Fala migracji za chlebem nie ominęła Słowenii. Do pracy w afrykańskim kraju jechały głównie kobiety
Podczas nagrywania wideo do naszej kolędy, panie z rodziny Bric wystąpiły w jednolitych ubraniach. Nie są to jednak regionalne stroje ludowe, a kostiumy naszego wiejskiego chóru. Wzorowane są na ubraniach kobiet, które w lokalnym dialekcie nazywa się „lešandrinke”. Przez pół wieku ich historie były niemal nieznane, ujrzały światło dzienne dopiero na początku XXI w.
Portowy Triest był początkiem podróży dla młodych kobiet i dziewczyn z okolic Gorycji. Ich celem była Aleksandria w Egipcie. Pracowały tam dla bogatych mieszczan jako służące, kucharki, nianie, szwaczki i mamki. W Słowenii nazwano je „Aleksandrinke”, w Egipcie mówiono o „les Goriciens”, „les Slaves”, „les Slovenes”.
Exodus zaczął się w drugiej połowie XIX wieku, gdy zakończono budowę Kanału Sueskiego. Wówczas wielu europejskich mieszczan zaczęło przeprowadzać się do Egiptu, szukając lepszego życia. Najwięcej z nich osiedlało się w Aleksandrii, mieście nad Morzem Śródziemnym. W tamtym czasie było to miasto wielkich możliwości, pełne ludzi i pieniędzy. Wraz z mieszczańskimi rodzinami, jechały również służące, które w większości pochodziły ze słoweńskich wsi Krasu, Doliny Wipawy czy Soczy. Fala podróży „za morze” trwała niemal przez 100 lat. Słoweńscy badacze szacują liczbę Aleksandrinek na 20 000. Przed drugą wojną światową w Egipcie przebywało około 7 000 Słowenek.
Emigracja kobiet świadczyła o bardzo trudnej sytuacji na wsi w okolicach Triestu i Gorycji.
Nasilenie wyjazdów nastąpiło w okresie międzywojennym, kiedy Primorje weszło w skład faszystowskich Włoch. Prześladowanie ludności słoweńskojęzycznej miało charakter kulturowy i gospodarczy. Mężczyźni nie mogli znaleźć pracy, a wysokie podatki wpędzały gospodarstwa w długi. Niewypłacalne, były wykupowane przez włoskich osadników.
Choć praca Aleksandrinek uratowała niejeden dom, historie kobiet były często tragiczne. Zwłaszcza młodych matek, które zostawały mamkami w mieszczańskich rodzinach. Ich warunki pracy i wyżywienia były co prawda o niebo lepsze niż innych słoweńskich pracownic, jednak rozłąka z własnymi dziećmi okazywała się zwykle traumatyczna.
Mimo, iż słoweńskie kobiety pracowały w Egipcie w różnych rolach, to najczęściej utożsamia się je właśnie z mamkami. Ich historie zdają się być echem starego słoweńskiego mitu „O pięknej Wicie” (sł. Lepa Vida). To przypowieść o śródziemnomorskim rodowodzie, pochodząca prawdopodobnie z IX lub XI wieku. Opowiada o młodej kobiecie, która zwabiona na łódź, zostawia w domu męża i małe dziecko. W odległych krajach zostaje mamką na królewskim dworze. Wabiem miało być lekarstwo dla chorego dziecka.
Kobiety wracały z Afryki, gdy zaoszczędziły wystarczająco pieniędzy. Czasem ich uzbieranie zajmowało im kilka lat, ale dużo częściej była to dekada lub dwie.
Fala masowych powrotów zaczęła się po drugiej wojnie światowej, gdy nowa sytuacja geopolityczna skłoniła bogatych mieszczan do opuszczenia Egiptu. Aleksandrinki wracały ubrane według miejskiej mody, z kuframi wypełnionymi przedmiotami i pamiątkami z Afryki. Oraz z nowymi doświadczeniami, które najszybciej odcisnęły się na regionalnej kuchni – nagle obok tradycyjnej „mineštry” pojawiły się egipskie falafele.
Niestety, egipska sztuka kulinarna nie zagrzała długo miejsca w jadłospisach Doliny Wipawy. Pamięć o emigracji bladła, a przez ostatnie pół wiek Aleksandrinki niemal nie pojawiały się już w kolektywnej pamięci.
Na szczęście znalazła się grupa słoweńskich etnologów, którzy zaczęli badać temat. W ostatnich dwudziestu latach powstało wiele opracowań naukowych, filmów dokumentalnych oraz reportaży o historii tych dzielnych Słowenek. W sąsiedniej wsi działa nawet poświęcone im mini muzeum. A przewodniczkami po wystawie są potomkinie Aleksandrinek, które oprowadzają gości ubrane w stroje swoich babek.
Napisz do autora:d.buraczewski@travelmagazine.pl
