Kraj nieustannego pośpiechu

4 września, 2021
autor:
przeczytasz w mniej niż 6 min.
Minkus 0iAAwxuQopg Unsplash 1 1

„Szybko, szybko”, czyli ppalli, ppalli, to zwrot w Korei Południowej tak popularny, że wielu przybyszy bierze go za koreańskie „dzień dobry”

Zdaniem Romana Husarskiego, autora reportażu: „Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej” będą to pierwsze słowa, których nauczymy się w tym kraju wyznającym kulturę pośpiechu.

Wszystko jest tu na już, od budowy drogi do podania jedzenia w restauracji, które pojawia się na stole mgnienie oka po tym, gdy zamkniemy menu. Co więcej, jak pisze Roman Husarski, ów pośpiech ma w Korei Południowej jednoznacznie pozytywny wydźwięk. Powiedzenie „co nagle to po diable” tu nie istnieje.

Ale wbrew temu, co mogłoby się nam wydawać – nawet w tak zaawansowanym technologicznie kraju – szybko, nie zawsze znaczy dobrze.

Na dowód autor podaje litanię przykładów: wybudowanych w rekordowym tempie mostów, domów handlowych czy promów, które okazały się spektakularną katastrofą.

Pisze też o tym, jak kultura „ppalli ppalli” przekłada się na pracę i codzienność, odbijając się Koreańczykom czkawką. Ale też może właśnie dzięki niej Korea Południowa, jest dziś tak bogatym krajem? A przecież – jak przypomina Husarski – jeszcze w latach 50. większość jej społeczeństwa żyła w skrajnej biedzie, jedząc żołędzie i polne rośliny, których większość z nas nie potrafi nawet nazwać. Długość życia – dziś długowiecznych Koreańczyków – nie przekraczała wówczas 60 lat.

I tak będzie przez całą książkę. Autor bierze pod lupę kolejne stereotypy i mozolnie poddaje je weryfikacji. Rozprawia się z tym, jak widzimy Koreę z daleka. Przez pryzmat kimchi, K-popu i słynnego hymnu sprzed lat „Gangnam Style”, hightechu czy południowokoreańskich seriali. I za każdym razem mówi: „sprawdzam”.

Weryfikację opiera – i to duża wartość tej książki – nie tyko na własnych doświadczeniach. Rozmawia z Koreańczykami oraz koreańskimi autorytetami, a także mieszkającymi w Korei Południowej cudzoziemcami. I dopiero na tej podstawie stara się dociec, jaki ten kraj jest widziany z bliska. Niewątpliwą przewagą autora jest znajomość języka koreańskiego, którego uczył się przez dwa lata m.in. na uczelniach w Hankuk i Joenbuk w Korei Południowej, oraz dalekowschodnich realiów, które studiował na krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim.

Kwestia religii to konik Romana Husarskiego, który pracuje dziś jako doktorant w Instytucie Religioznawstwa UJ. I choć burza dredów na jego głowie nie pasuje może do stereotypowego wyglądu naukowca, to po jego sposobie pisania i mozolnego zgłębiania tematu znać akademickie zacięcie. Pisze:

Fakt, że buddyzm nie jest główną religią w Korei, to jedno z największych zaskoczeń dla osób, które zaczynają bliżej interesować się Krajem Spokojnego Poranka.

Nazwa ta, jak wyjaśnia we wstępnie, pochodzi od Joseon, koreańskiego królestwa, które istniało pomiędzy 1392 a 1897 rokiem i jest zaczerpnięta z relacji zachwyconego nim, chińskiego podróżnika. Jak podaje Husarski:

Ostatni narodowy spis powszechny z 2015 roku wykazał, że buddyści stanowią jedynie 15.5 procent populacji.

I co więcej mają sporą konkurencję w postaci kościoła chrześcijańskiego czy prawosławnego. Przez młodych Koreańczyków buddyzm uważany jest za „religię starych”.

Tymczasem większość koreańskich zabytków jest związanych z buddyzmem. Mnisi w pomarańczowych szatach, czy klasztory zatopione w zieleni to klasyczne obrazki eksportowe Korei Południowej.

Jak jest naprawdę, dowiadujemy się z wypowiedzi jednego z wielu rozmówców Husarskiego:

Młodzi Koreańczycy żyją dokładnie w opozycji do tego, co zaleca buddyzm. Ma być szybko, głośno, i dużo. Buddyzm nie potrafi się przebić wśród tego hałasu.

Autor nie ucieka też od polityki, wręcz wydaje się być nią zafascynowany. Zgłębia chociażby tematykę uciekinierów z Korei Północnej, którzy – w co aż nie sposób uwierzyć – zaznawszy wolności Południa, gubią się w niej i zdarza się, że chcą wracać skąd przybyli. Mimo że to droga w jedną stronę.

Opisuje też skomplikowane relację z Japonią, od której Koreańczycy oczekują przeprosin i zadośćuczynienia za okres kolonizacji. Bo, jak pisze:

Japonia była jedynym niezachodnim państwem, które stworzyło własne imperium kolonialne.

Ta historia wciąż wzbudza wiele emocji. Dość powiedzieć, że pod japońską ambasadą w Seulu, ukrytą zresztą w wieżowcu Twin Tree Towers, regularnie odbywają się demonstracje transmitowane w internecie. Królują hasła „No Japan”, a w środy odbywają się wiece domagające się sprawiedliwości dla kobiet zwanych „pocieszycielami”. W czasie kolonialnym były one zmuszane do pełnienia usług seksualnych dla japońskich żołnierzy. Dziś – z racji wieku – nazywane są z sympatią przez swoich obrońców „babciami”.

I tak, co rozdział, to kolejna rewizja naszych wyobrażeń dotyczących Korei. Zacięcie akademickie autora jest zarówno wielkim plusem, jak i minusem jego reportażu. Przewracając karty książki, poznajemy masę faktów, zdobywamy ogrom wiedzy, ale – niestety – Korei Południowej oczami wyobraźni w niej nie ujrzymy. Za to niewątpliwie reportaż ten może zachęcić, by do „Kraju Niespokojnego Poranka” pojechać i zobaczyć go samemu.

Large Korea

Roman Husarski

Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej

Czarne, 2021


Zapisz się na nasz biuletyn z poleceniami kulturalnymi, wskazówkami dotyczącymi podróży i miejsc oraz podsumowujący najważniejsze wydarzenia na świecie, tak żebyś nie przegapił niczego, co ważne.

Anna Janowska

Anna Janowska

Dziennikarka, autorka książki Monsun przychodzi dwa razy. Podróż szlakiem pieprzu przez Keralę, Oman i Zanzibar. W Pani i Travelerze pisze o podróżach, w Label Magazine o designie. Jej konik to wywiady - dla miesięcznika Zwierciadło rozmawiała min.: z Brigitte Bardot, Yotamem Ottolenghim, Elizabeth Gilbert czy Mariną Abramowić.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe