Rapujący Frasyniuk, Wałęsa i Kuroń. Czy o historii obalenia komunizmu można opowiedzieć w nowy sposób?
Pod okiem reżyserki Katarzyny Szyngiery oraz piórami Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekłego (scenariusz) historia stanu wojennego, „Solidarności” i walki opozycji z komunistyczną władzą, stała się barwną opowieścią podawaną w rytm rapowych recytacji.
Musical „1989”, przygotowany we współpracy przez zespoły teatralne z Krakowa i Gdańska, miał premierę już ponad rok temu. Nadal jednak szturmem zdobywa sceny. Nowatorski sposób opowiedzenia historii sprzed ponad czterech dekad stał się jednym z większych teatralnych hitów ostatnich miesięcy.
Są lata 80., a głównymi bohaterami małżeństwa Wałęsów, Kuroniów i Frasyniuków, które próbują kształtować nowy ład. Równocześnie zmagając się z prozą zwykłego życia w chylącym się ku upadkowi państwie komunistycznym. Obok nich przewijają się też Anna Walentynowicz, Bogdan Borusewicz, Henryka Krzywonos, ale też Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak czy Aleksander Kwaśniewski.
Nadanie spektaklowi formy musicalu, i to bazującego w dużej mierze na tekstach rapowanych, jest sposobem na to, by trafić do szerokiej publiczności. W tym też do młodszego pokolenia.
Jednak mimo pomysłu, by najnowszą historię Polski przedstawić w lekkiej i radosnej formie, osią musicalu staje się konflikt światopoglądowy. Plany na to, jak ma wyglądać przyszłość kraju – po zmianie ustrojowej – są źródłem sporu pomiędzy Kuroniem i Frasyniukiem. Frasyniuk skłania się ku całkowitym odcięciu się od socjalistycznej przeszłości i pozwoleniu ludziom na skok w głęboki kapitalizm (z naiwnością wierząc, że każdy sobie w tych warunkach poradzi). Kuroń z kolei jest zdania, że nie wszystko było całkowicie złe. Broni socjaldemokracji i na pierwszym miejscu stawia troskę o drugiego człowieka. Scena ich konfrontacji w celi dla internowanych została ładnie rozpisana, w bardzo ludzki sposób, niestroniący od emocji i zwrotów akcji (oraz przekleństw).
Już chociażby po tej scenie widać, że twórcy „1989” próbują uniknąć ugładzenia historii i pokusy wystawiania bohaterom pomników. Siłą rzeczy jednak, pomyślany w ten sposób spektakl, nie może mieć mocnego ciężaru gatunkowego.
Ceną za skupienie się na wyłącznie pozytywnym micie oraz inspiracje „Hamiltonem” Lin-Manuela Mirandy, broadwayowskim musicalem o życiu ojca założyciela Stanów Zjednoczonych, jest spłycenie rzeczywistości. Najbardziej widać to w pierwszej części spektaklu. Dobrze ubrani, tańczący i radośni bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby żyli w kraju niedotkniętym tragedią komunizmu. W ich zachowaniu jest coś nierealnego, niemal bajkowego.
Czy musi to być wadą? Niekoniecznie, jeżeli od „1989” będziemy po prostu oczekiwać dobrego musicalu. A takim on jest. Spektaklem, który porywa brawurą, płynie wartko, ma świetną dynamikę i potrafi wciągnąć, przynosząc widzom sporo radości.
Niewątpliwą siłą przedstawienia jest skoncentrowanie się na historiach kobiet, które brały udział w wydarzeniach przed 1989 rokiem. W powszechnym dyskursie nadal są one usuwane w tył.
W spektaklu stają się natomiast równoprawnymi bohaterkami opowieści, odzyskując należną im pozycję. Dużo ważniejsze wydaje się jednak to, że przy okazji opowieść o nich zyskuje wymiar ludzki i mocno emocjonalny. Kobiety ponoszą bowiem cenę za działalność swoją i swoich mężów. Nie tylko żyją w niepewności, ale muszą borykać się z wpływem polityki i wielkiej historii na ich codzienność. Radzić sobie ze zmienną dynamiką relacji małżeńskich, samotnością, czy wreszcie głębokim poczuciem tęsknoty.
Pojawia się między innymi przejmująca opowieść córki Władysława Frasyniuka, która mierzy się z odsiadką ojca i poczuciem jego braku. A także z próbami odnalezienia się w sytuacji, gdy mieszkanie odwiedza SB, a matka balansuje na granicy załamania nerwowego.
Przypisywany jednak często spektaklowi wymiar feministyczny ma wątłe podstawy.
Wewnętrzny monolog Danuty Wałęsy podczas odbierania w imieniu męża nagrody Nobla – traktujący w dużej mierze o konieczności nadania praw kobietom i uwzględniania ich potrzeb – choć efektowny, jest czystą projekcją. Ta wyobrażona sytuacja nie ma podstaw historycznych. W tamtym momencie nic nie wskazywało na to, by tego typu kwestie zajmowały myśli żony przyszłego prezydenta. Potwierdzają to zresztą decyzje i wydarzenia mające miejsce już po objęciu przez Wałęsę urzędu, gdy Danuta Wałęsa została Pierwszą Damą.
Kobiece postacie są jednak bardzo mocną stroną „1989”, a role rozegrane przez aktorki perfekcyjnie. Szczególnie dostrzegalne jest to w przypadku Gai Kuroń – dynamika z jaką Magdalena Osińska odtwarza postać momentalnie przyciąga uwagę, i to na tyle mocno, że w każdej kolejnej scenie odruchowo szuka się jej wzrokiem. Spora w tym zasługa warsztatu. Osińska, podobnie jak pozostałe aktorki, doskonale radzi sobie z rapowaniem fraz, robiąc to w sposób klarowny i czytelny. Większość aktorów (z chlubnym wyjątkiem Rafała Dziwisza, grającego Wojciecha Jaruzelskiego) miewa natomiast problemy z udźwignięciem rapowej formy wypowiedzi i zrozumiałym podawaniem tekstów. Wadliwą dykcję o tyle łatwo wybaczyć, że rapowanie połączone z tańcem nie należy do najprostszych wyzwań. Z jakichś względów aktorki występujące w musicalu radzą sobie jednak z nim zdecydowanie lepiej.
Czy spektakl „1989” ma szansę stać się fundamentem pozytywnego mitu, który nie będzie oparty na klęskach, martyrologii i cierpieniu? I pozwoli odzyskać rok 1989 jako zbiorowe, łączące społeczeństwo wydarzenie? Ma ku temu potencjał.
Mimo pewnych niedociągnięć jest to spektakl nowatorski, wnoszący nieco powietrza do teatralnych przestrzeni i przede wszystkim zdobywający serca i aplauz widzów.
I choć grany jest głównie w Krakowie i Gdańsku, to to drugie miasto wydaje się być lepszym miejscem do jego oglądania. Świadomość, że opowiadane wydarzenia w dużej mierze działy się w tym mieście (spojrzenie na dźwigi dawnej gdańskiej stoczni wymaga po wyjściu z teatru zaledwie krótkiego spaceru) nadaje całości dodatkowej głębi. I pozwala na chwilę zapomnieć, że niewątpliwy sukces, jakim było bezkrwawe obalenie komuny przerodził się finalnie w społeczny konflikt, który trwa już od kilku dziesięcioleci.
1989, reż. Katarzyna Szyngiera, scenariusz: Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski, Mirosław Wlekły. Koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego.