W 2021 r. na rynek trafił obraz, w którym rozpoznano nieznane dzieło Caravaggia

Około 430 lat po tym, jak pochodzący z Lombardii artysta znany jako Caravaggio przybył do Rzymu, by zdobyć uznanie publiczności, malarz znów przyciąga uwagę świata. A to za sprawą obrazu, który przez lata wisiał w jadalni zamożnej hiszpańskiej rodziny Pérez de Castro. Mimo spoglądania na dzieło każdego dnia znad talerzy z tostami, nikt w familii nie wpadł na to, że ma przed sobą dzieło Caravaggia. Wizerunek ubiczowanego i ukoronowanego cierniem Chrystusa przypisywany był jego uczniowi, José de Riberze. I gdyby nie zadziwiający splot okoliczności, być może obraz nigdy nie stałby się szerzej znany.
Śladem tej zawiłej, pełnej zwrotów historii podążają twórcy dokumentu „Caravaggio. Na tropie arcydzieła”. Przyglądają się nie tyle samemu obrazowi „Ecce Homo”, co dość zaskakującemu pojawieniu się go w sprzedaży i jego późniejszym losom.
Odnaleziony Caravaggio
Caravaggio, który wówczas nie był jeszcze rozpoznany jako Caravaggio, został wystawiony na aukcję w 2021 roku. Hiszpańska rodzina, zmuszona do przeprowadzki do mniejszej posiadłości, postanowiła pozbyć się części dóbr. Dom aukcyjny wyznaczył cenę wywoławczą na poziomie 1500 euro i prawdopodobnie obraz zostałby sprzedany za niewiele wyższą kwotę. Galerie mają jednak obowiązek udostępniać sprzedawane dzieła w katalogach on-line i to właśnie przeglądając internetowe zasoby, któryś z łowców okazji dopatrzył się w obrazie tzw. „sleepera”. Mianem tym określa się „uśpione dzieło” o dużej wartości, której nikt nie jest świadomy.
Fotografia obrazu trafiła do kilku specjalistów. Szybko zaczęto podejrzewać, że domniemany José de Ribera jest zaginionym dziełem Caravaggia. Występujący w filmie handlarze żartują więc, że to pierwszy w historii Caravaggio odnaleziony przez WhatsAppa. Natychmiast rozpoczął się wyścig o zdobycie obrazu, ustalenie jego autentyczności i wartości. A także walka marszandów o to, komu właściciele powierzą jego dalsze losy. Chwilę później do sprawy włączył się hiszpański rząd, dodatkowo komplikując sprawę.
Na tropie arcydzieła. Gdzie leży prawda?
Twórca dokumentu, Alvaro Longoria, sięga po rozwiązania z kina sensacyjnego. Podąża za różnymi wątkami sprawy, wprowadza nowe postaci i zaskakuje kolejnymi zwrotami akcji.
Jeżeli jednak ktoś śledził doniesienia prasy sprzed kilku lat, zapewne zna finał tej opowieści. Reżyser zdaje sobie z tego sprawę. Chcąc przykuć uwagę tych, których nie może już zaskoczyć, tworzy rozbudowaną drugą warstwę filmu. I być może to ona jest najciekawsza. Przyglądając się następującym po sobie odsłonom historii, mamy okazję zajrzeć za kulisy rynku sztuki. A ten okazuje się być światem pełnym tajemnic, intryg, gigantycznych pieniędzy oraz wątpliwych etycznie decyzji.
Zysk marszandów zależy w dużej mierze od potwierdzenia autentyczności obrazu. Takiego certyfikatu nie może wydać sam Caravaggio, a jego podpis nie widnieje płótnie (sygnatura została usunięta prawdopodobnie jeszcze za życia autora). Pozostaje więc tylko werdykt specjalistów – konserwatorów i historyków sztuki, którzy po iście laboratoryjnej analizie mogą orzec, kto namalował „Ecce Homo”. W oczywisty sposób pojawia się tu pole do nadużyć. Naukowcy żyją w zupełnie innej przestrzeni finansowej niż marszandzi. Wynagrodzenie za wydanie opinii – z pewnością wyższe niż płaca w państwowej placówce – może okazać się wystarczającą motywacją, by działać zgodnie z oczekiwaniami handlarzy sztuką. Na ile możemy więc mówić o niezależności ekspertów? I czy potrafią oni ustrzec się naciskami potężnego środowiska, które rządzi całym rynkiem sztuki? Innymi słowy: czy Caravaggio w rzeczywistości jest Caravaggiem?
Caravaggio, na tropie arcydzieła. Recenzja
Film Longorii tego typu pytań zadaje mnóstwo. Filmowcy towarzyszą bohaterom przeskakując z miasta do miasta, wędrując między domami aukcyjnymi i muzeami i oddając głos poszczególnym stronom całego wydarzenia. Nie zawsze jednak twórcom udaje się przebić przez niechęć bohaterów – przede wszystkim marszandów – do ujawniania tajemnic rynku. Przez to zdarza się, że budowane przez reżysera napięcie nie znajduje ujścia. Niespodziewanie rozmywa się, jakby energia została skierowana w nieodpowiednią stronę. Widzimy, jak marszandzi dyskutują, ustalają strategię, walczą z wątpliwościami i czasem, a chwilę później dowiadujemy się nagle, że „umowa została zawarta i wszyscy są zadowoleni”. Szczegóły docierania stanowisk, ceny czy handlowe triki zostają za kurtyną milczenia i anonimowości.
Można to zrozumieć. Ten rynek od zawsze działał w ciszy i z dala od reflektorów i nikt, nawet na potrzeby dokumentu, nie będzie tego zmienić. Dla filmowej dramaturgii bywa to jednak zgubne. „Caravaggio. Na tropie arcydzieła” broni się więc lepiej, gdy potraktujemy go nie tyle jako sensacyjną opowieść o zaginionym obrazie słynnego, barokowego artysty, lecz jako historię o sztuce, obsesji, potędze przypadków i ulotności tego, co uznajemy za prawdę.
„Caravaggio. Na tropie arcydzieła”, reż. Alvaro Longoria, w kinach od 26 września

