Street art, galerie sztuki i wszechobecni artyści – Zarzecze uchodzi za najbardziej alternatywną i urokliwą dzielnicę Wilna
Fot.: Julia Zabrodzka
Latem trudno znaleźć tu miejsce – mówi Agnieszka, a ja przyglądam się pustym drewnianym tarasom nad rzeczką Wilejka. Do mokrych desek przykleiły się żółte liście z pobliskich lip.
– Jeden stolik jest jednak zawsze zarezerwowany dla honorowych obywateli Republiki Zarzecza – dodaje przewodniczka.
Właśnie przeszłyśmy przez most graniczny. Pod nim zawieszona jest kolorowa huśtawka, która latem cieszy się ogromnym powodzeniem. Żeby się na niej pohuśtać, trzeba się konkretnie zamoczyć. Oczywiście jesienią też jest pusta. Tylko syrenka spogląda na nią z zachodniego brzegu. Mówi się o niej, że to dziewczyna Zarzecza, zakochana w barwnej dzielnicy. Niektórzy twierdzą, że ta kobieca postać potrafi rzucać urok, by inni, tak jak ona, pokochali tę część Wilna.
Dzielnica występku
Užupis (po polsku Zarzecze) położone na obrzeżach Wilna, jak sama nazwa wskazuje – za rzeką Wilejką – od zawsze przyciągało ludzi, którzy z różnych powodów byli społecznymi wyrzutkami. W XVI w. Wilno okolono murami miejskimi, a Zarzecze znalazło się poza nimi. Oddalenie od centrum okazało się atrakcyjne dla drobnych rzezimieszków, niebieskich ptaków i kobiet lekkich obyczajów, a także Żydów. Mówi się, że dzielnica pełna była karczm i domów publicznych.
Podczas II wojny światowej znaczna część jej mieszkańców, głównie żydowskiego pochodzenia, straciła życie, potem polską społeczność dotknęły przesiedlenia. Puste, zniszczone domostwa ponownie przejęli ludzie półświatka. Niemal do końca XX w. Zarzecze cieszyło się złą sławą najbardziej zapuszczonej i niebezpiecznej dzielnicy Wilna. Wszystko zmieniło się w latach 90., po ogłoszeniu przez Litwę niepodległości.
Zarzecze, wileński Montmartre
Jak to zwykle bywa szemrana okolica zaczęła kusić mroczną legendą i… niskimi czynszami. A czasami ich brakiem. W 1990 r. grupa młodych artystów zajęła dom, w którym niegdyś mieściły się kolejno: luterański szpital, żydowska bożnica i warsztaty rzemieślnicze. Tak powstał najsłynniejszy w Wilnie skłot, który zaczął tętnić życiem kulturalnym – odbywały się odczyty poezji, koncerty, wystawy i pokazy mody. W 1996 r. powstało tu centrum kultury i galeria. Wówczas w dzielnicy żyło już więcej osób o niespokojnych duszach i artystycznych ambicjach. W 1997 r., 1 kwietnia, grupa znajomych ogłosiła powstanie Republiki Zarzecza. Podobno na pomysł wpadli w kawiarni tuż przy moście Zarzecznym, łączącym Užupis z wileńską starówką. To właśnie oni są honorowymi obywatelami i mają tam swój stolik.
Jakie prawa ma kot?
Republika, jak to republika, musi posiadać różne atrybuty. I tak prezydentem został jeden z jej twórców, Romas Lileikis, litewski poeta, muzyk i reżyser filmowy. Przez jakiś czas Zarzecze miało nawet własną armię, niewielką, bo niewielką – liczącą ponoć 9 osób – ale zawsze to coś.
Przede wszystkim jednak Užupis posiada konstytucję, która od czasu do czasu krąży po różnych przestrzeniach internetu, niczym magiczny zbiór złotych myśli. Trzydzieści osiem punktów i trójczłonowe motto przetłumaczono na ponad 40 języków. Wszystkie wiszą na lustrzanych tablicach przy ulicy Paupio. Przyglądając się sobie i odbiciom kamienicy z naprzeciwka czytam punkt pierwszy: Człowiek ma prawo mieszkać obok Wilenki, a Wilenka płynąć obok człowieka (Rzeka Wilejka dawnie nazywana była Wilenką). Dalej jest m.in. o prawie do miłości, mylenia się i nicnierobienia, a także milczenia, wiary i szczęścia. Jest także o kocie, który nie musi kochać swego gospodarza i prawie do płaczu. Żarty przeplatają się tu z kwestiami bardzo poważnymi i radami, których nie powstydziłby się żaden terapeuta ani coach. Na koniec wybrzmiewa motto: NIE ZWYCIĘŻAJ NIE BROŃ SIĘ NIE PODDAWAJ SIĘ.
Po ile znaczki?
Żart, jakim było proklamowanie republiki, trwa już 26 lat. Co roku 1 kwietnia odbywają się huczne obchody dnia niepodległości. Zastanawiam się, jak wtedy wygląda Zarzecze, bo w listopadzie raczej ponuro. Snuję się po tutejszych uliczkach i zaułkach, zaglądam w obdrapane bramy, idę na Skwer Tybetu, który ponoć chińskie władze potraktowały dość poważnie. Wchodzę też do sklepów i galerii. Na jakichś drzwiach widzę naklejkę „tourists friendly”, przekraczam próg, ale ekspedientka nie wydaje mi się ani odrobinę friendly.
Na pocieszenie w punkcie granicznym postanawiam kupić pocztówki. Są śliczne, z malowanym aniołem rozpostartym nad starymi kamienicami, nawiązującym do najsłynniejszej zarzeczańskiej rzeźby, Anioła dmącego w trąbę.
– Czy są może znaczki? – pytam przeziębioną kobietę za ladą.
– Są – odpowiada z kamienną twarzą. – Ale tylko Zarzecza.
Nie wiem, czy to część żartu, czy może jednak znaczek to znaczek, działa jednakowo.
– Niee, nie da się nimi nic wysłać – prostuje sprzedawczyni.
– A gdzie mogę dostać takie… – zastanawiam się, jak dobrać właściwe słowo – … litewskie?
– Litewskie? No litewskie to na każdej litewskiej poczcie – odpowiada pani nie tracąc fasonu. Dyplomatycznie kupuję jeden znaczek z dziurawą ręką, a na miejscu dostaję jeszcze zestaw pieczątek i zarzeczańską wizę.
Zarzecze. Cena popularności
Dłoń z okrągłym otworem na środku, którą widzę na moim znaczku, widnieje w różnych miejscach, przede wszystkim na fladze republiki. Ma być symbolem wolności dzielnicy – manifestem, że Zarzecza nie można kupić i nikt nie położy na nim swojej łapy.
Świat niestety rzadko przejmuje się takimi manifestami. Niepowtarzalna, artystyczna atmosfera sprawiła, że Užupis stało się modne. A kiedy dana okolica zaczyna być modna, natychmiast interesują się nią hipsterzy, a potem turyści, bogacze i developerzy. To sprawia, że ceny idą w górę, a niszowe oddolne projekty zostają wyparte przez większe i bardziej dochodowe biznesy. Od przewodniczki dowiaduję się też, że dzielnica była niegdyś bardziej otwarta.
– Można było wejść na każde podwórko, wszyscy się znali – wspomina Agnieszka. – Ale kiedy taki bogacz kupi sobie kamienicę, a na podwórku postawi porsche, to już nie chce, żeby ktoś mu tam wchodził – kończy gorzko.
Dawniej było też więcej drewnianych domów. Dziś zastępują je nowe inwestycje. Jest coraz więcej sklepów, barberów, restauracji i kawiarni.
Niech no tylko zakwitną jabłonie
W czasie listopadowych przechadzek po Zarzeczu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że czasy największego rozkwitu i entuzjazmu dzielnica ma już za sobą. Ale wciąż można tu odkrywać ciekawe miejsca i odsłaniać kolejne warstwy. Zrujnowane domy i obdrapane bramy, w których kiedyś musiało toczyć się życie półświatka, przypominają o najdawniejszych latach. Ukryte w podwórkach, piękne murale i perełki street artu opowiadają o artystycznej republice i pozwalają poczuć jej atmosferę. Wyobrażam sobie, jak wyglądało Užupis, gdy nie było tu hipsterskich barberów, drogich galerii z biżuterią i sklepów z pamiątkami, po ulicach chodzili fantazyjnie ubrani ludzie i wszyscy się pozdrawiali. Może jednak nie wszystko stracone? Może wystarczy poczekać na wiosnę, gdy 1 kwietnia znów Zarzecze się obudzi i zazieleni, ludzie wyjdą na ulice w kolorowym świątecznym korowodzie, a tarasy kawiarni zapełnią się nie tylko turystami, ale też miejscowymi?