W Dolomitach ten sezon zimowy będzie szczególny. W lutym zjadą tu olimpijczycy

fot. M. Głombiowski
Przez noc padał śnieg i wszystko przykryte jest białym kocem. Mamy dużo szczęścia, mówią miejscowi, jesteśmy tu tak krótko, a trafiliśmy na zimę. W Trentino, we włoskich Dolomitach, za tydzień zaczyna się sezon narciarski, ale pojawienie się śniegu wywołuje u tutejszych poruszenie. Cieszą się, że mogliśmy zobaczyć trochę alpejskiej scenerii. Pod koniec listopada śniegu tu zazwyczaj nie ma. Takie czasy. Ale teraz spadło trochę w nocy i choć nie ma nawet krztyny słońca, jest przyjemnie. Pod butami skrzypi ubijany, biały puch i przypominają mi się eskapady do lasu, gdy byłem dzieckiem. Ten sam dźwięk deptanego śniegu. Powidoki z przeszłości.
Predazzo, olimpiada już niebawem
W tym śniegu jedziemy do Val di Fiemme, do Predazzo, by obejrzeć skocznię narciarską. Musimy ominąć płoty i liczne znaki zakazu wstępu. Obiekt wciąż jest przygotowywany do lutowej olimpiady Milano Cortina 2026. Odbędą się tu zawody w skokach narciarskich, a niedaleko, po drugiej stronie miasta, część kombinacji norweskiej.
– Jesteśmy gotowi – mówi Paolo Boninsegna, burmistrz Predazzo. – Jeszcze przeprowadzamy drobne prace, ale jesteśmy gotowi.
Przebudowa skoczni – na której sięgał niegdyś po laury Adam Małysz – kosztowała 17 milionów euro. Boninsegna mówi, że modernizacja i tak była już potrzebna, a olimpiada stała się dobrym impulsem do jej przeprowadzenia. Obie skocznie wydłużono.
Patrzę przez tafle okien na ich rozbiegi i ciągnące się aż do moich stóp zeskoki z wybiegiem. Próbuję sobie wyobrazić gwar pięciu tysięcy osób, które będą śledzić zmagania skoczków z grawitacją (pojemność trybun jest dużo większa, ale podczas olimpiady obowiązują bardziej restrykcyjne zasady bezpieczeństwa). Idzie mi to słabo, bo mimo słów burmistrza, skocznia niespecjalnie wygląda na gotową. Co prawda, latem odbyło się oficjalne otwarcie i pierwsze skoki na igielicie, ale teraz dwie koparki sypią właśnie stopnie pod trybuny. To ostatnie przygotowania przed zimą. Rozbiegi są już białe – armatki sypią śnieg techniczny.
Trentino czeka na kibiców
Jest to więc świat w fazie liminalnej. Balansujący na granicy. Nie jest już tym, czym był wcześniej, ale nie przyjął jeszcze formy ostatecznej. Skocznia w Predazzo właśnie się przeobraża. Za moment zyska postać ostateczną, ale wciąż jest jeszcze w etapie narodzin. Przechadzam się po pomieszczeniach dla prasy, pustych i niedokończonych, ale wyposażonych już w stoły i dużą liczbę wtyczek do prądu, bez którego dziś żadna relacja nie ma prawa istnieć.
– Narciarstwo klasyczne jest częścią naszej tożsamości – mówi Paolo Boninsegna. – Skocznia nie powstała na potrzeby olimpiady. Przyszłoroczne wydarzenie będzie tylko jednym z rozdziałów historii tego obiektu. Owszem, przeprowadziliśmy duży remont, ale po zakończeniu igrzysk nie będzie problemu, co zrobić ze skocznią. Od kilkudziesięciu lat jest w ciągłym użyciu.

Trentino zyska jednak wyjątkowy status miejsca, w którym pisana była najważniejsza sportowa opowieść. Ekipa zarządzająca skocznią jest przekonana, że okolice staną się jeszcze popularniejsze (mimo że na brak popularności nie mogą i tak już narzekać, każdego roku do Trentino przyjeżdża około 5 milionów turystów). Obiekty olimpijskie budzą zainteresowanie długo po tym, jak sportowcy rozjadą się do domów. Stadiony, tory czy skocznie nabierają jakiejś wyjątkowości, tak jakby sam fakt, że na te miejsca przez kilkanaście dni zwrócone były oczy niemal całego świata, przemieniał je w klejnot. Być może chodzi jednak o magię telewizji. Miejsca przepuszczone przez kamery zyskują na elitarności.
Predazzo, olimpiada już w lutym
Wizyta w Predazzo na dwa miesiące przed startem olimpiady pozwala mi jednak zdekonstruować ten mit. Chwilę później przenoszę się spod skoczni na stadion biegów narciarskich. Na wytyczonym terenie usypano kilka łagodnych wzniesień i wytyczono pętle tras, na których pojawią się zawodnicy. Póki co, na otoczonej drucianym ogrodzeniem przestrzeni rządzą koparki, wciąż jeszcze formujące miejsce rozgrywek. Robotnicy, w większości czarnoskórzy, kręcą się w żółtych kaskach, zmagając się z harmonogramem prac. Na środku ustawiono już drewnianą bramę, spomiędzy której będą startować lub którą będą mijać na mecie biegacze. Widnieje na niej biały napis „Trentino Fiemme”.
W lutym ten obrazek pojawi się na setkach tysięcy, a może milionach ekranów na całym świecie. Podczas transmisji będzie wyglądać poważnie. W rzeczywistości to jednak prosta konstrukcja. Wszystko jest tu w ogóle zadziwiająco proste: trochę desek, parę wzniesień, kilka drzew. Oglądane z bliska, miejsca olimpijskich rozgrywek nabierają bardziej ludzkiego wymiaru. Przestają być odległym światem spowitym ogromnymi pieniędzmi, wspieranym najnowszą technologią, polem walki reklamodawców. Zamieniają się w coś niemal codziennego.
Zostań gladiatorem
Oba obiekty w Predazzo mają być udostępniane dla zwykłych użytkowników. I choć na skocznie raczej nie wybierze się pierwszy lepszy amator sportów zimowych, trasy do biegów narciarskich mogą już przyciągnąć sporo osób. Przy odrobinie chęci da się przebiec olimpijski odcinek. A komu nie w głowie tego typu zabawy, ma przecież w Trentino nieskończony wybór górskich szlaków pieszych i – to już raczej latem – rowerowych. Jest też kilka solidnych jezior, z Gardą na czele. Olimpiada ma być tylko trampoliną, od której można się odbić, by dać nura w tutejsze góry, lasy i doliny.
Stadion do kombinacji norweskiej przypomina jeszcze pole zmagań. Zaplecze techniczne jest już jednak niemal gotowe. Przechodzimy korytarzem pomiędzy surowymi betonowymi pomieszczeniami, z których część przeznaczono dla ekip serwisowych. Ogromne plastikowe dysze będą dostarczać mieszanki wosku do nart. Pomieszczenia nie mają okien, a od świata odgradzają je solidne drzwi. To pokoje pełne tajemnic, których żadna sportowa ekipa nie chce zdradzić – w dzisiejszym sporcie o sukcesie decyduje przecież nie tylko dyspozycja zawodnika, ale technologia. Wygrywa ten, kto lepiej dobierze mieszankę wosku do nart do panujących akurat warunków atmosferycznych.
Z podziemi betonowego bunkra można wyjść na stadion szerokimi metalowymi schodami, wynurzając się z trzewi Ziemi niczym gladiator w filmie Ridleya Scotta. Projektanci tej przestrzeni nie ukrywają inspiracji rzymskich widowiskiem. Wychodząc wprost w światło, biel śniegu i tumult widowni, zawodnicy mają poczuć dreszcz ekscytacji. Poczuć, że właśnie dzieją się najważniejsze chwile ich życia. Przystąpić do walki jak gladiatorzy, zdobyć wszystko lub polec. Mimo niemal trzech tysięcy lat, które dzielą nad od pierwszej starożytnej olimpiady, niewiele się zmieniło. Widowiska publiczne od zawsze miały w sobie coś z religii. Z rządzącego się własnymi prawami misterium.
Trentino. Świat olimpijski
Najbardziej obleganym miejscem w przynależnych do stadionu budynkach okazuje się jednak działająca już, całkiem dobra restauracja. Trattoria Lago. Na razie stołują się w niej głównie robotnicy. Siedzą grupami przy drewnianych ławach, nie zdejmując odblaskowych kamizelek i jedzą treściwe potrawy z Dolomitów. Starszy kelner chodzi z małym notesem i zadaje proste, konkretne pytania. Przypomina mi trochę jakąś postać z czeskich kreskówek.
Gdy między daniami wychodzę na zewnątrz, by zaczerpnąć powietrza, spotykam przed wejściem robotników. Ćmią papierosy. Kiwamy sobie głowami. Mówimy koślawo buongiorno, chociaż nikt z nas nie jest z Włoch. Za chwilę wcisną kaski na głowy i pójdą w śnieg, by dalej lepić ten olimpijski świat. Za dwa miesiące, gdy zjadą kibice i oficjele, ich już tu nie będzie. Znikną, zostawiając przestrzeń mieszczącą się w telewizyjnym kadrze i może kilka niedopałków w nieopróżnionej popielniczce.
W „Travel Magazine” dbamy o najwyższą jakość dziennikarską dzięki mecenasom i stałym czytelnikom. Wspieraj naszą pracę.