Greckie wyspy zastałem pogrążone w bezczasie
Każdego dnia szliśmy nad wybrzeże, by na kamiennej platformie czytać książki i jeść nektarynki oraz obsypane sezamem obwarzanki koulouri. Gdy nasze ciała stawały się rozgrzane od palącego słońca, zsuwaliśmy się po drabinkach do turkusowego morza.
Robiliśmy to każdego dnia, czasem tylko zmieniając plażę, by później wracać do tego pierwotnego miejsca, w którym czuliśmy się najlepiej. Nigdy nie było tam pusto, ale nie trzeba było też brodzić w tłumie ludzi. Znajdywaliśmy sobie trochę miejsca dla siebie, a gdy po kilku kwadransach podnosiło się wzrok znad książki, można było natrafić na grupkę młodych chłopaków. Pojawiali się każdego dnia, by skakać ze skał do morza.
Nie możesz pływać z telefonem
Z przynależnym swojemu wiekowi entuzjazmem kręcili się po schodach, sterczeli przy barierkach, przekomarzali i krzyczeli do siebie, zupełnie obojętni na dorosłą publiczność wokół. A później nagle, bez żadnego sygnału, porzucali gdzieś klapki i rzucali się przed siebie w powietrze niczym pociski, znikając na kilka sekund pod wodą. W morzu czuli się swobodnie i pewnie – być może bardziej niż na lądzie – niesieni setkami, jak nie tysiącami skoków na główkę, które zdążyli już wykonać w swym krótkim życiu. Nawet Fabio, niski kudłaty chłopaczek, choć młodszy od pozostałych o pięć-siedem lat, dotrzymywał im kroku bez cienia zawahania. Patrząc na niego pomyślałem, że kiedy osiągnie ich wiek będzie już pół człowiekiem, pół rybą. Jak zresztą większość osób, którym dane było dorastać nad ciepłym morzem.
Nie widziałem ich nigdy trzymających telefony. Z pewnością je mieli. Nie miałem złudzeń – wiedziałem, że potrafią, jak my wszyscy, przepalić całe godziny wpatrując się w ekrany. Ale wtedy, gdy szli nad morze, wszystko poza pływaniem przestawało dla nich istnieć. Przypominali mi bohaterów dawnych filmów Rohmera, Viscontiego czy nawet Bessona. Tak, jakby młodość w swej istocie była odporna na upływ dekad i stuleci. Myślę, że gdybym mógł pojawić się na greckiej wyspie pół wieku temu, zobaczyłbym taki sam obraz. Młodych chłopaków snujących się przez całe wakacje po wybrzeżu i skaczących raz po raz do morza.
Uciec Chronosowi
Bezczas. Do Grecji jedzie się po to, by wyrwać się z reguł Chronosa. Ten kraj niesie tak długą historię, tak wiele zrobił dla naszej cywilizacji, że upływ dni, lat i wieków przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko było tu od zawsze. I wszystko nadal istnieje, niemal w tym samym kształcie.
W końcu, na krótki moment, udało nam się umknąć z ram kalendarza. Godziny, dni tygodnia, a w końcu i miesiące rozmyły się, tracąc kontury i znaczenie, które im jako ludzie w naszej codzienności nadaliśmy. Robiliśmy to, co chcieliśmy i kiedy chcieliśmy. Zazwyczaj okazywało się to zaskakująco proste. Spacer nad morze, książka, kąpiel, patrzenie przed siebie. Spacer, kieliszek wina, kolacja, nasłuchiwanie osłów przechodzących pod oknem z samego rana…
Jak potok
Stanem uniwersalnym ludzkości było niegdyś życie od wschodu do zachodu słońca. Od wiosny do zimy. I nic więcej się nie liczyło. Później wymyśliliśmy zegarki. Wszystko stało się bardziej skomplikowane. Gdzieś w głębi siebie nosimy jednak wspomnienie życia, które przelewało się niczym woda w potoku. Czasem przyspieszało, by za chwilę zwalniać. Powrót do tamtego stanu, nawet jeżeli niepełny, niesie jakiś pierwotny spokój i krótkie chwile krystalicznego szczęścia.
W końcu, po dwóch tygodniach, pojechaliśmy na drugą pod względem wielkości grecką wyspę, tym razem tylko na moment. Kiedyś już na niej byłem. Niewiele z tamtego czasu pamiętam. Być może dlatego, że krążyłem wówczas po Grecji całymi miesiącami i niektóre miejsca musiały w końcu zniknąć pod innymi, przysypane warstwami, których nie potrafię już odkopać.
Podjechaliśmy na kamienistą odludną plażę, bo w Grecji zawsze przecież ciągnie cię do morza i natknęliśmy się na półnagiego mężczyznę, który wraz z psem i, jak się później okazało, kobietą urządził w cieniu drzew obóz. Chwilę mi zajęło zanim pojąłem, że tam mieszka. Zapewne nie na stałe i nie na zawsze, lecz na tyle długo, by dawało mu to radość i na tyle długo, by tkwić w tym, co jest tak cenne – w bezczasie.
Siedliśmy niedaleko. Było gorąco, a morze od setek tysięcy lat powtarzało ten sam szept.


