Od przyszłego roku nic już w Słowenii nie będzie takie samo. Kraj przygotowuje się do największej zmiany w swojej historii
Być może nawet bardziej doniosłej niż wywalczenie niepodległości w 1991 roku. Informacji, która rozgrzała słoweńskie media można było się spodziewać. W końcu kraj zmierzał do tej katastrofy niestrudzenie i nieodwołalnie od jakiegoś już czasu. Mimo wszystko wtorkowa wiadomość spadła niczym grom z jasnego nieba i zburzyła spokój jesiennych ferii (w Słowenii nazywanych “feriami ziemniaczanymi”). Nie, nie chodziło o pandemię koronawirusa. Ta, pomimo, że bije nowe rekordy zakażeń, hospitalizacji i zgonów już właściwie nikogo nie obchodzi.
Wtorkowy komunikat grupy Heineken brzmiał: “Najpóźniej do końca stycznia 2022 produkcja piwa Union zostanie przeniesiona do Laško”. To tak, jakby Wisła Kraków zaczęła regularne treningi na Łazienkowskiej w Warszawie.
Słowenia nie słynie z piwa. Jego konsumpcja wynosi tu zaledwie 26 litrów per capita na rok (w Polsce to ponad 90 litrów). Dla porównania wina statystyczny Słoweniec wypija blisko 40 litrów rocznie i jest to jeden z wyższych wskaźników na świecie.
Mimo to przez dziesięciolecia za najważniejszy składnik tożsamości narodowej uważano grę w czerwone i zielone. Czerwony to kolor browaru Union z Lublany. Zachodnia część kraju wraz ze stolicą zawsze piła Union z czerwoną etykietą i symbolem smoka. Ogródki piwne przyozdobione były czerwonymi parasolami i trzeba było sporej odwagi, żeby na zachód od Lublany zamawiać Laško. Browar Laško, znajdujący się w miejscowości o tej samej nazwie, parasole i etykiety ozdabiał na zielono, zaś symbolem piwa był koziorożec inspirowany starą słoweńską legendą.
Przez dekady trwała zażarta wojna na smaki między wschodem i zachodem.
Wszystko zaczęło się zmieniać wraz z gospodarczą transformacją lat 90-tych. Przedsiębiorczy handlowcy, często ryzykując utratą czci, a czasem i zdrowia, zdobywali przyczółki na terenie rywala. Wojna podjazdowa trwała do początków XXI w. Wówczas Union zaczął trząść się w posadach, co wykorzystało kierownictwo Laško, wykupując przeciwnika. Dla połowy kraju był to szok i hańba. Nawet sympatycy Laško patrzyli na ten związek z obrzydzeniem. Nie zatrzymało to jednak niechęci między sympatykami obu producentów.
Jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Przejęcie rywala odbiło się browarowi Laško czkawką. Ofiara była zbyt duża, by ją bezbolesne połknąć, co szybko doprowadziła Laško na dno. Kłopoty zwaśnionych piwowarów wykorzystał holenderski Heineken i za jednym zamachem wykupił obu producentów, monopolizując rynek piwa w Słowenii.
W ten sposób pogodzono dawnych rywali. Nowy właściciel wprowadził własne porządki i czerwone parasole zaczęły pojawiać się w Styrii, zielone zaś w Krainie. Ludzie przestali zwracać uwagę, jaki kolor etykiety ma butelka piwa na stole. Ci najbardziej zapalczywi, nie chcąc pogodzić się z mezaliansem, przenieśli swoje uczucia na piwa czeskie (również ze stajni Heinekena) lub na kraftowe lokalne browary. Ten stan trwał pięć lat.
Dopiero najnowsza decyzja holenderskiego właściciela wyrwała ludzi z marazmu.
Dotychczas każdy browar pracował oddzielnie w swoich historycznych siedzibach. Przeniesienie produkcji Union do Laško to koniec pewnej epoki w Słowenii. Chociaż Heineken zarzeka się, że piwo będzie warzone według dotychczasowej receptury lublańskiego browaru, to mało kto w te zapewnienia wierzy. Zachód ostatecznie traci swój browar. Wschód z kolei traci część tożsamości budowanej na rywalizacji z unionistami. Piekło zamarzło.