Pojechałem do Estonii i znalazłem w niej nieco… Słowenii
Fot. Maksim Shutov / Unsplash
“Listy ze Słowenii” to co dwutygodniowy cykl felietonów Damiana Buraczewskiego, dla którego Słowenia stała się drugą ojczyzną. Jak żyje się w Słowenii, jak nauczyć się słoweńskiego, co zobaczyć w Słowenii i jacy są tamtejsi mieszkańcy – cykl pozwala poznać kraj od środka i spojrzeć na niego okiem mieszkańca.
Poranne światło gwarantuje magiczny spektakl, jakiego w Słowenii dawno nie widziałem. Nie ma tu wzgórz, które zasłaniają promienie wschodzącego słońca. Różni się też powietrze, nawet koszona trawa pachnie inaczej. W Dolinie Wipawy jej zapach miesza się z zapachem siana. Tutaj trawa jest bardziej soczysta, zupełnie jak w Polsce. Powietrze jest rześkie, zwłaszcza o poranku. To wszystko jest mi bardzo znajome, choć pochodzi z innego życia. Z czasów przed Słowenią.
Tallinn przywitał mnie deszczem oraz temperaturą niemal 20 st. C niższą niż w domu.
Już pierwszego dnia zatęskniłem za śródziemnomorskim upałem, mimo że jeszcze na lotnisku w Wenecji żar wydawał się nie do zniesienia. Wówczas widok ludzi czekających przed bramką z ciepłymi kurtkami i płaszczami w rękach był surrealistyczny. Śródziemnomorskie słońce grzało niemiłosiernie i ciężko było uwierzyć, że gdzieś może być chłodno.
Deszczowy był jednak jedynie pierwszy dzień, już kolejnego Tallinn pokazał pogodną twarz. Estonia robi dobre wrażenie. W Tallinie i Tartu niemal nie widać sowieckiej architektury. Za to wszędzie powiewają ukraińskie flagi. Miasta są czyste, a nowe domy nawiązują do północnego minimalizmu. Zaskoczeniem są drewniane budynki w centrum miast, które dobitnie pokazują nordycki charakter kraju. Jest to w końcu najbardziej na północ wysunięte państwo z bałtyckich trojaczków.
O ile Łotwę i Litwę łączy wspólna rodzina językowa, to Estonia pod tym względem odstaje. Językowo najbliżej jest jej do Finlandii, choć historycznie oba kraje miały odmienne doświadczenia. Zwłaszcza okres sowiecki mocno zaznaczył się na rozwoju Estonii. Dziś kraj stara się wymazać z pamięci ten czas i przekonać wszystkich dookoła, że jest państwem na wskroś nordyckim. Zmienił nawet nazwę narodowych linii lotniczych na Nordica. I chociaż Estonię i Słowenię dzieli niemal wszystko, to właśnie ten pęd do kształtowania nowej tożsamości jest niemal identyczny.
Estonia od momentu odzyskania niepodległości pragnie stać się drugą Finlandią. Słowenia wzięła sobie natomiast za wzór Szwajcarię.
W obu przypadkach chodziło o zatarcie negatywnych skojarzeń. Słoweńcy alergicznie reagowali na Bałkany, Estończycy na Związek Radziecki. Elity obu krajów znalazły sobie wzór, do którego można dążyć. Wszak kraje nordyckie i alpejskie słyną z porządku i dobrobytu.
Estonia starała się więc odnowić więzy z krajami północnymi. Częściowo się to udało, bo największymi partnerami gospodarczymi tej bałtyckiej republiki jest Finlandia i Szwecja. Aby jeszcze bardziej podkreślić tę tożsamość, w 2001 roku zaproponowano zmianę flagi kraju. Barwy miały pozostać takie same (niebiesko-czarno-białe), lecz tworzyć krzyż skandynawski, podobnie do flag innych krajów nordyckich.
W Słowenii bez planów modyfikowania flagi też się nie obyło – zakładały one pozbycie się tradycyjnych słowiańskich barw (biały, niebieski, czerwony), tak by nie być mylonym ze Słowacją i Rosją.
W końcu jednak flagi obu krajów pozostały niezmienione. Estonia wciąż nie została przyjęta do Rady Nordyckiej, a na ulicach Tallina język rosyjski słychać na każdym rogu. Widocznie ze swoich historycznych doświadczeń nie można się po prostu otrzepać jak pies wychodzący z wody. Chyba już lepiej je wykorzystać i znaleźć własną drogę, niż być tylko podróbką innego kraju.
Napisz do autora: d.buraczewski@travelmagazine.pl