Są różne sposoby poznawania świata i nie każdy wymaga wyruszenia w podróż
Dawno nie byłem zimą w górach, wypad na kilka dni we włoskie Alpy – do Sestriere – przypomniał mi, dlaczego warto czasem to zrobić. Nie chodzi mi nawet o możliwości jeżdżenia na nartach, choć ośrodek wzniesiony przez Giovanniego Agnelli, założyciela Fiata, nadaje się do tego wyjątkowo dobrze. Góry zawsze jednak potrafią nadać życiu nieco innej perspektywy. I choć jestem raczej miłośnikiem morza i wybrzeży, doceniam widok surowych skalistych szczytów wcinających się w niebo.
Jest w Alpach coś pierwotnego, fundamentalnego.
Spędziłem sporo czasu na przemierzaniu pieszych szlaków i gdziekolwiek nie poszedłem, miałem w zasięgu wzroku wysokie pasmo zaśnieżonych gór. Natura w takiej odsłonie jest wyjątkowo monumentalna. Budzi zachwyt i respekt równocześnie. Przede wszystkim jednak szybko poczułem się na swoim miejscu. Na co dzień łatwo o tym zapomnieć, wystarczy jednak porzucić na moment miejski zgiełk, by dały o sobie znać pradawne instynkty wpisane w nasze DNA od setek pokoleń.
Tak naprawdę wywodzimy się przecież ze świata nietkniętego przez beton, asfalt i szkło. To trochę jak powrót do domu. Po prostu idziesz przed siebie, kamienie lub śnieg chrzęszczą pod stopami, wzrok swobodnie sięga w dal, rejestrując jednak też to co w półdystansie, uwolniony wreszcie od świecących zimnem ekranów. Widzisz na rozmiękłej ziemi ślady jakiegoś zwierzęcia, więc odruchowo je badasz, zanim zorientujesz się, że szedł tędy naprawdę duży pies, dostosowujesz oddech do rytmu kroków, wypełniasz płuca czystym powietrzem. Kiedyś życie wyglądało mniej więcej w ten sposób.
Co nie znaczy, że wszystko w Alpach jest w porządku. Zmiany klimatu są tu namacalne.
W środku stycznia bardziej czuć było wiosnę niż zimę (mimo znajdowania się na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów). Na trasach moje buty częściej zapadały się w mokre błoto niż w śnieg. W trakcie dnia było po 7-8 stopni Celsjusza, a słońce podbijało tę temperaturę do powyżej 10 stopni. Nawet w Alpach zima jest już zaledwie powidokiem. I wszystko wskazuje na to, że za kilka lat lub dekadę ten powidok rozmyje się całkowicie.
Zastanawiałem się więc nad przyszłością Sestriere, które niemal w całości bazuje na przyjeżdżających tu narciarzach. Póki co, właściciele wyciągów ratują się naśnieżając uparcie stoki. Koszty utrzymania śniegu – a raczej lodu, bo sztuczny śnieg nocą zmraża się niemiłosiernie – będą jednak rosły wykładniczo, aż cały ten interes stanie się nieopłacalny.
We Francji i Szwajcarii wiele ośrodków przeszło nawet na recykling śniegu z poprzednich sezonów. Biały puch jest tak cenny, że po sezonie przechowuje się go w odpowiednich warunkach – przykrywając plandekami lub zasypując warstwą trocin – tak, by móc go użyć ponownie kolejnej zimy.
Ta pionierska metoda pozwala zachować nawet 80 proc. zgromadzonego śniegu, wciąż pozostaje jednak zajęciem dość niszowym.
Prym nadal wiodą armatki śnieżne. A te, by mogły zadziałać w coraz wyższych temperaturach, zużywają tak duże ilości wody i energii, że niebawem narciarstwo zjazdowe stanie się (jeżeli już takie się nie stało) kolejną aktywnością budzącą wątpliwości etyczne. Obok jeżdżenia autem, lotów samolotem, jedzenia mięsa oraz wizytowania przepełnionych turystami miast. Pula aktywności, którym można oddawać się bez poczucia winy, zmniejsza się równie szybko jak pokrywa śniegu na alpejskich stokach.
Myślałem więc o tym, że to trochę kłopotliwa sytuacja, gdy prowadzisz magazyn podróżniczy.
Zachęcający jednak, by się przemieszczać i docierać w kolejne miejsca, często przykładając się w ten sposób do ich niszczenia. Co powinniśmy z tym zrobić?
Na szczęście odpowiedź przyszła wraz z wiadomością od naszej Czytelniczki. Napisała, że po przeczytaniu materiałów w naszym magazynie nie ma już ochoty nigdzie jeździć. W pierwszym odruchu można pomyśleć, że dla pisma podróżniczego to fatalna ocena – zamiast inspirować, zniechęcamy. Okazało się jednak, że rzecz jest w czym innym. Czytelniczka poczuła się po prostu tak nasycona naszymi historiami, że nie odczuwała już chęci eksploracji opisywanych przez nas miejsc. Wystarczyło jej to, co przeczytała. Uznała, że nie musi sama jechać do Dubaju czy Portugalii.
A więc siła opowieści jest wciąż niezwykle silna. To doskonała wiadomość. Jeżeli więc, czytając Travel Magazine, postanowicie pozostać w domu, nie martwcie się. Świat można poznawać na różne sposoby. Można to robić także nie wstając z sofy lub fotela. Kluczowe jest zachowanie ciekawości – to ona czyni nasze życie lepszym.
