Rzeczy, których nie zrobię

13 grudnia, 2025
przeczytasz w mniej niż 6 min.
Hanvin Cheong VRo8MYpvQYo Unsplash 1 1

Zamiast sporządzać listę „spraw do zrobienia”, przygotujmy spis tego, czym nie będziemy się już zajmować

Fot. Hanvin Cheong / Unsplash

Lista rzeczy, których nie zrobię. Dziennikarka „New York Timesa” sporządziła ją w przedświątecznym czasie, by uciec przed kołowrotem, w który większość z nas w grudniu wpada. Chciała w ten sposób odwrócić na moment wektor. Zamiast, idąc za radami instagramowych specjalistów od wszystkiego, sporządzać listy punktów do wykonania (słynne angielskie „to do lists”), zdecydować, czego można nie robić. Zaczęła od wykreślenia generalnych przedświątecznych porządków. Możecie pójść jej śladem.

Nie chodzi oczywiście o to, by pozbywać się wszystkich zajęć i nic nie robić (choć i do tego mamy przecież prawo). Ważniejsze zdaje się być samo dokonanie wyboru. Zastanowienie się, czy mniej nie oznacza lepiej. Pozbycie się ciążącej świadomości, że trzeba zrobić wszystko, że trzeba kierować się tym, co robią inni.

Stworzenie listy spraw, którymi nie będziemy się zajmować, zamiast tych do zrobienia, może okazać się odświeżające. Zamiast obowiązków, wyzwolenie.

To dobry moment w roku, by pójść podobnym tropem, myśląc o podróżowaniu. Nie skupiać energii na konstruowaniu wyjazdowych planów na następne miesiące, spisywaniu miejsc, do których koniecznie chce się pojechać, lecz nakreślić ramy pozwalające przywrócić bardziej wyważone proporcje. Na powrót uczynić z podróżowania czynność formującą, głęboką i znaczącą. Pozbyć się jej doraźnego, konsumpcyjnego wymiaru.

Dróg ku temu jest wiele i chętnie poznam Wasze pomysły. Kilka przykładów?

Nie będę na serwisach społecznościowych oznaczał odwiedzonych miejsc. Ta zdawałoby się niewinna czynność potrafi mieć dalekosiężne skutki. Prawie zawsze negatywne. Jeżeli napotykacie gdzieś tłumy lub kolejki wijące się do sklepów czy restauracji, prawie zawsze źródło tego zainteresowania płynie z serwisów społecznościowych. Ktoś o dużych zasięgach pokazał to miejsce „u siebie” i zaczęło się szaleństwo. Przestrzeń skrojona pod potrzeby mieszkańców zostaje rozsadzona od środka przez tłum, którego dynamika jest nieprzewidywalna.

Samo oznaczenie miejsc jest pustym gestem.

Jeżeli się zastanowić, niczego on nie wnosi, poza połechtaniem własnego ego, pochwaleniem się, że „tu byłem”. Oznaczam i “melduję się”, wierząc, że to ważne. Że świat czeka na moją opinię o restauracji, hotelu, muzeum. W tym geście głównie kryje się jednak chęć pokazania, że prowadzę ciekawe życie. Stać mnie, podróżuję, stołuję się, oglądam różne miejsca. Gdyby motywacja była inna, oznaczałbym przecież wszystko – stacje benzynowe, warzywniak pod domem, peron metra, na którym codziennie jestem. Nie robię tego, bo nikogo to nie zainteresuje, a przecież zainteresowanie jest walutą dzisiejszego świata.

Oznaczanie odwiedzonych miejsc można oczywiście traktować jako pisanie cyfrowego pamiętnika. Gdy jednak je w ten sposób potraktujemy, szybko okazuje się, że taką rolę równie dobrze spełni prywatny, zamknięty profil, do którego niemal nikt nie ma dostępu. Doświadczenie pokazuje zresztą, że świat cyfrowy jest efemeryczny. Dużo pewniej jest zapisać sobie kilka zdań na temat odwiedzanych miejsc w notesie. Prowadzićdziennik. Zrobić zdjęcie i je wydrukować. Stworzyć coś namacalnego.

Nie będę więc też patrzył na świat przez ekran telefonu.

Mimo zmian, wciąż jeszcze żyjemy w świecie fizycznym, który odbieramy wszystkimi zmysłami. Przepuszczanie rzeczywistości przez kawałek szkła opakowanego w metalową ramkę jest jednym ze skuteczniejszych sposobów na zubożenie sobie życie. To bariera, przez którą mało co potrafi się przebić. A gdyby potraktować smartfona jako zwykłe narzędzie, jak na przykład mapę, na którą spoglądamy, gdy akurat tego potrzebujemy. Czy nie wystarczy zrobić kilka zdjęć i schować urządzenie do kieszeni? Pozwolić światu sprawić, że zapomnę o całej dostępnej na wyciągnięcie ręki technologii?

A w końcu – co najtrudniejsze – nie będę uległy wobec żądań czasu.

Umknę mu, zapominając choć na chwilę o kalendarzu i zegarku, bo podróż w pośpiechu jest zaledwie namiastką doznania. Będę trawił godziny na przesiadywaniu na krawężnikach ulic, popijaniu kawy bez cienia myśli o tym, że trzeba wstać i iść dalej, wpatrywaniu się w uliczny teatr za oknem, ogrzewaniu się w plamie słońca na hotelowym łóżku. Wracał w te same miejsca, choć nie będzie w nich nic więcej poza prozą codzienności. Pozwalał zakrzywiać się przestrzeni. I nie zapominał nigdy o Herbercie, bo wiedział on o podróżowaniu wszystko, co trzeba, a jego słowa są najlepszą radą, jak wrócić na właściwy kurs, gdy zdarzy nam się z niego zboczyć.

Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa

wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku

żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi

i abyś całą skórą zmierzył się ze światem

(…)

Jeżeli już będziesz wiedział zamilcz swoją wiedzę

na nowo ucz się świata jak joński filozof

smakuj wodę i ogień powietrze i ziemię

bo one pozostaną gdy wszystko przeminie

i pozostanie podróż chociaż już nie twoja

(…)

Więc jeśli będzie podróż niech będzie to podróż długa

powtórka świata elementarna podróż

rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi

pakt wymuszony po walce

wielkie pojednanie


W „Travel Magazine” dbamy o najwyższą jakość dziennikarską dzięki mecenasom i stałym czytelnikom. Wspieraj naszą pracę.

https://buycoffee.to/travelmagazine
Michał Głombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Logo Black

O nas

Najnowsze wywiady

Newsletter

Aktualności, inspiracje, porady.

Liczba tygodnia

Musztardowe Czarne Minimalistyczne Etsy Sklep Ikona2

To też ciekawe