O tym, że dobre podróżowanie niewiele kosztuje

30 marca, 2024
przeczytasz w mniej niż 7 min.
Rodion Kutsaiev PEm SLmJT W Unsplash 1 Jpg

Walutą, która czyni nasze podróże, ale też życie, ciekawszymi nie są wcale pieniądze

Fot. Rodion Kutsaiev / Unsplash

Według prognoz tegoroczna Wielkanoc ma być ciepła i słoneczna. Pisząc te słowa w piątek nie mogę być tego jeszcze pewnym, ale prawdopodobnie czytacie je skąpani w promieniach i przyjemnym poczuciu, że choć raz nasz kraj zaserwował nam pozytywną pogodową niespodziankę. Rower, spacery, wycieczki, przesiadywanie w parku? Wszystko staje się możliwe i równie kuszące. Korzystajcie więc, bo mamy dopiero końcówkę marca i równie dobrze zamiast tych 20-25 stopni mogłoby być i 8. Media donoszą o możliwym rekordzie temperatur, z czego zresztą akurat w szerszym kontekście nie ma co się cieszyć, ale skoro już się przydarza – bierzmy, co dają.

Niezależnie od tego, czy celebrujecie te święta, czy je ignorujecie, prawdopodobnie nie pracujecie.

Wielkanoc jest u nas świętem państwowym, a to sprawia, że na moment zostaje zdjęty z nas zwykły harmonogram zajęć. Dostajemy do ręki najcenniejszą walutę: czas. To jedyny zasób, który jest nieodnawialny. Wszyscy mamy go tyle samo. I tak, jak pieniądze mogą do nas przychodzić i odchodzić, tak czas zawsze się kurczy. Nie da się go zatrzymać, ani dokupić, niezależnie ile byśmy mieli pieniędzy.

O tej prawdzie wiedziano już tysiące lat temu. Traktowanie czasu jako waluty było jednym z filarów opracowanej w starożytnej Grecji filozofii stoickiej. Mimo upływu stuleci, wciąż jednak to przedmioty materialne wolimy traktować za najcenniejsze. I wciąż jesteśmy mistrzami w marnowaniu, minut, godzin, dni i całych lat. Zapewne nawet bardziej niż kiedyś. Niech podniesie rękę ten, kto nigdy nie przepalił kwadransów na scrollowaniu mediów społecznościowych…

Podróżowanie też jest mocno powiązanie z czasem.

Nie tylko dlatego, że jesteśmy zależni od konkretnych godzin lotów, dni rezerwacji, itd. Wyjeżdżając, zazwyczaj patrzymy na zegarek dużo częściej niż na co dzień. Dodatkowo jednak często sami nakładamy na siebie kolejne obciążenia. Podróż jest dla większości z nas momentem szczególnym i próbujemy wykorzystać każdą sekundę pobytu w danym miejscu. Tworzymy więc sobie punkty do „odhaczenia” i później w panice staramy się je zmieścić w ograniczonych zasobach czasowych.

Jest jednak alternatywa. Natknąłem się ostatnio na wypowiedź pisarki i dziennikarki Guardiana, Delaney Brigid. Wspominała o swoich podróżach i czytając jej słowa, pomyślałem: „tak, tak właśnie jest!”. Mam bardzo podobne doświadczenia, choć oczywiście odmienne w szczegółach. W kilku akapitach Brigid podała przepis na idealną podróż. I choć nie każdy musi się z nią zgadzać, jej opis do mnie zdecydowanie przemawia. Przytoczę go więc, mimo że jest dość długi:

„Ostatnio myślałam o moich najszczęśliwszych chwilach. Wszystkie miały jedną wspólną cechę: nadchodziły, kiedy się nie spieszyłam, miałam dużo czasu. To on był moim bogactwem. Miałam go mnóstwo, za to brakowało mi pracy i pieniędzy. Obawiałam się też, że mogę nie znaleźć zatrudnienia w przyszłości. Jednak gdy patrzę wstecz, posiadanie ogromu czasu wydaje się lepsze niż pełne konto w banku. (…)

Te wszystkie leniwe popołudnia i długie zmierzchy w kolorze błękitu, przejeżdżone na rowerze w Berlinie w 2008 roku. Ciułałam na życie, pisząc felietony podróżnicze jako freelancerka, ale miałam mnóstwo czasu i przyjaciół, równie ubogich w kasę i zasobnych w czas, więc trwoniliśmy go mądrze, plącząc się po mieście, pieszo i na rowerach, przystawaliśmy w Tiergarten na partyjkę ping-ponga, z tanim piwem lub, jeśli nie było wolnych stołów, rzucaliśmy rowery na ziemię i kładliśmy się obok nich, żeby poczytać książki.

Potem były dwa trzymiesięczne wyjazdy do Nowego Jorku, gdzie wynajmowałam tanie pokoje w Park Slope (…), a ponieważ nie musiałam nigdzie być ani donikąd iść, mogłam po prostu zwiedzać najwspanialsze miasto świata. Pamiętam popołudnia spędzane w Prospect Park, pchle targi w Hell’s Kitchen, jazdę na rowerze miejskim wzdłuż High Line, wałęsanie się bez celu po ulicach Manhattanu i wypad do baru na dachu, ponad miastem tętniącym życiem i buzującym elektrycznością.

Takie chwile zdarzały się nawet w pandemii. (…) Lockdown w 2021 dopadł mnie w Sydney. Spotykaliśmy się wtedy z moim przyjacielem Ivanem na długich spacerach ścieżką biegnącą wzdłuż klifu w Bondi. Czasami przysiadaliśmy na skałach, by popatrzeć na wyskakujące z wody delfiny. Zdarzały nam się piesze wyprawy do Hermitage, z przystankami w zatoczkach, gdzie pływaliśmy w morzu. O zachodzie słońca docieraliśmy do Rose Bay, by z tamtejszej plaży przyglądać się niebu, które płonęło przez kilka chwil jaskrawą czerwienią.

Wszystkie te wspaniałe chwile – te skarby! – były za darmo. Jedynym kosztem, jaki ponieśliśmy, by ich doświadczyć, był czas”.

Z tego tekstu wyłania się piękny, trochę dekadencki obraz rozkosznego snucia się. Zwróćcie uwagę, że Brigid nie pisze o bezczynności. Jej wspomnienia pełne są różnych aktywności, tyle że nie są one ujęte w harmonogramy, plany, listy kontrolne. Jest w nich mnóstwo naturalności. Trochę błąkania się po mieście, tu jakieś piwo, tam czytanie książki na trawniku. Przeszukiwanie pchlego targu, jakiś ping-pong. Łażenie niby bez celu, ale jednak z otwartą głową i sercem. Idziesz i patrzysz na to, co ci się akurat przytrafi. Możesz zajść do Muzeum Prado, a możesz poleżeć na trawniku i pogapić się na kształt chmur. To i to jest równie wartościowe. Do tego musisz jednak mieć sporo czasu do dyspozycji.

Jest w takim życiu coś dziecięcego. Czyż nie spędzaliśmy tak całych dni w szkolnych czasach?

Powrót do tego stanu nie jest łatwy, czego sam zresztą jestem najlepszym przykładem. Mimo solennych obietnic poprawy, co rusz kończę przykuty do biurka i komputera, z listą spraw do załatwienia, która ma magiczną zdolność ciągłego wydłużania się. Albo ląduję na wyjeździe tak absurdalnie krótkim, że siłą rzeczy staje się on wypunktowanym spisem kolejnych obowiązków (mimo że część z nich może być nawet całkiem przyjemna).

Tym bardziej więc doceniam te krótkie momenty świąt, gdy cały świat oczekuje od nas nieco mniej. Życzę Wam, by w tym roku były one takim czasem, który będziecie później dobrze wspominać. A przy odrobinie szczęścia (i włożonego wysiłku), być może stanie się to w końcu dla nas normą, a nie świątecznym wyjątkiem. Od czegoś przecież trzeba zacząć!

Postaw Kawe Small Jpg
https://buycoffee.to/travelmagazine
Michał Głombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Logo Black

O nas

Najnowsze wywiady

Newsletter

Aktualności, inspiracje, porady.

Liczba tygodnia

Musztardowe Czarne Minimalistyczne Etsy Sklep Ikona2

To też ciekawe