Jak w Sewilli poczuć klimat Wielkiego Tygodnia, unikając tłumów i zaporowych cen
Fot. Julia Zabrodzka
Semana Santa? Daj spokój, tu się nie da wtedy żyć! – taką opinię o najważniejszym sewilskim święcie słyszałam wielokrotnie.
Dla wielu sewilczyków to najważniejszy czas w roku, dla innych – udręka, której wolą uniknąć, wyjeżdżając z miasta. Z kolei dla tych, którzy żyją z turystyki, to żniwa – przyjezdni są gotowi zapłacić za wszystko niemal każdą cenę. Byłam w Sewilli wiele razy, spędziłam tu łącznie kilka miesięcy, ale nigdy nie miałam odwagi przyjechać podczas Wielkiego Tygodnia. Nie tylko dlatego, że pewnie mnie na to nie stać. Gdybym mogła wydać dowolną kwotę, prawdopodobnie i tak zniechęciłyby mnie wszechobecne tłumy. Uwielbiam jednak przyjeżdżać wcześniej, w Wielkim Poście albo tuż przed nim. Odkrywam wtedy, że Semana Santa to nie tylko tydzień pełen procesji, ale także wiele poprzedzających go rytuałów.

Sewilla, Semana Santa i nowe szaty Jezusa
Nuestro Padre Jesús en Su Soberano Poder to figura wyrzeźbiona w 1975 r. dla bractwa św. Gonzala. Bractwa religijne są bardzo ważnym elementem hiszpańskiej – zwłaszcza andaluzyjskiej – religijności. W Sewilli działa ich kilkadziesiąt. To stowarzyszenia osób świeckich, które zajmują się organizowaniem procesji (nie tylko tych wielkanocnych) i dbają o święte figury.
Owa troska polega między innymi na godnym odzianiu świętych. To dlatego Jezus będący pod opieką Hermandad de San Gonzalo w pięćdziesiąte urodziny otrzymał nową szatę. Tunikę w stylu perskim, wyszywaną złotymi – i nie chodzi tylko o kolor! – nićmi, zaprojektował Javier Sánchez de los Reyes, specjalista od dewocjonaliów dla bractw. Ręcznym haftowaniem, nad którym pracowano dziewięć miesięcy, zajął się warsztat Joaquína Salcedo. Powstałe dzieło wystawiono w sali XVI-wiecznego Ratusza. O nowej szacie pisało wiele gazet, żadna nie wspomniała jednak o jej cenie. A musiała kosztować fortunę!


Maria Panna przyjeżdża z wizytą
– Nie, teraz absolutnie nie wolno robić zdjęć. Trochę szacunku dla Najświętszej Marii Panny! – krzyczy kobieta stojąca pośrodku kościelnej nawy.
Kolejne osoby próbują uwiecznić moment, gdy posąg Maryi jest przenoszony ze zdobionej złotem platformy do auta. Ukazanie figury w takiej sytuacji godziłoby w jej godność. Gdy wreszcie staje prosto i zostaje wyprowadzona z kościoła, można już śmiało robić zdjęcia, nie obawiając się groźnej strażniczki – choć mnie proces wsuwania świętej figury do gigantycznego akwarium na przypominającym papamobile samochodzie też wydaje się sytuacją cokolwiek mało poważną.


Atmosfera jest jednak podniosła. Gdy Matka Boska, która przybyła do Sewilli z wizytą z Walencji, odjeżdża do domu, wiele osób płacze. Młody chłopak łka przytulony do ojca, nie mogąc się uspokoić. Dzień wcześniej walencka Najświętsza Panienka została oprowadzona po mieście podczas procesji. Towarzyszyli jej opiekunowie w tradycyjnych walenckich strojach – takich samych jak te, które można zobaczyć podczas święta Las Fallas – oraz orkiestra. Było też oczywiście mnóstwo sewilczyków. Tłum ustawił się na trasie przemarszu, miejscami nie można było zrobić ani kroku. A to pewnie tylko przedsmak emocji i tłoku z Wielkiego Tygodnia. Mnie ta próbka w zupełności wystarczyła. Zresztą większe i mniejsze procesje odbywają się przez cały rok i nie zawsze towarzyszą im tłumy. Zawsze za to mają podniosłą atmosferę, podkreśloną muzyką i zapachem kadzidła. A dla wiernych są okazją do religijnych uniesień.
Procesja widmo
Wielki Tydzień kojarzy się głównie z pokutnikami w spiczastych kapturach, którzy przywodzą na myśl ponure obrazy z południa Stanów Zjednoczonych. Ale prawdziwymi bohaterami Semana Santa są costaleros, czyli mężczyźni dźwigający pasos – ozdobne, kapiące złotem platformy. Gdy figura sunie powoli przez tłum wiernych, wygląda jakby unosiła się w powietrzu. Spod ozdobnych tkanin widać tylko stopy, czasem mignie czyjeś ramię. Pozostają niewidzialni, ale są niezbędni.
Costaleros – w Sewilli wyłącznie mężczyźni, choć w innych miastach istnieją bractwa z kobiecymi pasos – najpierw są starannie dobierani, by pasowali do siebie wzrostem. Następnie muszą nauczyć się chodzić z ciężarem tony lub dwóch na plecach – na każdego z nich przypada od 30 do nawet 60 kg! Najczęściej ciężar ten oscyluje w okolicach 40 kg. Mówiąc inaczej, dwutonowe paso niesie około 50 mężczyzn.

Ćwiczenia odbywają się w miesiącach poprzedzających Wielki Tydzień. Można wówczas spotkać procesje-widma: ozdobne paso zastępuje równie ciężka konstrukcja, ale pozbawiona ozdób, świętej figury i często bocznych kotar. Świetnie widać więc mężczyzn w koszulkach bez rękawów, w pasach usztywniających plecy i w turbanach chroniących głowę i kark. Można się przyjrzeć, jak się poruszają i jak dyryguje nimi mistrz ceremonii, czyli capataz. Widok pustej platformy niesionej przez kilkudziesięciu mężczyzn, często niskich i krępych, bywa surrealistyczny. Daje jednak wyobrażenie o poświęceniu, na jakie gotowi są mieszkańcy Sewilli dla wiary i doświadczenia religijnej wspólnoty.
Piwo z Matką Boską
Plakaty z Jezusem reklamujące Wielki Tydzień, święte obrazki z Maryjkami w ilościach, których Polacy nie znają nawet z kościołów, krucyfiksy i różańce – to wystrój bares cofrades, lokali, w których przez cały rok można chłonąć atmosferę Wielkiego Tygodnia.


W pierwszej chwili połączenie kościelnego obrazka z szynką, która pod nim stoi, albo z beczkami piwa, może zaskakiwać. W maleńkiej knajpce Bodeguita Romero y Mejías ściany zawieszone są postaciami świętych, a na ekranie telewizora w głębi lokalu non stop wyświetlane są nagrania wielkanocnych procesji. Ale chyba najdziwniejsze w tym wszystkim jest menu. Widnieją w nim kanapki: Pasja (z sobresadą, czyli kiełbasą z Balearów, serem i karmelizowaną cebulą), Złożenie do grobu (z morcillą, czyli krwawą kiszką, serem i karmelizowaną cebulą) czy Święta Marta (z sobresadą i roquefortem). Wtajemniczeni wiedzą, że nazwy te odnoszą się do sewilskich bractw religijnych. Niewtajemniczonym, ale wierzącym koncepcja może się wydawać obrazoburcza.
Barów cofrades jest w Sewilli mnóstwo. Niektóre, jak Bodeguita Romero y Mejías, ukryte są w mniej turystycznych dzielnicach. Inne, jak Bar Santa Ana znajdziemy w Trianie lub na starówce. Spotykają się w nich tradycjonaliści i hipsterzy, z lewa i z prawa, młodzi i starzy, jak w każdym innym hiszpańskich barze. Jeśli więc nie jesteśmy nawet religijni, nie pozostaje nic innego, jak wczuć się w klimat i w miarowym rytmie procesji wypić zdrowie Najświętszej Marii Panny – odliczając dni dzielące nas od Wielkiego Tygodnia, które barman skrupulatnie zapisuje kredą na tabliczce za kontuarem.
