Świetna książka lankijskiego autora, nowy Wicha oraz rozmowa z Edwardem Dwurnikiem
Shehan Karunatilaka
Siedem księżyców Maalego Almeidy
Marginesy, 2023
Maali Almeida jest lankijskim fotografem dokumentującym okrucieństwa wojny, hazardzistą, gejem i ateistą. A do tego jest martwy.
Bohater nagrodzonej Bookerem, drugiej w dorobku książki autora ze Sri Lanki – Shehana Karunatilaki – „budzi” się w poczekalni pełnej duchów. Dowiaduje się, że ma siedem „księżyców” – czyli tydzień – na to, by odkryć, kto go zabił. Będzie przez ten czas poruszał się po lustrzanym odbiciu stolicy Sri Lanki, Kolombo, które okazuje się równie tłoczne, jak materialna rzeczywistość.
Akcja dzieje się pod koniec lat 80. Sri Lanka trawiona była wówczas brutalną wojną domową. Poczekalnia dla umarłych zaludniona jest więc głównie ofiarami walk, porwań, tortur i gwałtów. Maali Almeida zna ten świat dobrze. Zanim zginął, zajmował się zawodowo robieniem zdjęć w miejscach, do których zwykli ludzie się nie zapuszczali. Pracował na froncie, w kazamatach, tam gdzie wybuchały bomby i znikali ludzie. Fotografie, które w jego mniemaniu, mogą mieć moc obalania rządów lub przyczynić się do zakończenia wojny, ukrył pod łóżkiem w sypialni. Przedstawiają okrucieństwa, których dopuszczali się zarówno wysyłani przez rząd mordercy, jak żołnierze Tamilskich Tygrysów czy rewolucjoniści. Gra toczy się więc nie tylko o to, by odkryć swojego zabójcę, ale doprowadzić – będąc umarłym – do ujawnienia zdjęć i pokazaniu ich szerokiej publiczności. Mając na to zaledwie siedem dni.
Karunatilaka prowadzi opowieść w sposób brawurowy.
Zdecydował się na dość ryzykowną, bo naznaczoną dystansem, narrację w drugiej osobie. To ryzyko się opłaciło. Język tej historii jest bowiem tak bogaty, a paleta literackich stylów tak szeroka, że chłód bijący od drugoosobowej narracji znajduje doskonały kontrapunkt.
Powieść w cudowny sposób wymyka się wszelkim kwalifikacjom. Jest połączeniem kryminału, realizmu magicznego, political fiction i groteski. Autor w świadomy sposób czerpie z dorobku bardzo odległych od siebie twórców: Grassa, Marqueza, Dantego, Careego, Rushdiego. Świat, do którego trafił Maali jest pełen absurdów. Zamieszkujące go duchy kłócą się i marudzą, uparcie trzymają się nawyków z poprzedniego życia. Karunatilaka nie zwalnia tempa ani na moment, obrazy pełne grozy przeplatając humorem, patosem i sarkazmem. W tle przewijają się obrazy wojny domowej, a ocena, którą wystawia Karunatilaka politykom, rządom i społeczności jest surowa. Mimo tego, pisarz zachowuje dla swojego kraju sporą dozę czułości i zrozumienia.
W tej książce nic nie jest oczywiste, a zaskakujące sceny pojawiają się jedna po drugiej. Styl Karunatilaki jest wspaniale odświeżający, czyniąc z „Siedmiu księżyców Maalego Almeidy książkę, której nie można, a na pewno nie warto, przeoczyć.

Marcin Wicha
Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu
Karakter, 2024
Marcin Wicha patrzy na architekturę, projektowanie i design w wyjątkowy sposób. Przygląda im się z bliska, lokalnie, wysnuwając uniwersalne tezy na podstawie detali otoczenia. Zazwyczaj nie opuszczając nawet swojego miasta, czyli Warszawy. Daje w ten sposób cenną lekcję uważnego patrzenia na świat. Pokazuje, że nie wymaga ono dalekich podróży lub poznawania ikonicznych budynków.
Potrafi znaleźć pasjonujące historie patrząc nawet na nawierzchnię ulicy, przy której mieszka. Zastanawiając się, kto i czym się kierował wyznaczając trakt drogi, dlaczego użył takiego, a nie innego materiału. Towarzyszy też w wędrówkach członkom grupy Centrala, którzy potrafią w stołecznym mieście odnaleźć zagubione strumienie i mokradła lub wskazać ukryte w krajobrazie ślady lodowca. Zastanawia się nad rolą warszawskiego zoo (będącego projektem modernistycznym), mówiąc o zastrzeżeniach natury moralnej, jakie wiążą się dziś z wizytą w tego typu miejscach, ale też dostrzegając dość zaskakującą funkcję, jaką pełni ogród zoologiczny. Stał się on bowiem, bardziej niż areną spotkań ze zwierzętami, częścią warszawskiego „pasa rozrywek”, łącząc cechy miejsca piknikowego, bazaru i lunaparku. Snuje opowieść o Grochowie, dopatrując się w dzielnicy śladów tego, w jaki sposób architektura wpływa na człowieka i jego życie.
„Jasne, projektant powinien podróżować, poznawać nowe miejsca i ludzi. (…) Czasem dobrze się też przyjrzeć najbliższej okolicy. Spojrzeć świeżym okiem, jakbyśmy zwiedzali obce kraje. Sprawdzić, które z wydarzeń świata zostawiły ślad na naszym progu. Którędy polityka, historia, czy technologia wcisnęły się do naszych domów, naszych dzielnic. Można to potraktować jako rodzaj ćwiczenia: (…) trening czujności” – pisze.
„Gościnne występy” nie są nowym materiałem.
W większości to zapis wykładów, których Wicha udzielił słuchaczom uczelni artystycznych. Jest też kilka tekstów, które pojawiały się w prasie. Książka nie ma więc do końca spójnego charakteru, styl poszczególnych rozdziałów jest odmienny, co nie każdemu musi przypaść do gustu. Wszystkie mają jednak wspólny mianownik, który czyni z tej pozycji, chwilami bardzo osobistą opowieść o tym, jak to, co znajduje się wokół nas kształtuje codzienność. Niezależnie od tego, czy będzie to budynek, ulica, transparent, font, piktogram, czy ludzie. Książka Marcina Wichy nie jest bowiem tylko o projektowaniu i architekturze. Jest też – lub przede wszystkim – o życiu.

Małgorzata Czyńska
Dwurnik. Robotnik sztuki
Marginesy 2023
Malował dużo, nieustannie, przez całe życie. Spod jego ręki wyszły tysiące obrazów i szkiców. Wielu zarzucało mu więc „pójście w ilość”, „taśmową robotę” i chęć przypodobania się widzom (a przy okazji zarobienia większych pieniędzy, które zresztą rzeczywiście zarabiał). Z wywiadu-rzeki, jaki przeprowadziła z Edwardem Dwurnikiem Małgorzata Czyńska, wyłania się jednak obraz artysty, który odczuwał po prostu nieodparty przymus tworzenia. Sztuka stała się jego życiem. Filtrowanie rzeczywistości było twórcy potrzebne w równym stopniu, jak tlen.
Przy tym wszystkim Dwurnik pozostał postacią niejednoznaczną i wymykającą się łatwym ocenom.
Bywał w kontrze do artystycznego środowiska, lubił prowokować, z rozmysłem pracował nad własnym wizerunkiem. Znał wartość swoich prac i nie krył, że uważa się za naprawdę dobrego malarza. Wiele osób odbierało to za brak skromności, w negatywnych ocenach dotyczących artysty bardzo często kryje się jednak po prostu zazdrość.
Inna kwestia, że Dwurnik bywał trudny, a wiele jego wyborów życiowych sprawiało, że daleko mu było do ideału. Nie był stały w uczuciach, zdradzał, poświęcał niemal wszystko tworzeniu, zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Jak przystało na osobę, która odniosła sukces – artystyczny i finansowy – miał jednak niezwykle ciekawe życie.
Zmarł na nowotwór w 2018 roku. Pracował do końca, nawet na moment nie wychodząc z roli „wojownika”, którą grał niemal zawsze.
Opowieść Dwurnika meandruje niczym rzeka. Artysta – jak miał w zwyczaju – czasem próbuje wyprowadzać Czyńską na manowce, zgrywając się i ubarwiając swoją historię. Autorka książki jest jednak czujna i trzyma tok narracji w ryzach. Dzięki licznym dygresjom, dykteryjkom i anegdotom ta rozmowa skrzy się humorem, stając się wielowątkową i bogatą. Sprzyja temu z pewnością fakt, że Dwurnik i Czyńska byli znajomymi. Zapis ich spotkań ma więc w sobie wiele swobody i życzliwości.
Ten wywiad jest zresztą ostatnią tak obszerną opublikowaną rozmową z artystą.
Wiedząc o chorobie, być może potraktował go jako podsumowanie i rozliczenie z własną twórczością i życiem.
Nawet jeżeli czasem blefuje, jest otwarty i nie ucieka przed oceną własnych potknięć, czy niedoskonałości. Nie jest to więc hagiograficzny obraz uznanego twórcy, znajdziemy tu sporo chropowatości i kantów, które czynią książkę bardziej interesującą. I to zarówno dla tych, których interesuje życie Dwurnika, jak i dla osób parających się rysunkiem – mnóstwo tu bowiem uwag dotyczących inspiracji, drogi twórczej oraz samego malarskiego warsztatu.
