Ekipa teatru „Potem-o-tem”, pod okiem reżysera Marcina Zbyszyńskiego, przeniosła na scenę obraz wszystkich naszych współczesnych obsesji
I zrobiła to w sposób brawurowy, zacierając granicę pomiędzy widownią a aktorami i zastawiając przy okazji na oglądających spektakl kilka zmyślnych pułapek. To teatr niosący widzom sporo radości i śmiechu, pozostający jednak przy tym inteligentnym i błyskotliwym. A do tego dobrze zagranym.
Paradoksalnie, spektaklowi „20 lexusów na czwartek” sprzyja miejsce, w którym przycupnął „Potem-o-tem”. Niezależna grupa teatralna, funkcjonująca poza systemem dotacji publicznych, zajęła dawną siedzibę banku w kamienicy na warszawskiej ulicy Nowolipki. Nie dysponuje jeszcze więc w pełni profesjonalną sceną teatralną. Przez to łatwiej jednak o kluczowe w „20 lexusach” zburzenie muru pomiędzy aktorami i widownią. Nawet w trakcie przerwy, grający przemieszczają swobodnie się po korytarzu, na którym goście raczą się winem, wdając się z nimi w pogawędki. Chwilami ma się wrażenie, że żadnej przerwy w rzeczywistości nie ma. Aktorzy niby to zmierzają do łazienki czy ukrytej za firanką garderoby, ale nie wychodzą przy tym do końca z roli.
„20 lexusów na czwartek” jest rodzajem sesji terapeutycznej prowadzonej przez Coach Elę, które korzysta z technik japońskiego mistrza osiągania wewnętrznego spokoju, Takashiego Fakaito.
Ów guru przez całe życie – aż do momentu, gdy nagle zniknął – osiągał każdy pożądany cel. Nawet jeżeli było nim zdobycie na najbliższy czwartek dwudziestu aut japońskiej marki przywiezionych na lawecie. Coach Ela przejmuje jego nauki. Sama staje się mistrzem, przeprowadzając sesję terapeutyczną z oddanymi jej uczniami, przypadkowymi postaciami oraz widownią. Wszyscy, za sprawą duchowej przewodniczki, mogą przyjrzeć się, a właściwie wyśpiewać i zatańczyć, swoje traumy, uzależnienia, problemy. Spektakl ma postać musicalu, nie jest ona jednak sztywno określona. Przedstawienie dość płynnie przechodzi pomiędzy różnymi formami, stając się po prostu szeroko pojętym teatralnym doświadczeniem.
Sztuka w ironiczny sposób eksponuje bolączki współczesności: pracoholizm, uzależnienie od relacjonowania życia w internecie, presję zdrowego życia, kluczową rolę młodości, seksu i pornografii.
Przede wszystkim mówi jednak o zagubieniu, samotności oraz poszukiwaniu bliskości i swojego miejsca w życiu. A także potrzebie podążania według jasno określonych życiowych zasad i wskazówek, które – gdy Absolut został uśmiercony – próbujemy znaleźć u samozwańczych guru, terapeutów bądź coachów z Instagrama. Bohaterowie nieustannie balansują pomiędzy próbami naprawiania świata i osiągnięcia satysfakcjonującego życia a działaniami autodestrukcyjnymi i egoistycznymi.
Krytyka stylu życia rozpiętego między uzależnieniami, traumami i ciągłym poczuciem braku, odbywa się jednak w sposób łagodny i pełny humoru. Chwilami nawet czuły.
Twórcom spektaklu udało się uniknąć dosłowności i przerysowania. Historia, dzięki szalonym, często absurdalnym gagom językowym, zabawą stereotypami i nośnym piosenkom zyskuje wyjątkowe tempo i dynamikę. Uczestnicząc w tej teatralnej psychodramie, śmiejemy się z samych siebie, stając się – czy tego chcemy, czy nie – częścią przeżycia grupowego.
I choć można mieć wątpliwości do nieco chaotycznej i mającej nieść pocieszenie – zdaje się, że trochę na siłę – końcowej scenie, przez którą nie do końca wybrzmiewa dramaturgiczny potencjał całej opowieści, „20 lexusów na czwartek” jest bardzo udaną próbą spojrzenia na współczesność, realia codzienności i wspólne tak wielu osobom doświadczenia. Nawet jeżeli więc na zakończenie nie przeżyjecie katharsis, z pewnością wyjdziecie z teatru z poczuciem dobrze spędzonego czasu.