Na dziedzińcu, przez przysłonięte siatką chroniącą przed owadami okno, widać osamotnione drzewo oliwne
Nie jest młodzikiem. Pień ma gruby i powyginany. Zapewne pamięta czasy, gdy dwieście lat temu we słoweńskiej wsi Korte otwierano pierwszą publiczną szkołę na Istrii.
W jej budynku znajduje się dziś hotel Stara šola(Stara Szkoła) – sale lekcyjne zamieniono w osiemnaście komfortowych pokoi. W budynku po drugiej stronie dziedzińca ulokowano restaurację Kužina, której szef, Marko Gorela, wyczarowuje z lokalnych składników istne cuda.
Gdy spojrzy się w lewo, wzrok ślizga się po zieleni drzew, zahaczając o sylwetki wysokich cyprysów w oddali. W dole ciągną się uprawy oliwek. Jest wczesna jesień i za chwilę zaczną się zbiory owoców.
W porannej ciszy niesie się suchy warkot ciągnika, którym plantator przyjechał do sadu. Odzywa się pies. Oprócz tego panuje jednak cisza, jakby świat spał i budził się z dużymi oporami.
Na dziedzińcu dawnej szkoły stoją zroszone świtem stoliki i krzesła, których nikt na noc nie schował. Za godzinę lub dwie pracownicy hotelu wytoczą kilka rowerów do wypożyczenia dla gości – te na noc trzymane są w komórce.
W rogu budynku, u stóp schodów, widać niewielki zewnętrzny basen, o tej porze dnia i roku, pogrążony w osamotnieniu.
Słowenia wyznacza północną granicę świata śródziemnomorskiego. Nadmorska Istria, w której się znajdujemy, to kraina morza, kwitnących oleandrów, dorodnych owoców i czasu przeciekającego cudownie przez palce. Niedaleko stąd, trochę na północ, ale jeszcze w granicach tego kraju, zaczyna się już inny porządek. Kształtowany w dużo większym stopniu przez chłód, jasno określone zasady, wysiłek. Symboliczną linią zetknięcia się tych światów jest przebiegająca w tych okolicach północna granica występowania drzew oliwnych.
Na Istrii jeszcze się je uprawia, a ich drobne owoce dają tu oliwę charakterną i esencjonalną. Tam, gdzie sady oliwne znikają, kończy się też region śródziemnomorski. Zaczyna się inny świat.
