Trebević, góra w mieście

4 października, 2025
przeczytasz w mniej niż 25 min.
Trebević

Wspiąłem się na Trebević, szczyt w Sarajewie

Fot. S. Kubisa, Unsplash

W Sarajewie najpierw zobaczyłem Trebević. Widok ciemnego, wiszącego nad miastem masywu z perspektywy fasad secesyjnych kamienic, stał się dla mnie najtrwalszym obrazem tego miasta. W naszym północnym kraju, rozwalcowanym przez skandynawski lądolód, góry zajmują jedynie wąski pas na samym południu. Młodość spędziłem w mieście o wielkości podobnej do Sarajewa, i podobnie przeciętym jedną długą linią tramwajową. Jego architektura była jednak niemal całkiem pozbawiona wyrazu, a panoramę ulic oglądać się dało tylko z wysokiej wieży dominującego nad miastem klasztoru. Fałszywy obraz gór malowały jedynie czasami o zachodzie ciemne obłoki nad horyzontem.

Trebević, jak w domu

Łatwo ulegałem takim przedwieczornym złudzeniom, bowiem na stałe zapisał się w mojej pamięci obraz z dzieciństwa. Odcinający się od jasno atramentowego nieba czarny grzbiet Gubałówki — przecięty sznurem świateł lamp oświetlających trasę kolejki szynowej. Miałem pewnie cztery lata i jechałem z ojcem jego otwartym samochodem DKW z Kuźnic. Gubałówka przede mną rosła i patrzyłem jak zaczarowany. To była prawdziwa magia.

Najwyraźniej sylwetka Trebevića nad Sarajewem dotknęła tego sekretnego miejsca w mej pamięci, bo poczułem się jakby w domu, jakbym odnalazł miejsce dobrze znane.

Wybiorę się na właściwy szczyt Trebevića, oddalony o ponad dwie godziny drogi szlakiem — i znacznie wyższy od tego, na którym posadowiono górną stację kolejki gondolowej. Stamtąd otwiera się przepastny widok na południe, na jeszcze wyższe góry, ciągnące się od zachodu ku wschodowi długimi falami. Zobaczę kawałek Bośni, aż po granice Hercegowiny. Obejrzę sporą część scenerii, na której toczyła się zakręcona historia tej krainy. Uporządkuję sobie tę przestrzeń.

Na górę gondolą

Rano wychodzę na próg mieszkania, by rzucić okiem na oświetlone niskim słońcem strome zielone zbocza wznoszące się nad Bistrikiem, gdzie domki z czerwonymi dachami tłoczą się u podnóża góry. Po nocnej burzy niebo jest błękitne, pozostanie takie każdego dnia do końca naszego pobytu tutaj. To nie babie lato, to lato po prostu. Na przełomie września i października.

Do stacji kolejki idę, okrążając stary browar. To weekend, obawiałem się kolejki jak na Kasprowy, ale nowoczesna, pachnąca świeżością stacja jest pusta. Gondola rusza i po chwili mam przed sobą skąpaną w słońcu realistyczną makietę Starego Miasta. Domy oddalają się szybko, gondola przeskakuje nad Drogą Młodych Muzułmanów, mknie nad dachami stłoczonych domków, z wdziękiem kłaniając się przy kolejnych podporach. Wznosi się szybko nad zieloną stromizną. Puste wagoniki suną w dół, jeden za drugim. Pojawiają się wiejskie chatki przy wąskich krętych dróżkach, miasto maleje daleko w dole, coraz bliżej szczyt.

Miasto pod górą

Pustka również na górnej stacji, przez obszerne jasne pomieszczenia wychodzę na zewnątrz. Robi się coraz goręcej, daremnie liczyłem na wiatr. Schodzę do punktu widokowego, to mała drewniana platforma z oknem na panoramę miasta i napisem „Trebević Sarajevo”.

Trebević
Na Trebević można dostać się gondolą, górna stacja nie znajduje się jednak na samym szczycie.

Kolejka została uruchomiona w maju 1959 roku. Czteroosobowe wagoniki przewiozły na górę pierwszego dnia 3000 ludzi, kolejne 2000 chętnych odeszło z kwitkiem. Zarząd kolejki musiał zawiedzionym tłumaczyć się w kolejnych dniach w prasie.

Para turystów cierpliwie czeka, aż zejdę z platformy widokowej, chcą sobie zrobić selfie w okienku. Odstępuję im miejsce, na którym zagapiłem się pewnie za długo. Korony drzew poszły w górę, ale miasto — też!

Trebević samochodem

Znaki kierują ścieżką w stronę olimpijskiego toru bobslejowego, zdewastowanego podczas oblężenia, obiecuję sobie wrócić na to miejsce i zobaczyć jedną ze szczególnych atrakcji turystycznych dzisiejszego Sarajewa, ale teraz idę z powrotem do szlaku w górę.

Na betonowym parkingu obok stacji kolejki kilku sprzedawców owoców i napojów rozkłada się z towarem pod parasolami, instaluje się też bar kanapkowy na kołach. Klientów jednak nie widać. Sylwetka grani Trebevića zwieńczonej iglicą przekaźnika rysuje się ostro na tle błękitnego nieba. Tam znajduje się wierzchołek, ma 1627 metrów wysokości. Wydaje się bliski, na wyciągnięcie ręki. Kulminacja, do której docierają gondole to Vidikovac, jest o blisko 500 metrów niższa. Będzie więc trochę podejścia.

Kiedy las się przerzedza, z zaskoczeniem dostrzegam ogromny parking zatłoczony samochodami — więc to dlatego gondole jeżdżą puste! Samochodów nieustannie przybywa. Porządna droga, która tędy biegnie, prowadzi z zachodniej części miasta. Przyjeżdżają całe rodziny, zapewne z wielkich osiedli mieszkaniowych Nowego Sarajewa. Stromymi ciemnymi dachami piętrzy się na skraju lasu hotel Pino, ogródek restauracji jest już pełen, zielone parasole osłaniają od coraz mocniejszego słońca. Na tablicy przyrodniczej czytam, że lasy na Trebeviću wróciły w trakcie dwudziestego wieku. Wcześniej jego zbocza pokryte były jedynie rumoszem skalnym i trawami, wśród których sterczały skały i skałki. Sadzono sosny białe, bośniackie i modrzewie. Chroniony obecnie las to płuca miasta, a ta płaska kotlina nazywa się Ravne. Jej dno jest rzeczywiście równe jak stół, to musi mieć związek z krasem – na powierzchni nie ma śladu strumienia.

Szlakiem przez las

Dalszą drogę znajduję po przeciwnej stronie polany. Jest tu znak trasy H3 – Szczyt Trebevića: 2 godziny 30 minut. Zanurzam się w chłodnym i wilgotnym lesie. Idę łagodnie wznoszącą się drogą. Mija mnie para młodych turystów, ona zgrabna, on wielki. Przy plecakach przytroczone hełmy do wspinaczki, idą szybko i lekko, trzymając się za ręce. Czyli będą gdzieś skałki. Maszerując przez las wczesnym przedpołudniem, czuję się jak w domu, gdzieś w moich Karpatach — te leśne drogi ścieżki, Tatry, Gorce, Beskidy. Świerki, które też tu rosną, dopiero nabierają tężyzny, czasem sosny i brzózki — pewnie są jakieś gatunki endemiczne, ale wygląda to całkiem zwyczajnie.

Brakuje mi natomiast charakterystycznej architektury schronisk. Ta pierwsza budowla, hotel górski na dole przy drodze ma mocno przerysowane skosy dachów. Teraz na obszernej polanie pojawia się Planinarski dom Napredak. To nowy — duży i wygodny dom. Forma prosta i nienaganna, świeże tynki lśnią. Dom z katalogu. Nie ma żadnego elementu surowości, żadnego wątku historycznego. Jak na góry wygląda nieco dziwnie.

Światy pomieszane

W polskich schroniskach, niezależnie od daty budowy, technologii i stylu architektonicznego — zawsze dostrzec można elementy wykonane z udziałem naturalnego kamienia i jakieś elementy lokalnej tradycji budowlanej, co daje wyraźną spójność architektury z górskim krajobrazem i konkretnym regionem. Taki standard wyznaczyły schroniska tatrzańskie. Tu jest trochę okładziny imitującej kamień na dolnej części elewacji, ale trudno to nawet dostrzec. Dodatkowo można na miejsce dojechać samochodem — to odbiera mu charakter wyjątkowości. U nas schroniska położone są zazwyczaj blisko grani i stanowią wyłączną domenę turystyki pieszej. Tu te porządki są pomieszane.

Z zadaszonego tarasu widok na góry po przeciwnej stronie doliny Miljacki, samego miasta nie widać. Pod tarasem woda spływa kaskadami z ocembrowanego źródła.

Trebević, schroniska po drodze

Przy schronisku kończy się droga, dalej w górę zbocza prowadzi kamienista ścieżka. Od źródełka przy Planinarskim Domu ruszają równocześnie ze mną trzy seniorki z kijami, dają sobie nieźle radę. Zaczynamy rozmawiać, nieco posapując w przerwach. Wymieniamy informacje i uprzejmości, panie też chcą dojść na szczyt. Idę jednak szybciej, nie zobaczę ich już potem na trasie. Świerki rosną tu wysoko, ale chyba za gęsto, a na niezagospodarowanym wyrębie widać, że sporo drzew choruje. Wkrótce pojawia się kolejne schronisko, PD Trebević. Sam dom jest niewielki, ale na sporej polanie są wiaty, ławy i stoły, drewniane domeczki. To taka piknikowa hacjenda, widać sporo gości na weekend. Dojechali również samochodami, inną leśną drogą.

Trebević
W górnych partiach góry Trebević szlak prowadzi przez połoniny i łąki

Impreza w drodze

Dalej dłuższe podejście prowadzi wygodną ścieżką przez stary jodłowy las. Widzę idącą przede mną parę wspinaczy, zatrzymali się przy odejściu ścieżki w stronę skałek — Bijela Stijena. Chłopak zostawia dziewczynę i biegnie dalej w górę z butelką w ręce, pewnie po wodę. Idę za nim. To jest dobry kawałek — w końcu nad ścieżką pojawia się szałas z męskim rozgadanym towarzystwem — na stole kurczaki, chleb, i śliwowica. Obok szałasu źródło Tri Budalaša — Trzech Głupków. Woda spływa drewnianym korytem, w nim — no proszę: chłodzą się puszki z piwem. Pytam ucztujących i popijających tu panów, czy mogę im zrobić fotę. Jasne — zapraszają na kielicha, odmawiam z żalem. Fajnie byłoby usiąść i porozmawiać w takim towarzystwie, w takim miejscu — mógłbym być tym czwartym. Jednak przecież muszę wejść na wierzchołek, i wrócić.

Którym szlakiem na szczyt?

Kolejny przystanek na dużej polanie, gdzie krzyżują się drogi i ścieżki — to Dobre Vode ze zrujnowanym schroniskiem pożeranym przez roślinność. Odpoczywa tu przed dalszą drogą sporo ludzi.

Gdzie teraz? Z tego miejsca wychodzą trzy ścieżki na wierzchołek, chcę wybrać rozsądnie, najmniej stromą i najdłuższą — tam idzie najwięcej ludzi. Dwóch wielkich facetów napiera środkiem polany na sportowo z kijami właśnie w tym kierunku, głośno rozmawiają. Wydaje mi się, że to Serbowie, więc jednak…? Oni idą ze wschodu, od strony Pale. No tak, wygląda na to, że tu, w lesie, w tak słoneczne dni, polityka nie ma już znaczenia. Na polanie granice po-daytonowskie i wszelkie wcześniejsze pretensje tracą sens. Bo krzyżują się tu ścieżki tych, którzy przyszli, jak ja, z północy, od kolejki z muzułmańskiej Baščaršiji i tych ze Wschodniego Sarajewa, którzy dotarli szlakami bezpośrednio z serbskiej Lukavicy koło lotniska na zachodzie, bądź ze wschodu, z niewielkiego — również serbskiego Pale. Lub samochodem wjechali na parking pod Vidikovcem.

Granice

Sprawdzam mapę, no tak — jestem już w Republice Serbskiej, w gminie Stare Miasto Wschodnie. Granica pomiędzy Federacją Bośni i Hercegowiny a Republiką Serbską biegnie od lotniska podnóżami Trebevića, by przed górną stacją kolejki linowej wygiąć się ku południowi, dzięki czemu oba mijane schroniska znajdują w Federacji BiH. Źródło Tri Budalaša leży na samej granicy — może to jest dodatkowy dobry powód do biesiadowania w tym miejscu. Za polaną Dobre Vode czerwona linia zakręca łukiem na północ i dalej przecinając dolinę Miljacki, oddziela Sarajewo od Pale. Co oznacza, że grań Trebevića znajduje się w Republice Serbskiej, podobnie jak całość dalszej trasy na szczyt. Jednak te granice, widziane w terenie, a nie jedynie na mapie, naprawdę tracą sens. Lokalne administracje dogadują się, bo przecież muszą. W tym miejscu na znaku szlaku H3 na szczyt Trebevića pojawia się dodatkowo cyrylica.

Ruszam dalej i po chwili widzę murowaną piwniczkę, słychać jak cieknie woda źródlana. Nie mam dość wyobraźni, aby dopełnić swoje butelki. Będę tego niedługo żałował.

Nowa panorama

Wspinająca się prawie niezauważalnie do góry ścieżka przez las jest coraz ładniejsza. Czasami przegradzają ją kłody świeżo ściętych drzew. Pojawiają się wapienne skałki — progi. Potem trasa krzyżuje się z drogą szutrową, nie jestem pewien, którędy pójść, ale turysta na rowerze doradza mi wchodzenie dalej szlakiem.

Wreszcie jest wyjście z lasu, pofałdowane trawiaste zbocze. Początkowo niewiele widać, ale szybko odsłania się daleka perspektywa Nowego Sarajewa. Widzę górę Igman, Ilidžę i bliżej lotnisko. Gęsto upakowane pudełka bloków w dnie doliny — to Dobrinja. Mrowie czerwonych plamek na wzgórzach, wielkie obszary zabudowy jednorodzinnej, domki, domeczki z różnych epok. Przysiadam na kępie trawy, aby odpocząć, zjeść kanapkę i napić się wody. Napełniam oczy całkiem nową panoramą, robię zdjęcia.

Pierwszy raz

Kiedy jechałem pierwszy raz przez Bośnię, autobusem z Belgradu do Sarajewa, moja ówczesna wiedza o tym kraju ograniczała się do okoliczności zamachu na arcyksięcia Ferdynanda. Jakieś zdjęcie czy rycina z podręcznika historii — niewielkie zamieszanie przy staroświeckim samochodzie, mężczyźni w fezach, kapelusz arcyksięcia z wielkim pióropuszem — i niepozorny chłopaczek z czupryną. Do tego doszło pewne zdziwienia faktem, że w Sarajewie — tam, daleko na gorącym południu — też pada śnieg, nieraz obficie.

Jednak kilkugodzinna podróż przez coraz wyższe, pokryte ciemnymi lasami góry wywarła na mnie wrażenie, stała się moim pierwszym odkryciem tej krainy. W górach się urodziłem i do gór zawsze mnie ciągnęło. W odwiedzanych często Tatrach bardziej niż skalne granie ceniłem rozległe i dzikie lasy — tu zobaczyłem je znowu, niekończące się zbocza dolin, ciemne jary ze spienionymi potokami, wysokie przełęcze. Coraz rzadsze wioski i miasteczka, gdzie na przystankach wsiadali rozgadani wieśniacy, kobiety z wielkimi koszami i wysocy mężczyźni w wełnianych ubraniach i okryciach głowy.

Wnętrze autobusu wypełniał gwar opowieści. Droga prowadziła zapewne przez Tuzlę i Kladanj, a do Sarajewa autobus wjeżdżał od północy przez Vogošćę. Wysiedliśmy wieczorem przy kempingu „Student”. Zobaczyliśmy jak leżące poniżej miasto okrywa ciemność spływająca z gór — i już mi się to miejsce spodobało.

Trebević to Sarajewo

Później, chodząc ulicami, przekonałem się, że Trebević to część miasta. Teraz widzę, że ten wyższy grzbiet góry również należy do Sarajewa, moje wcześniejsze pretensje o brak stylu tutejszych schronisk są więc nie na miejscu. Przy czym, przy wielości wątków etnicznych i kulturowych znalezienie uniwersalnego stylu regionalnego jest nierealne.

Coraz więcej ludzi widać na otwartej przestrzeni wokół. Kiedy ruszam, odkrywa się też panorama doliny i pasm górskich na południu. Po prawej schodzi ścieżka do widocznej nieco niżej na zboczu niewielkiej chaty “Jure Franko”, gdzie gromadzą się turyści. Jure Franko, jugosłowiański narciarz alpejski pochodzenia słoweńskiego, zdobył srebrny medal na zimowej olimpiadzie 1984 w Sarajewie. Wyobrażam sobie entuzjazm publiczności!

Ścieżka przecina łąkę na niewielkim wypłaszczeniu. Prowadzi na skraj lasu, gdzie dochodzi droga, pewnie ta sama, na której widziałem wcześniej rowerzystę. Kolejne panoramy spod gałęzi drzew. Z góry schodzi wycieczka licealistek prowadzona przez nauczycielki. Zaczyna się dość mozolne podchodzenie na grań. Jest ciężko i momentami nieprzyjemnie, bo grań wąska, a po prawej najeżona skałami trawiasta przepaść. Widoki jednak pyszne, momentami tylko niknie słońce. Ostro pod górę mijają mnie dwie kobiety, energicznie wspomagając się kijami. Za nimi dzielnie wdrapuje się po skałach wielki kudłaty i rozgrzany pies, dysząc jak maszyna.

Trebević daje mi popalić

Wędrówka granią jest dla mnie wyjątkowo uciążliwa. Raz, że ścieżka nieustannie się wznosi i opada w kolejne obniżenia pomiędzy kulminacjami. Dwa — jaka ścieżka? To ślad domyślnie prowadzący po niewielkich, zaokrąglonych wodą i śniegiem śliskich skałkach i kamieniach wapiennych. Przy każdym kroku stopa daremnie szuka pełnego kontaktu z podłożem, wykręcając się niemiłosiernie — a buty mam przecież odpowiednie. Wolę nie myśleć o perspektywie wydostania się stąd ze skręconą nogą. Z drugiej strony nie widzę, aby miejscowi turyści mieli z tym jakiś problem — a momentami jest ich sporo. Spotykam zarówno wycieczki młodzieży szkolnej jak i koła emerytów. Przynajmniej nie jestem więc sam. Czuję jedynie niewielkie zażenowanie, kiedy mijają mnie dwie lekko podchodzące długonogie dziewczyny i pytają, czy wszystko w porządku…

— W porządku, jasne — dlaczego? Naprawdę wyglądam tak kiepsko?

Dobrze, siadam na trawie powyżej ścieżki i robię sobie dłuższy odpoczynek. Sycę oczy obrazem gór i nieba. Przecież w końcu po to tu przyszedłem, a nie żeby dyszeć ciężko i wzbudzać popłoch u młodzieży. To koniec września, wspaniały słoneczny dzień, ale powietrze nie jest krystaliczne, horyzont przymglony.

Mistrz olimpijski

Patrząc z grani Trebevića na południe widzę zieloną pustą dolinę, a za nią nieregularne kopki zalesionych wzniesień. Kolejny wysoki grzbiet wydaje się być daleko w dzisiejszej mgiełce, choć to tylko 16 kilometrów — pasmo Jahoriny. Jego skrajnie wschodnia część leży powyżej granicy lasu, a wierzchołek ma prawie 2000 metrów wysokości nad poziom morza. Z pokrywą śnieżną do trzech metrów zapewnia dobre warunki do sportów zimowych. Tam więc powstał narciarski kompleks olimpijski na igrzyska zimowe w Sarajewie w roku 1984 z trasami slalomu i slalomu giganta. Właśnie na Jahorinie srebrny medal wywalczył dla Jugosławii Jure Franko. Współcześnie, rozbudowany ośrodek przyciąga coraz większe rzesze narciarzy zmęczonych tłokiem i cenami w Alpach.

Trebević
Trebević, po grani biegnie dość wymagająca, kamienista ścieżka

Skarby dawnych mórz

Tatry to samotna granitowa wyspa obleczona szczątkami wapiennych płaszczowin, porozcinana efektownie lodowcami — ale tutaj nie ma nic, nic prócz gór po horyzont. To pamiątka po dawnej kolizji płyt kontynentalnych, które zamknęły Ocean Tetydy i sfałdowały nagromadzone w nim przez setki milionów lat osady węglanowe. Te góry są częścią wielkiego systemu alpejskiego, ciągnącego się od Pirenejów i gór Atlasu, poprzez Alpy, Karpaty i Dynarydy — aż ku Himalajom.

Podatne na rzeźbienie wodą tutejsze grzbiety, pokryte zróżnicowaną roślinnością cieszą oczy i serca turystów przemierzających znakowane szlaki i narciarzy zimą, ale prawdę powiedziawszy — gdyby nie dwa, mało prawdopodobne zbiegi okoliczności, w tych wapiennych górach byłoby dzisiaj więcej owiec i kóz niż ludzi.

Bogactwo pod ziemią

Pierwszy z nich to utworzenie się obszaru Środkowo Bośniackich Gór Łupkowych. Drugi, całkiem wyjątkowy — to powstanie tak zwanego Pasa Ofiolitowego, reliktu dawnej podmorskiej doliny ryftowej. To są dwa główne rejony zasobów metali, źródła największego bogactwa tej ziemi. Są oczywiście jeszcze Srebrenica i Vares. Cały kraj leży dosłownie na surowcach: sole, boksyty, baryty, węgiel kamienny i brunatny, wody mineralne, wiele innych.

W Bośniackich Górach Łupkowych udokumentowane są obecnie złoża minerałów i rud: kwarcu, barytu, żelaza, złota, antymonitu, fluorytu i innych. Góry mają miano naturalnego muzeum petrologicznego i mineralogicznego.

Leżąca przy autostradzie A1 z Sarajewa na południe Lepenica, dalej na zachód Kreševo, Fojnica, Gorni Vakuf to miejsca znane ze średniowiecznych kopalń srebra, będących źródłem bogactwa i szybkiej ekspansji królestwa Bośni. W czasach austro-węgierskich eksplorowano tam intensywnie różnego typu złoża złota. Współcześnie poszukiwania obejmują znacznie szerszą paletę metali: nikiel, tungsten, bizmut, selen, kadm, tellur, obok znanych wcześniej srebra i złota.

Nie tylko srebro

Gdyby w Srebrenicy nie doszło trzy dekady temu do ludobójstwa, nazwa ta wywoływałaby jedynie naturalne konotacje, przypominając o największym w średniowiecznej Bośni ośrodku wydobycia srebra. Tamtejsze złoża srebra, złota oraz ołowiu, związane z trzeciorzędowym wulkanizmem, eksploatowane były intensywnie już w czasach rzymskich. Wydobycie z przerwami trwało przez średniowiecze i do czasów współczesnych.

Bośniaccy geolodzy, badając w latach 60. XX wieku stare hałdy kopalń, oceniali, że do XVI wieku wydobyto tam około 750 000 ton rud metali, zawierających 50 000 ton ołowiu i 120 000 ton srebra. Choć liczby te mogą budzić wątpliwości, to dokumenty historyczne — koncesje i akty własności kopalń dowodzą szybkiego rozwoju działalności wydobywczej i eksportowej w II połowie XIV wieku, czyli wtedy, kiedy dostępne wcześniej złoża czeskie i węgierskie zaczęły się kurczyć.

To wówczas właśnie pojawiło się i rozkwitło niezależne państwo bośniackie króla Tvrtka I Kotromanića. Zatem góry to nie tylko przekleństwo tego kraju, ale zarazem źródło jego siły.

O Srebrenicę musieli jednak później królowie bośniaccy walczyć z Serbami. Przez kolejne natomiast stulecia dochody z kopalń wędrowały do Stambułu, a później do Wiednia — w zamian za austriackie inwestycje. Powierzchniowe i płytkie złoża z czasów rzymskich i średniowiecznych już dawno się wyczerpały, na szczęście w XIX wieku powstała geologia i głębokie wnętrza gór stały się niemal przezroczyste. Granice opłacalności wydobycia przesunęły się dzięki nowym technologiom — i Bośnia dalej jest bogata.

Sofe, wierzchołek Trebevića

Na grani Trebevića robi się pusto, pora ruszać dalej. Wreszcie pokazuje się czubek z masztami anten, w głębi lasu po stronie północnej wyrasta wysoka betonowa wieża przekaźnika, którą tak dobrze widać z miasta. Pamiętam z mapy, że wierzchołek znajduje się, kawałek za antenami. Pod stalowymi masztami dwie dziewczyny robią sobie zdjęcia. Pytam je, czy daleko do szczytu i słyszę, że to tutaj. Upieram się, że powinien być znak geodezyjny. One o niczym takim nie wiedzą. Oczywiście jest takie miejsce, widziałem je na zdjęciach. Faktycznie jest — kilkadziesiąt metrów dalej, ale na tej skale tłoczno, nie dostanę się tam. Kulminacja ma nazwę Sofe.

Stąd już niedaleko do szlaku schodzącego lasem w dolinę. Skalista grań zaczyna opadać coraz gwałtowniej i odsłania się widok na miejscowość na wschodzie, to musi być Pale.

Skręcam w las i ruszam w drogę powrotną.


Moje Sarajewo Biljana Trebevic Rock Ebook Pdf B Iext189611442

Tekst jest fragmentem książki Moje Sarajewo – Biljana, Trebević, Rock! Sławomira Kubisa. Skróty i śródtytuły od redakcji.

Zanim ruszysz w drogę

Początek wycieczki: dolna stacja kolejki gondolowej, Stare Miasto, nad Sarajewską Pivarą.

Początek trasy: Vidikovac, górna stacja kolejki gondolowej. Długość 12 km, planowany czas marszu: 5 h 30 min.

Odcinek 1 - lasem do polany Ravne z hotelem Pino, 0,6 km, zejście 90 m.
Odcinek 2 - przez las do polany Dobra Voda, [dwa schroniska, źródło, drugie źródło] 2,5 km, podejście 260 m.
Odcinek 3 - przez las i skalistą granią na wierzchołek Sofe, [chata Jure Franko, miejsca widokowe,] 3,0 km, podejście 300 m.
Odcinek 4 - droga powrotna lasem przez polanę Dobra Voda, Ravne na Vidikovac, 5,9 km, zejście 560 m, podejście 90 m.

Alternatywnie, zgodnie ze skomplikowaną, miejscową terminologią:

K1: Vidikovac - Ravne, skrót 600 m, zejście 90 m, łatwa, 20 min.
T3/H3: Ravne - Dobra Voda, 2,5 km, podejście 260 m, łatwa, 1 h. 10 min.
H3/H2: Dobra Voda - wierzchołek Trebevića, Sofe, 3 km, podejście 300 m, umiarkowana, 1 h. 30 min.
H2/H1/K2/H3/T3/K1: Sofe - Dobra Voda - Ravne - Vidikovac, 5,9 km, zejście 560 m, łatwa, 2 h. 30 min.

Warto mieć wgraną trasę GPX na telefonie komórkowym i pobrany fragment podkładu odpowiedniej mapy offline, aby unikać roamingu internetu. Przyda się zapasowa bateria i butelka na wodę. Przy polanie Dobra Voda jest ostatnie przed szczytem źródło.
Buty, kurtka na wiatr i deszcz, może kije. Aparat, bo wokół grani rozciągają się naprawdę piękne panoramy. Drobne na kawę czy piwo w hotelu Pino albo w barze przy stacji kolejki. Przede wszystkim potrzebny jest czas, aby nie tylko maszerować ponad 5 godzin, ale również cieszyć się widokami i ewentualnym towarzystwem.
Zrzut Ekranu 2025 09 24 165751

Pobierz ślady gpx: Sofe-Vidkovac / Vikovac-Sofe

Sławomir Kubisa

Sławomir Kubisa

Od lat żyję jedną nogą blisko Warszawy, a drugą — tą bardziej ruchliwą — w Karpatach. Postanowiłem opisywać mijane okolice – tak powstały przewodniki po Mazowszu, Świętokrzyskiem, Małopolsce, Podkarpaciu.
Moją „dalszą" drogą na południe jest Sarajewo. Proponuję też mini powieść political fiction „Transport" i opowiadania SF. ze szczyptą filozofii.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe