Listopad to w Słowenii czas młodego wina. I nieustannego radosnego świętowania
Odkąd mieszkam w Słowenii bardzo polubiłem jesień. Słońce nie jest już nieznośnie palące jak latem, a deszczowe, wietrzne i szare dni zdarzają się nieczęsto. Dopiero zima przyniesie ze sobą pluchę. Tak jest przynajmniej w nadmorskim regionie, w którym żyję. Winnice mienią się czerwonymi i złotymi liśćmi. Hurmy zaczynają gubić krwistoczerwone liście, a na gałęziach, niczym lampiony, wiszą pomarańczowe owoce kaki. Ludzie spotykają się, żeby piec kasztany i popijać je moszczem i młodym winem.
Na listopad czekają wszyscy winopijcy. W piwnicach moszcz kończy fermentację i zaczyna rodzić się młode wino. W Polsce powszechne jest przekonanie – zupełnie fałszywe – że najlepsze są wina stare i tylko starsze roczniki nadają się do picia. Tymczasem niewiele win nadaje się do starzenia, a w krajach winiarskich pija się niemal wyłącznie wina świeże, tzn. roczne lub dwuletnie. Specjalnie nie napisałem: “młode wina”, gdyż jest to specjalna kategoria, dokładnie określona w prawie winiarskim. “Młode wino” można zacząć sprzedawać po miesiącu od zakończonego winobrania i najpóźniej do 31 stycznia kolejnego roku. Po tym czasie jest to już tylko wino świeże.
Najpopularniejszym młodym winem jest oczywiście francuskie beaujolais nouveau, które do regionu Beaujolais przyciąga tysiące enoturystów z całego świata. Nieco mniej znany, ale świetny, jest czeski burčak, który formalnie jeszcze nie jest winem, a jedynie wciąż fermentującym moszczem.
Młode wina są napojami lekkim, owocowymi, aromatycznymi i przyjemnymi w smaku. Nie znajdziemy w nich skomplikowanych bukietów. To trunki radosne, wręcz szalone.
Choć winiarskie prawo dopuszcza sprzedaż nowego rocznika już miesiąc po zakończonym winobraniu, to większość winiarzy z premierą rocznika czeka do 11 listopada. I nie, nie chodzi tu o świętowanie polskiego Święta Niepodległości.
Otóż 11 listopada, w dzień Świętego Marcina, według tradycji moszcz zamienia się w wino. Oczywiście, ten cud nie dzieje się sam z siebie. Aby młode wino nie było grzeszne, nowy rocznik musiał ochrzcić proboszcz lub sam biskup. Obecnie święcenie odbywa się w formie żartu. Po prostu jeden z przyjaciół winiarza przebiera się za biskupa. Po “chrzcie” wino już nie szkodzi, dlatego w czasie świętomarcińskich imprez wypija się go ogromne ilości.
W tym roku miłośnicy młodego wina znów będą mieli okazję do wielkiego premierowego picia. Po dwuletniej przerwie organizowane są festiwale młodego wina, czyli martinovanje. Oprócz alkoholu i pieczonych kasztanów, w trakcie martinovanja można skosztować tradycyjnego dania świętomarcińskiego, czyli gęsiny. Najstarszy festiwal świętomarciński odbywa się w Mariborze. Z kolei na Krasie martinovanje trwa cały tydzień. Mniejsze festiwale odbywają się również we wsiach na terenie wszystkich regionów winiarskich w kraju, a nawet w stołecznej Lublanie.
Świętowanie narodzin młodego wina było w Europie znane jeszcze w czasach przedchrześcijańskich, jako forma dziękczynienia za udany rocznik. Można powiedzieć, że były to winiarskie dożynki. Później Kościół próbował zapanować nad świętowaniem i powiązał z nim dzień śmierci Świętego Marcina. Sam Marcin z Tours z winem niewiele miał wspólnego. Był ascetą i pustelnikiem oraz wrogiem pogan i heretyków. Być może o wyborze Marcina zdecydował przypadek lub próba utemperowania jesiennych libacji owieczek.
Jeśli tak, to z niewielkim skutkiem, o czym przekonać się może każdy odwiedzający w tym czasie Słowenię.
Napisz do autora:d.buraczewski@travelmagazine.pl
