznawstwa UJ. I choć burza dredów na jego głowie nie pasuje może do stereotypowego wyglądu naukowca, to po jego sposobie pisania i mozolnego zgłębiania tematu znać akademickie zacięcie. Pisze:
Fakt, że buddyzm nie jest główną religią w Korei, to jedno z największych zaskoczeń dla osób, które zaczynają bliżej interesować się Krajem Spokojnego Poranka.
Nazwa ta, jak wyjaśnia we wstępnie, pochodzi od Joseon, koreańskiego królestwa, które istniało pomiędzy 1392 a 1897 rokiem i jest zaczerpnięta z relacji zachwyconego nim, chińskiego podróżnika. Jak podaje Husarski:
Ostatni narodowy spis powszechny z 2015 roku wykazał, że buddyści stanowią jedynie 15.5 procent populacji.
I co więcej mają sporą konkurencję w postaci kościoła chrześcijańskiego czy prawosławnego. Przez młodych Koreańczyków buddyzm uważany jest za „religię starych”.
Tymczasem większość koreańskich zabytków jest związanych z buddyzmem. Mnisi w pomarańczowych szatach, czy klasztory zatopione w zieleni to klasyczne obrazki eksportowe Korei Południowej.
Jak jest naprawdę, dowiadujemy się z wypowiedzi jednego z wielu rozmówców Husarskiego:
Młodzi Koreańczycy żyją dokładnie w opozycji do tego, co zaleca buddyzm. Ma być szybko, głośno, i dużo. Buddyzm nie potrafi się przebić wśród tego hałasu.
Autor nie ucieka też od polityki, wręcz wydaje się być nią zafascynowany. Zgłębia chociażby tematykę uciekinierów z Korei Północnej, którzy – w co aż nie sposób uwierzyć – zaznawszy wolności Południa, gubią się w niej i zdarza się, że chcą wracać skąd przybyli. Mimo że to droga w jedną stronę.
Opisuje też skomplikowane relację z Japonią, od której Koreańczycy oczekują przeprosin i zadośćuczynienia za okres kolonizacji. Bo, jak pisze:
Japonia była jedynym niezachodnim państwem, które stworzyło własne imperium kolonialne.
Ta historia wciąż wzbudza wiele emocji. Dość powiedzieć, że pod japońską ambasadą w Seulu, ukrytą zresztą w wieżowcu Twin Tree Towers, regularnie odbywają się demonstracje transmitowane w internecie. Królują hasła „No Japan”, a w środy odbywają się wiece domagające się sprawiedliwości dla kobiet zwanych „pocieszycielami”. W czasie kolonialnym były one zmuszane do pełnienia usług seksualnych dla japońskich żołnierzy. Dziś – z racji wieku – nazywane są z sympatią przez swoich obrońców „babciami”.
I tak, co rozdział, to kolejna rewizja naszych wyobrażeń dotyczących Korei. Zacięcie akademickie autora jest zarówno wielkim plusem, jak i minusem jego reportażu. Przewracając karty książki, poznajemy masę faktów, zdobywamy ogrom wiedzy, ale – niestety – Korei Południowej oczami wyobraźni w niej nie ujrzymy. Za to niewątpliwie reportaż ten może zachęcić, by do „Kraju Niespokojnego Poranka” pojechać i zobaczyć go samemu.
Roman Husarski
Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej
Czarne, 2021
Zapisz się na nasz biuletyn z poleceniami kulturalnymi, wskazówkami dotyczącymi podróży i miejsc oraz podsumowujący najważniejsze wydarzenia na świecie, tak żebyś nie przegapił niczego, co ważne.