Jak wasze postanowienia noworoczne?
Fot. Jan Kahanek / Unsplash
Czy dzisiejsza sobota – jedenasty stycznia – jest już tym dniem, gdy możemy definitywnie pomachać na pożegnanie noworocznym postanowieniom? Dziesięć czy jedenaście dni to zazwyczaj akurat odpowiedni czas, by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. I przyznać, że zapał związany z nowymi planami wygasł. Codzienne bieganie lub robienie dziesięciu tysięcy kroków w tym paskudnym zimnie okazało się jednak mało atrakcyjne. Obietnice, że nie będziemy skrolować telefonu przez pół dnia zgasły w obliczu depresyjnej zimowej ciemności sprawiającej, że każda, nawet najgłupsza czynność potrafiąca przynieść mózgowi nieco wytchnienia jest cenna. Plany, by pić dziennie osiem szklanek wody, co ma być dobroczynne dla zdrowia, okazały się jednak zaskakująco nienaturalne. Umarły w konfrontacji z całkiem naturalnym odruchem sięgania po napój wtedy, gdy jest się po prostu spragnionym.
Mam nadzieję, że wam idzie jednak nieco lepiej. Jeżeli tak, złóżcie sobie szczere gratulacje. Badania bowiem pokazują, że tylko 8 procent z nas potrafi wytrwać w noworocznych postanowieniach. Około 80 procent najpóźniej do końca lutego kończy definitywnie z próbami sprostania narzuconym sobie planom (macie więc jeszcze trochę czasu na szarpaninę ze sobą).
Nie dziwi więc, że sporo osób po paru próbach w ogóle zarzuca tworzenie jakichkolwiek planów. Lub robi jedno wielkie postanowienie: nie będzie już nic postanawiać.
Jest to z pewnością jakaś opcja. Zawsze zresztą uważałem, że w naszych warunkach geograficznych styczeń jest marnym okresem na zaczynanie czegokolwiek bardziej ambitnego. Kiedyś wysuwałem nawet na tych łamach postulat, żeby przenieść początek roku na pierwszy dzień wiosny.
Magia nowych cyfr jednak działa. Jak co roku media zalały więc porady na temat tego, jak odnieść sukces i tym razem zrealizować choć część zamiarów. Trudno wyłuskać z tego coś nowego, zazwyczaj więc omijam te teksty szerokim łukiem.

Moją uwagę przyciągnął jednak materiał w New York Timesie, który zawierał radę Chrisa Bennetta, głównego trenera Nike Running. Jego wskazówka w piękny sposób szła bowiem pod prąd modnym dziś trendom produktywności i walki ze słabościami. Na pytanie, jak poradzić sobie z postanowieniami noworocznymi, odpowiedział: „Nie realizuj ich. Zamiast tego podwójnie rozwijaj dobre nawyki, które już masz. A później to świętuj”.
Jest w tej metodzie ujmujące odwrócenie paradygmatu. Zamiast skupiać się na tym, czego nam brakuje – i co mamy w przyszłości zyskać dzięki planowanym zmianom – lepiej skoncentrować się na pielęgnowaniu tego, co już osiągnęliśmy.
A więc znaleźć własne mocne strony i ewentualnie zająć się ich umacnianiem, a nie wciąż próbować osiągnąć coś, w czym i tak nie jesteśmy mocni i zapewne nigdy nie będziemy (jak na przykład bieganie o piątej rano). Jest w tym sporo akceptacji rzeczywistości i zgody na to, by czerpać radość z tego, co już jest (a więc z teraźniejszości), a nie z tego, co zyskamy w przyszłości.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko da się takimi quasi postanowieniami noworocznymi uzyskać. Z drugiej strony, jeżeli będziemy pamiętać, że tylko te osiem procent z nas ma szansę pozostać wiernymi planom, to może uczciwsze będzie od razu odpuszczenie sobie.
Poradę Bennetta da się zapewne wdrożyć w każdej dziedzinie życia. W redakcji od razu zaczęliśmy jednak myśleć o niej w kontekście podróżowania.
Idąc za wskazówkami trenera, mógłbym na przykład dać sobie spokój z myśleniem o wielkich życiowych zmianach i skoncentrować się na kilkudniowych wyprawach rowerowych, które lubię i na które zwykle udaje mi się w ciągu roku wybrać. A więc na czymś, co już w jakimś sensie mam. Postanowienia noworoczne przestają mieć tu rację bytu. Dzięki temu nie muszę postanawiać, że od 2025 roku zacznę podróżować rowerem i biedzić się teraz nad wprowadzeniem tego pomysłu w życie. On już bowiem istnieje. I ma się całkiem nieźle. Pozostaje mi więc najwyżej – co nie powinno być specjalnie trudne – popracować nad tym, by tych eskapad było więcej. Lub, żeby były jeszcze ciekawsze czy przyjemniejsze. W ten sposób omijam cały etap, na którym większość z nas w kwestii postanowień noworocznych się wywraca: mozolnego budowania od zera zupełnie nowego nawyku.
Nie wiem tylko jeszcze, jak ulepszyć zalecane przez Bennetta świętowanie mojego wspaniałego zwyczaju. Przyznam bowiem, że mam już dobrze ugruntowany rytuał spędzania przynajmniej jednego wieczoru podczas rowerowych eskapad w oparach kojącego, słodkawego dymu. Po przejechaniu stu dwudziestu kilometrów uważam to za naprawdę solidne świętowanie i nie wiem, czy mogę świętować jeszcze bardziej. Obiecuję jednak nad tym problemem jeszcze jakoś popracować.


