Czy to największy mit dotyczący wież w Kaukazie?

Początek
przeczytasz w mniej niż 8 min.

Czy rzeczywiście służyły jako kryjówka rodzin narażonych na honorową zemstę rodową?

Niegdyś tajemnicza i dostępna głównie dla zaprawionych podróżników Gruzja skrywa coraz mniej tajemnic. Odkąd na gruzińskim niebie pojawiły się samoloty tanich linii lotniczych, kraj zaczął się zmieniać. Przeobrażać się, próbując sprostać potrzebom rzesz odwiedzających.

Z natury gościnni Gruzini, dalej takimi pozostali. Coraz częściej zdarza się jednak, że jest to już ten rodzaj gościnności, która oczekuje czegoś w zamian. Tak bywa, gdy turysta z zagranicy przestaje być ciekawostką, a zaczyna być źródłem utrzymania. I nie ma w tym nic dziwnego.

Podobnie, chociaż nieco wolniej, zmienia się jeden z najbardziej fascynujących zakątków Gruzji – Swanetia. Kraina Swanów. Niezwykłych ludzi gór, mających odrębną kulturą i język. Znaną najbardziej z kilkusetletnich charakterystycznych wież z kamienia.

Zacznijmy od początku. Może nie od chaosu, ale od pierwszego wieku przed naszą erą. Wtedy to, za sprawą greckiego geografa Strabona, pojawiają się pierwsze wzmianki o walecznym ludzie, zamieszkującym tereny dzisiejszej Swanetii. Strabon nie miał prawa tego wiedzieć, ale współcześni historycy wskazują na ślady osadnictwa w tych rejonach mające nawet cztery tysiące lat.

Do VI wieku region ten wchodził kolejno w skład Kolchidy i późniejszej Lazyki. W końcu trafił do Królestwa Abchazji, a na początku XIX wieku stał się jednym z księstw zjednoczonego Królestwa Gruzji.

Wraz z całą Gruzją, Swanetia rozkwitała za rządów królowej Tamary, która otoczona zresztą była przez Swanów czcią niemal boską.

Po upadku na skutek mongolskich i tureckich najazdów królestwa Gruzji w XV stuleciu, rozpadła się również Swanetia. Górną i Dolną Swanetię przejęły wrogie sobie rodziny. Późniejszy romans władców podzielonych państewek i elit gruzińskich z Cesarstwem Rosyjskim, szukających ochrony przed islamskimi sąsiadami, doprowadził do utraty niezależności Swanetii. Mimo to do połowy XIX wieku Swanowie wciąż cieszyli się względną autonomią.

Chaos związany z rewolucją październikową Gruzini próbowali wykorzystać do uzyskania niepodległości. Bezskutecznie. Po ataku Armii Czerwonej w 1921 roku bolszewicy ogłosili powstanie Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Swanowie pierwsi ruszyli do walki, ale po sześciu miesiącach bunt został brutalnie stłumiony.

Upadek Związku Radzieckiego i następująca po nim gruzińska wojna domowa, doprowadziły do ​​kryzysu w całym kraju. Nie ominął on również Swanetii.

Jej mieszkańcy, po wiekach życia w trudnych, górskich warunkach, będący świadkami nieustannych zawieruch historycznych, zaczęli uginać się pod brzemieniem chwiejącej się gospodarki. Cześć z nich, porzuciwszy resztki nadziei, opuściła domostwa. Co gorsze, region stał się przystanią dla grup przestępczych. Przez kolejne lata zagrażali oni nie tylko mieszkańcom, ale i turystom.

Sytuacja stała się na tyle poważna, że ​​2004 roku ówczesny prezydent, Micheil Saakaszwili, wysłał specjalne oddziały, mające rozprawić się z gangami. Efektem akcji była śmierć jednego z przywódców gangów i jego syna oraz aresztowanie dziesiątek przestępców. Uspokojenie sytuacji umożliwiło powolny rozkwit turystyki.

Główne miasteczko Górnej Swanetii – Mestia – stało się mekką górskich trekkingów. Turystyka zaczęła być głownym źródłem dochodu dla rodzin, które nie zdecydowały się opuścić wcześniej swojej krainy.

W którym momencie tej skomplikowanej historii pojawiają się słynne swańskie kamienne wieże? Historycy mówią o pierwszym stuleciu. To mniej więcej wtedy jakiś przezorny Swan wpadł na pomysł zbudowania wieży, w której będzie mógł się skryć z rodziną i dobytkiem w przypadku wrogiego najazdu.

Budowla musiała być wysoka i wytrzymała. Trochę jak z bajki o trzech świnkach, taka, żeby nie dało się jej “zdmuchnąć”, ani podpalić. Właśnie te charakterystyczne mieszkalno-obronne budowle, zwane koshki, stały się wizytówką regionu.

Typowa wieża ma od 20 do 25 metrów wysokości i składa się z czterech lub pięciu, rzadziej z sześciu kondygnacji. Wejście umieszczano na ogół dopiero na drugim piętrze. Pierwsza kondygnacja ze względów obronnych pozbawiona jest okien lub wejść. Grubość ścian dochodzi do 1,5 metra, by wraz z wysokością zmniejszać się do około 70 cm przy szczycie. Poszczególne piętra połączone są ze sobą wewnętrznymi drewnianymi schodami. Szczyt wieży stanowi nieco szersza platforma obronna, z otworami do ostrzeliwania się lub zrzucania kamieni. Całość wieńczy drewniany dach, dawniej również przykrywany kamieniem. Koshki bywały częścią właściwego domu lub niezależnymi konstrukcjami.

O ich trwałości niech świadczy fakt, że większość z tych, które możemy podziwiać do dzisiaj, pochodzi z okresu od IX do XIII wieku. Są niemymi świadkami historii pisanej krwią Swanów i ich wrogów.

Dochodzimy teraz do kwestii, która w ostatnim czasie staje się coraz bardziej sporna. Nie ulega wątpliwości, że początkowo wieże miały stanowić ochronę przed wrogiem zewnętrznym. Rozproszenie, brak jednolitych struktur społecznych, ale i również ukształtowanie terenu nie pozwalało na budowę fortyfikacji większego formatu. Stąd wysyp mniejszych budowli, tworzących razem warowny ciąg.

Budowa wieży była na tyle trudna i czasochłonna, że raczej wykraczała poza możliwości pojedynczej rodziny. Niemal pewne jest, że wymagała sąsiedzkiej pomocy. Gdzie więc w tym zbiorowym wysiłku miejsce na rodowe wendety, z którymi zazwyczaj wiąże się fakt budowania wież?

Wedle tradycji, jeśli ktoś podczas kłótni, kierowany zazdrością czy chęcią zysku zabił Swana, rodzina zamordowanego miała obowiązek dokonać honorowej krwawej zemsty. Ta z kolei powodowała odwet, co rozpoczynało niekończący się ciąg zabójstw, zazwyczaj aż do momentu, gdy nie było już za bardzo kogo uśmiercić.

Taka mniej więcej wersja opowiadana jest przez samych Gruzinów, dla których Swanowie to wciąż nieco tajemniczy i dziki lud gór. Wersja ta powielana jest w relacjach podróżniczych i powtarzana przez przewodniki. Według nich kamienne wieże budowane były jako schronienie przed zabójcami dopełniającymi wendety. I o ile sam brutalny obyczaj jest znany nie tylko w Swanetii, ale szerzej na Kaukazie, to można jednak zastanawiać się nad jego rzeczywistą skalą.

O wypaczonym obrazie tej ponurej i krwawej tradycji mówi między innymi poeta ze Swanetii i znawca regionu, Erekle Sagliani. Przekonuje, że gdy już doszło do morderstwa, cała społeczność, a szczególnie jej lokalny lider, zwany makhvshi – mędrzec, mediator i sędzia w jednej osobie – robili wszystko, by zażegnać konflikt. Mediacje takie mogły trwać latami. Zazwyczaj kończyły się jakimś rodzajem ugody. Odkupieniem win w bydle czy innych dobrach lub po prostu zaniechaniem zemsty.

Podobnie Sagliani tłumaczy inny zwyczaj, który polegał na swataniu dzieci będących jeszcze w kołysce. Jego zdaniem do takich małżeństw dochodziło niezwykle rzadko, bo najczęściej zeswatani, w dorosłym życiu niekoniecznie mieli się ku sobie.

Skala honorowych morderstw nigdy nie została zbadana i wątpliwe, by kiedykolwiek było to możliwe. Brakuje możliwych do zweryfikowania danych.

Biorąc pod uwagę historię regionu oraz cechy samych wież, bardziej prawdopodobne jest jednak, że powstawały one nie w celu ukrycia się przed owładniętymi zemstą zabójcami, lecz jako twierdze mające uchronić przed najeźdźcami.

Na przestrzeni wieków wokół Swanetii wojny toczyły imperia arabskie, mongolskie, perskie i osmańskie. I choć kraina ukryta wśród gór Kaukazu została niezdobyta aż do momentu nadejścia Rosjan, wróg niemal zawsze był w pobliżu. Kamienne budowle dobrze sprawdzały się też, by odpierać ataki baronów próbujących narzucić Swanom system feudalny. Bywały również kryjówką przed urzędnikami państwowymi, próbującymi egzekwować prawo.

I choć mogło się zdarzyć, że wieże stawały się twierdzą dla osób objętych rodową zemstą, najpewniej nie była to ich główna funkcja. W latach względnego spokoju, służyły natomiast często jako magazyny żywności. I stały się dumą Swanów. Nie jako symbol krwawych porachunków rodowo-sąsiedzkich – ale jako symbol oporu całego regionu, obrony własnych tradycji, wierzeń i wartości.

Dziś kamienne budowle przeżywają oblężenie innego rodzaju. Najazd armii turystów ze wszystkich zakątków świata.

Turystyka zmienia życie regionu. Swanowie w naturalny sposób ulegli pokusie bogacenia się. Starsi ubolewają nad zanikiem tradycji, równocześnie cieszą się jednak z powrotu młodszych, którzy wcześniej uciekli od trudnego życia. Wraz z turystami pojawiły się nowe możliwości.

Główne miasteczko Górnej Swanetii, czyli położona 1500 m n.p.m. Mestia, bardziej przypomina już alpejski kurort niż wielowiekową osadę. Jeszcze w początkach XX wieku niewiele różniła się od okolicznych małych wniosek, ot kilka domostw z charakterystycznymi wieżami. Przez lata prowadziła do niej niebezpieczna droga z miasta Zugdidi. O tym, ile pochłonęła ofiar, świadczą liczne przydrożne kapliczki. Zmodernizowana trasa skróciła podróż do około trzech godzin, a z Zugdidi do Mestii kursują regularne połączenia. W 1996 roku Mestia i cała Górna Swanetia trafiły na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. No i się zaczęło.

W 2010 roku otwarto w regionie pierwszy wyciąg narciarski. Miał być on początkiem spełnienia obietnicy Saakaszwilego o uczynieniu ze Swanetii “Szwajcarii Kaukazu”. W tym samym roku w Mestii powstało lotnisko, na którym lądują niewielkie samoloty m.in. z Kutaisi.

Bardziej pierwotny charakter zachowała jeszcze wioska Uszguli, a ściślej mówiąc wspólnota czterech wiosek, okrzyknięta mianem najwyżej stale zamieszkanej osady w Europie (odłóżmy na bok spór, czy Gruzja leży w Europie czy w Azji). Miejscowość jest stosunkowo niedostępna. Położona 600 metrów wyżej niż Mestia, u szczytu wąwozu Inguri, w cieniu Szchary, najwyższego szczytu Gruzji i trzeciego w całym Kaukazie.

Przy odrobinie szczęścia nie natkniecie się tu na tłumy turystów, które tak jak Wy – z dużym prawdopodobieństwem – dotarły tu ulubionym pojazdem lokalnych przewoźników, niezniszczalnym Mitsubishi Delica. Może chwili nie zrujnuje warkot śmigieł lądującego helikoptera z bardziej zamożnymi podróżnikami.

Jeśli tak, stańcie w oddaleniu od starożytnych zabudowań, wśród których kryją się bary i pensjonaty. Spójrzcie na nieregularną linię poczerniałych z biegiem wieków wież, odcinających się – w zależności od pory roku – od zieleni pastwisk lub bieli śniegu. Wsłuchajcie się w szumiącą rzekę Inguri, może również w parsknięcia pasących się w pobliżu koni. Zaczerpnijcie czyste, zimne powietrze Kaukazu. Pomyślcie nad losem człowieka, który dotarł tu tysiące lat temu i zdecydował się podjąć trud życia w tym pięknym, ale okrutnie wymagającym miejscu. A potem przesuńcie wzrok na wiecznie biały szczyt Szchary. Być może wtedy usłyszcie, jak przemawia do was cała Swanetia.

Konrad Żelazowski

Przez długie lata pracował jako kierownik działu "Kraj" w serwisie Wp.pl. Później postawił na fotografię. Dziś przemierza świat robiąc zdjęcia dla agencji fotograficznych i gazet.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.