Warmia, jak mało który region w Polsce, nadaje się do niespiesznego, uważnego podróżowania
zdjęcie główne: Robert Noreiko
Oczy Marcina Wiechowskiego skrzą się radośnie. Stoimy pomiędzy stalowymi kadziami fermentacyjnymi, a on opowiada o cydrze. Gdy o nim mówi, kąciki jego ust bezwiednie unoszą się ku górze.
– Proces produkcji cydru jest podobny do robienia białego wina, tyle że używamy jabłek – tłumaczy. – Z owoców tłoczy się sok, który później jest fermentowany w niskich temperaturach, w dużych zbiornikach, wraz z osadem. Po miesiącu lub trzech napój butelkujemy.
Efekt tego procesu mamy teraz przed sobą w kieliszkach.
– „Cydr wiosenny” nie jest robiony z wiosennych jabłek, bo takich nie ma – mówi Wiechowski. – Nazwa odnosi się do jego rześkiego charakteru, przypominającego ostre jak brzytwa wczesnowiosenne powietrze.
Cydry robione w Kwaśnym Jabłku – niewielkiej, prowadzonej przez Marcina i Ewę Wiechowskich eko-osadzie we Włodowie na Warmii – roztapiają moje serce.
To prawdopodobnie najlepszy cydr, jaki powstaje w Polsce. I jeden z ważniejszych w Europie Środkowo-Wschodniej.

Mające od 5 do 7,5% alkoholu produkty Kwaśnego Jabłka idą pod prąd masowym gustom. Są oparte na mocnej kwasowości – w niektórych przypadkach niemal ekstremalnej – rześkości, krzepkości i mocnym aromacie. Mają trochę nieokiełznany charakter. Nie powinno to zresztą dziwić, bo spora część tych napoi fermentowana jest i butelkowana wraz z naturalnym osadem. Taki cydr podlega zmianom, nawet gdy trafi już do sprzedaży.
– Jeszcze dziesięć lat temu osad w butelce uznany byłby za nieelegancki – mówi Marcin. – Dziś tego typu naturalne alkohole są pożądane, klarowność przestała być wyznacznikiem jakości.
Na tej jakości twórcom Kwaśnego Jabłka zależy najbardziej.
– To wciąż jest projekt rodzinny, bardziej miejsce do życia niż pomysł na biznes – opowiada Marcin. – Pieniądze zawsze były kwestią drugorzędną. Dlatego nie myślimy o nieustannym zwiększaniu produkcji.
Warmia, co zwiedzić
Ze swoją kameralną skalą Kwaśne Jabłko doskonale wpisuje się w charakter Warmii. To bowiem kraina, której nie ciągnie do wielkiego, pędzącego świata. Metropolii i okazałych projektów. Wszystko zdaje się tu być skrojone na ludzką miarę. Zachęca do przystawania na dłużej, zaglądania w zaułki, spotkań z miejscowymi. Czerpania radości z detali, które w pośpiechu łatwo przegapić.
Gmina Świątki, w której leży Włodowo, zaczyna się niecałe trzydzieści kilometrów od Olsztyna, a zdaje się żyć w zupełnej odrębności od dużego świata. Jadę wąskimi drogami otoczonymi szpalerami lip i topól, sunąc po pofalowanym krajobrazie, co rusz przecinając rzekę Pasłękę. Jej wijąca się wstęga oddziela dwie historyczne krainy: Warmię i Mazury. Te drugie, należące niegdyś do Prus, usiane są ceglanymi domami. Przeszłość Warmii wyznaczają natomiast zachowane do dziś przydrożne kapliczki z krzyżami – w przeciwieństwie do protestanckich Prus, Warmia zawsze była katolicka.
W Skolitach przystaję przed świetlicą Koła Gospodyń Wiejskich. Julia Kowalczyk, projektantka i rękodzielniczka, podsuwa mi kubek z gorącym naparem z liści pokrzywy.
– Na razie z pokrzywy robimy herbatki, ale niedługo chcemy poznać tajniki przędzenia z niej włókien – mówi.
Gospodynie ze Skolit, dowcipkujące zza drutów i szydełek, na których powstają grube swetry i czapki, ze swobodą poruszają się pomiędzy współczesnymi trendami. Ich działalność jest z jednej strony osadzona w tradycji i lokalności, równocześnie jednak w nowoczesny sposób koresponduje z modną ostatnio mitologią słowiańską. Te kobiety cechuje też niewyczerpany zapał. Plany na najbliższe miesiące to nauka robienia witraży i przędzenie wełny na kołowrotku.
Warmia. Centrum świata
Podobna energia cechuje Halinę Kirjew, kierowniczkę Gminnej Biblioteki Publicznej w Świątkach. Gdy kilka godzin później oprowadza mnie po nowej siedzibie placówki, ulokowanej strategicznie przy samym skrzyżowaniu ulic, dociera do mnie, jak wiele inicjatyw dzieje się w takich miejscach z dala od oczu przybyszów.
Trasy podróży zwykle układamy bowiem kierując się bliskością zabytków, muzeów, restauracji, ostoi przyrody. Tymczasem życie miasteczek, wsi, gmin toczy się też w takich miejscach, jak właśnie biblioteki czy świetlice. Wystarczy na chwilę się zatrzymać i zapukać do drzwi, by niemal w jednej chwili znaleźć się w samym środku lokalnego życia. Toczącego się z dala od turystycznych dróg i atrakcji.

W fotelach bibliotecznego pomieszczenia ktoś czyta nowe numery gazet. Kto inny przegląda internet, młoda kobieta wertuje książki w poszukiwaniu tytułu na dzisiejszy wieczór. Niemal wszyscy się tu znają. Biblioteka działa jak punkt zbiorczy, w którym przecinają się codzienne trajektorie mieszkańców. Wpada się tu na moment lub na dłużej, by zamienić kilka słów, wziąć udział w spotkaniu z pisarzem bądź zajrzeć na piętro do pracowni. To tam, pod życzliwym okiem prowadzących, powstają ceramiczne naczynia i ozdoby, spod dłut wyłaniają się drewniane rzeźby, tusz rozlewa się w linorytowe odbitki, a w garnkach nabierają smaku tradycyjne potrawy.
– Biblioteka to całe moje życie, niemal od czterdziestu lat – mówi Kirjew. – Nieustannie pracujemy nad nowymi projektami. Zależy nam, by tutaj biło serce gminy.
Spór o ptaki
Poranny deszcz niweczy nieco plany. Opadająca wilgoć przepłoszyła większość ptaków, które miał mi pokazać Andrzej Waszczuk, fotograf i aktywista. Jesteśmy w rezerwacie przyrody przy Polderze Kwiecewo. Niegdyś w tym miejscu było jezioro, które osuszono, by zyskać miejsce pod łąki i pastwiska. Gdy zaprzestano ich użytkowania, teren znów napełnił się wodą, zamieniając się w polder.
– Przyrodniczo to miejsce było najcenniejsze przed osuszeniem – mówi Waszczuk, który zna tu niemal każdy centymetr. – Na szczęście teraz się odradza.


Waszczuk i grupa fotografów – również spoza Polski – uważają, że przestrzeń należy pozostawić we władaniu natury. Ich zdaniem tylko maksymalne ograniczenie działalności człowieka pozwoli zachować walory rezerwatu. Innego zdania są okoliczni mieszkańcy, którzy woleliby rozruszać nieco ruch turystyczny. By zachęcić przyjezdnych, marzą im się nowe wieże obserwacyjne dla ornitologów, parking, miejsca do grillowania, może nawet drobna gastronomia.
– Turystyka to miejsce zabije – nie ma jednak wątpliwości Waszczuk.
Władze gminy stoją w rozkroku, próbując pogodzić sporne stanowiska. Póki co wydaje się jednak, że ta akrobatyka nie jest w stanie przynieść rozstrzygnięcia konfliktu.
W ciszy bezwietrznego, wilgotnego poranka problemy, które zebrały się wokół Polderu Kwiecewo, wydają się być nieco abstrakcyjne. Nie zważając na ludzkie spory, kormorany przeczekują deszcz przycupnąwszy na konarach. Kaczki chowają się w trzcinach, a niezrażone niczym rybitwy czarne przesuwają się chaotycznym ruchem nad wodą. Gdy pogoda się poprawi, na niebie być może pokaże się bielik, a z zarośli odezwie się bąk lub derkacz. Wszystko toczy się tu według zwykłego, naturalnego cyklu.
Warmia, co zwiedzić: ogród drzewny w Kudypach
Od sporów i kontrowersyjnych planów wolne jest Arboretum w Kudypach w gminie Gietrzwałd, do którego trafiam następnego dnia. Historia tego ogrodu botanicznego zaczęła się w 1983 roku. Huraganowe wiatry, a później spadek wód gruntowych przetrzebiły wtedy sporą część naturalnego drzewostanu. W następnych latach leśnicy postanowili wykorzystać znękany teren na arboretum. Pośród drzew, które się zachowały, posadzono nowe gatunki, a później dodano krzewy. Dziś jest ich tu już ponad tysiąc.

Ścieżki zataczają po ogrodzie pętle i szerokie łuki, mijając oczka wodne i bagienka. Teren jest na tyle duży, że sprzyja bezcelowemu błąkaniu się, przystawaniu przy drzewach. A wiosną i latem przypatrywaniu się kwitnącym magnoliom, różanecznikom i azaliom. Las jest potężny, wysoki i gęsty, a o jego nie do końca naturalnym pochodzeniu przypominają jedynie tabliczki z nazwami gatunkowymi powciskane gdzieniegdzie w ściółkę.
Gdy biorę oddech, do płuc wpływa mi powietrze gęste od aromatu ziemi, liści, kory, olejków eterycznych. To zapach mi znajomy. Przynależny naszej naturze. Kojący.