korsyka co zobaczyć

Chcesz żyć chwilą? Jedź na Korsykę!

Początek

Korsyka nie lubi pośpiechu. Po tej wyspie trzeba snuć się powoli, gubić się, trwonić czas, łapać szczęście

Korsyka wita nas czarnymi chmurami, które obrywają się tuż przed przybyciem naszego promu do portu Bastii. Nocne ulice zamieniają się w rwące potoki. Plan udania się na jeden z licznych nadmorskich kempingów odkładamy na później. Przeczesujemy internet, by znaleźć suchy dach nad głową. Po godzinie w strugach deszczu docieramy do hotelu w stylu domów wczasowych z czasów peerelu. Ale jeszcze tej samej nocy moczymy nogi we wciąż rozszalałych falach Morza Tyrreńskiego. Nazajutrz budzą nas już promienie słońca przebijające się przez mikre szare obłoki. W dobry humor wprawiają rytmy bossanovy i mocne espresso w plażowej kawiarni. „Wyspa piękna” powoli odsłania bardziej przychylne oblicze.

Swoim separatystycznym tęsknotom (do Francji należy dopiero od XVIII wieku) Korsyka zawdzięcza dość schizofreniczny wizerunek. Z jednej strony opiewana przez poetów za niezrównane krajobrazy, z drugiej – jej mieszkańcy, mówiący dialektami bliższymi językowi włoskiemu niż francuskiemu, uważani są za krnąbrnych i niepokornych. Na ulicach co jakiś czas wybuchają antyfrancuskie demonstracje i zamieszki. Sami Francuzi – nie do końca czując się tu u siebie – przyjeżdżają więc na Korsykę niezbyt często. Wśród naszych licznych francuskich znajomych nie dotarł na nią nikt.

Plażowa sielanka

Zmęczeni pracowitym latem i podróżą we włoskim skwarze, nasz pobyt rozpoczynamy od kilku dni wylegiwania się w hamaku na kempingu dla naturystów, położonym przy plaży wschodniego wybrzeża wyspy. Choć riwiera okolic Alerii nie oszałamia urodą, doceniamy niewymuszoną atmosferę biwaku. Skoki do morza wprost z kempingowej sauny, wysłuchiwanie (również w saunie) podróżniczych historii, wieczory spędzane w restauracji, która okazuje się jedną z lepszych, na które trafimy na Korsyce. Te dni zmieniają się w okres idylliczny. Gdy więc chęć poznania reszty wyspy w końcu skłania nas do ruszenia w drogę, namiot zwijamy z ciężkim sercem.

korsyka co zobaczyć
Korsyka, co zobaczyć. Poruszanie się po wyspie wymaga wyzbycia się zegarków – podróż nie tylko przedłuża się ze względu na niezliczoną liczbę zakrętów i wzniesień, ale też przez czające się niemal na każdym kilometrze punkty widokowe, na których nie sposób się nie zatrzymać / fot. A. Szojer

Liznąć mitycznego szlaku G20

Już po kilkunastu minutach po opuszczeniu równin wybrzeża pniemy się dość stromymi górskimi drogami. Otwieramy okna, by poczuć upajający zapach pinii. Zza skał wyłaniają się postrzępione grzbiety Bavelli. Fantazyjnie powykrzywiane serpentyny pokonujemy w ślimaczym tempie. Uczymy się korsykańskiej zasady, że szacowany czas podróży podawany przez nawigację należy podwoić albo potroić. Chyba, że jest się miejscowym, któremu ostre zakręty niestraszne.

Po początkowych kilometrach, gdy mijamy auta dojeżdżające do licznych tutaj baz kanioningu, wyżej spotykamy co najwyżej wędrowców wracających z górskich szlaków oraz przeskakujące przez jezdnię z gracją brunatne kozy.


Dziękujemy, że czytasz Travel Magazine. Wesprzyj naszą działalność drobną kwotą:


Docieramy do wiejskiej oberży, by po raz pierwszy spróbować korsykańskich mięsnych specjałów. Jak wiele regionów górskich, skąpych w pola uprawne, wyspa wyspecjalizowała się w produkcji wędlin. Zrobione z mięsa świń pasących się na korsykańskich kasztanach, czy też z kóz i owiec wcinających tymianek i oregano, smakują, a przynajmniej powinny smakować wyśmienicie. Inną miejscową specjalność są sery z mleka owczego i koziego. Przypiekana polenta – jedyna wersja kukurydzianej papki, którą polubiłem – z aromatycznym gulaszem z sarniny, który przyjdzie nam jeszcze jeść wielokrotnie, syci przed czekającym nas spacerem.

Na enigmatycznych tabliczkach (oznaczenie szlaków nie jest mocną stroną wyspy) określamy kierunek wędrówki. Wkraczamy w sosnowy las, którym schodzimy podążając mitycznym szlakiem G20. Wyprzedzają nas grupki młodych piechurów spieszących do kolejnego przystanku dwutygodniowej marszruty.

Poszarpane szczyty Bavella można podziwiać wędrując słynnym szlakiem pieszym G20, przecinającym całą wyspę i uchodzącym za jeden z trudniejszych w Europie / fot. A. Szojer

Odurzeni urodą miejsca dopiero po pół godzinie orientujemy się, że odbiliśmy od zamierzonego celu zwanego obrazowo „Dziurą po bombie” (Trou de la bombe). Zawracamy i wraz z grupką pogubionych spacerowiczów obieramy inną ścieżkę. Po półtora godziny docieramy do skały, którą zdobi okno w kształcie koła. Mając raczki i liny moglibyśmy się przez nie prześliznąć, ale wraz z zawiedzioną brakiem sprzętu austriacką rodziną zadowalamy się pamiątkowymi zdjęciami.

Korsyka, co zobaczyć? Bonifacio – najpiękniejszą twierdzę Francji

Skubią śniadaniowe croissanty, podane w lokalu w zalanym słońcu Porto Vecchio, uciekamy myślami do Bonifacio. Białe klify, na których ulokowano miejscowość, zdobią okładkę niemal każdego przewodnika po Korsyce. Zanim tam docieramy, zatrzymujemy się jednak po drodze przy jednej z osławionych plaż przy licznych zatoczkach tej części wybrzeża. Rondinara, którą wybieramy na chybił trafił spośród tych mniej popularnych, wita nas seledynową wodą połyskującą w promieniach południowego słońca. Najbardziej intryguje jednak obracający się w płomieniach grillowego ognia wół. Utuczony na aromatycznych ziołach, jak zachwala przyjezdny mistrz ceremonii. Nie dane nam będzie jednak skosztowanie smakołyku szykowanego dopiero na wieczorną ucztę. Ale pozostaje nam makaron z owocami morza, nie musimy więc narzekać.

Próbując rozgryźć parkingową logistykę obleganego Bonifacio, wpadamy na pomysł, by zaparkować wzdłuż drogi prowadzącej do latarni morskiej Pertusatu. Stąd ścieżką wzdłuż klifów podążamy w kierunku cytadeli, która przyciąga wzrok surowymi białymi murami kontrastującymi z błękitem Morza Śródziemnego. Przed nami wyłaniają się wapienne klify opadające pionowo do morskiej toni. Na niewielkich plażach u ich podnóża odpoczywają, niczym pod wiszącymi skałami, żądni wrażeń wczasowicze. Po przeciwnej stronie lazuru znaczonego śladami motorówek i żaglówek, dostrzegamy łagodniejsze brzegi Sardynii, z którą Korsyka miliony lat temu stanowiła jeden ląd.

Sposób na piratów

Zmierzając kilka godzin później do naszego pierwszego noclegu agroturystycznego, zbaczamy do nadmorskiej zatoki, by rzucić okiem na jedną z genueńskich wież. Te emblematyczne strażnice, znajdujące się wzdłuż całego wybrzeża, pozwalały ostrzec mieszkańców przed zbliżającymi się piratami. Informacja o zagrożeniu roznosiła się wraz z rozpalanymi, jeden po drugim, ogniem na szczytach kolejnych wież. Dziś ze stu dwudziestu budowli stoi sześćdziesiąt siedem.

Na farmie, w której nocujemy, wita nas przyjazne machanie ogonów dwóch psin. Gospodarz, Denis, poleca nam oberżę u Sirenu, której sprzedaje produkowane przez siebie jagnięce kiełbasy. Choć restauracja pęka w szwach, właściciel przybytku, Jean-François, słysząc kto nas przysłał, znajduje jakimś cudem wolny stolik. Z nadzieją spoglądamy na płomienie grilla w bukolicznym ogrodzie, przy których uwijają się barczyści panowie. Biesiadę zaczynamy jednak od klasycznej korsykańskiej zupy, czyli pożywnego dania pełnego fasoli, cukinii, kapusty i śródziemnomorskich ziół. Obok treściwej polewki pałaszujemy wędliny: wędzoną polędwicę (lonzu) i karkówkę (coppa) oraz suszoną kiełbasę. Cienko skrojone stanowią preludium do dalszej części uczty. Tuż po nich na stole pojawiają się jagnięce kiełbaski oraz steki. Mięsa prosto z ognia podane z lampką miejscowego wina oraz nieustannym koncertem cykad w tle wprawiają mnie w błogi bezruch.

Z ciekawości i łakomstwa zamawiamy jeszcze flan, przyrządzony z popularnej na Korsyce kasztanowej mąki. Choć nie przepadam za tego rodzaju deserami, ten mnie udobruchał oryginalnym i nieoczywistym smakiem, Tomek zaś, miłośnik budyni, jest wniebowzięty.

W stronę nadmorskich jarów Les Calanche

Zanim wybierzemy się na północ, korci nas, by przeciąć krajobrazy okolic Sartène. Pniemy się drugorzędną drogą wśród winnic do maleńkich wiosek, w których w niedzielne przedpołudnie mieszkańcy sączą kawę na okwieconych tarasach. Nie sposób zatrzymać rozbieganego wzroku, który przyciągają to wieże opuszczonych kościołów, to górskie szczyty, to zaś domki z kamienia pamiętające czasy Napoleona, który na Korsyce się urodził.

Na zachód słońca zmierzamy do słynnych Calanche, śródziemnomorskiej wersji fiordów. Pośpiech nie pozwala, by zatrzymywać się przy każdym z punktów widokowych, którymi usiana jest droga prowadząca wzdłuż wybrzeża. Docieramy do nadmorskich jarów – Les calanche de Piana. Zatrzymujemy samochód w jednej z pierwszych wolnych zatoczek parkingowych i spacerujemy patrząc na skalne formacje. Poszarpane przez wiatr pomarańczowe skały stromo opadają w toń morza. Za nimi ciągną się góry i wzgórza, które będziemy poznawać nazajutrz. Wcześniej jednak czeka nas kąpiel o zachodzie słońca w zatoce Porto.

Rajska dolina Nino

Skoro świt wyruszamy samochodem w stronę Doliny Nino. Prowadzi do niej droga wzdłuż wąwozu Spelunca – zapewne jedna z najbardziej spektakularnych w Europie. Wspinając się wśród co chwila wychodzących na ulicę kóz, świń czy osłów, spoglądamy w lewo, w kilkusetmetrowej głębokości skalisty jar. W ślimaczym tempie docieramy do leśnego parkingu. Stąd prowadzi ścieżka do Doliny Nino, prezentowanej na niezliczonej ilość pocztówek sprzedawanych na wyspie.

Korsyka, co zobaczyć. W Dolinie Nino rządzą dziś swobodnie pasące się konie. To miejsce pogrążone jest w niemal medytacyjnym spokoju / fot. A. Szojer

Niezbyt stroma ścieżka prowadzi pośród czarnych sosen korsykańskich. Przystajemy, by ich dotknąć i powąchać. Drzewa znalazły tutaj idealne warunki, dzięki którym osiągają 40-45 metrów wysokości. W wyższej partii gór drzewne giganty ustępują miejsca skałom, pośród których kilkakrotnie gubimy kiepsko oznaczony szlak. W końcu jednak, naprowadzeni przez innych wędrowców, obieramy właściwy azymut. Docieramy do grzbietu, za którym wyłania się rozległa dolina z jeziorem. To miejsce pogrążone jest w niemal medytacyjnym spokoju. W drodze do jeziora mijamy stadko koni. Upał, który dał nam się we znaki podczas dzisiejszego niedługiego spaceru, rewiduje nasze plany. Rezygnujemy z wejścia nazajutrz na najwyższy szczyt wyspy, Monte Cinto. Lżejsi o tę decyzję wracamy na noc do Porto, które zresztą szczerze polubiliśmy.

Samotność w Agriatach

W nadmorskim Calvi zaglądamy na miejski targ. W zabytkowej hali miejscowi wytwórcy handlują powidłami, miodem, korsykańskimi serami i wędlinami. Za ostatnią gotówkę zaopatrujemy się w mieszankę ziół rosnących na zajmującej północą części wyspy pustyni Agriatów. Bierzemy też nadziewane drożdżowe pierogi korsykańskie – bastelle, które jednak rozczarowują.

Na celowniku mamy dziś kolejne wioski górskie, w które obfituje ta część wyspy oraz lokalne przysmaki. Realizację planu rozpoczynamy od polecanej restauracji „Chez Leon” w górskiej Cateri. Po karkołomnych próbach znalezienia miejsca do zaparkowania, rozsiadamy się na pustawym jeszcze tarasie z widokiem na wzniesienia i emblematyczne Sant’Antonino. Zamawiamy znów pastę z sarnim ragout oraz risotto z zielonym groszkiem i ziołami. Wraz z cukiniową tempurą stają się dla nas wzorem smakowym na cały czas tej podróży. Siedzące obok dziewczyny z plecakami opowiadają nam, że przez górskie wioski przebiega mniej wymagający – niż G20 – szlak trekkingowy, któremu poświecą tydzień wakacji. Kolejna inspiracja na kiedyś.

Korsyka, co zobaczyć ? Chociażby porośnięte makią tereny dawnych upraw – Les Agriates – które dziś są pustkowiami kuszącymi podróżników pieszych i konnych / fot. A. Szojer

W pobliskim Aregno zaglądamy do romańskiego kościółka zbudowanego z charakterystycznej dla tutejszych architektury kombinacji kamieni w kolorach białym, złocistym oraz czarnym. Pusta świątynia, piękna w prostocie, pozwala na chwilę wytchnienia w naszym zbyt ambitnym planie dnia. Zakochujemy się w Speloncato, którego wąskie uliczki prowadzą do tarasów pełnych kwiatów i gdzie z jakiegoś powodu turystów jest mniej niż w pocztówkowym Sant’Antonino. Zaopatrujemy się w butelkę cierpkiej korsykańskiej oliwy u jednego z miejscowych producentów. Zanim dotrzemy do najbardziej wyjątkowego noclegu naszej wyprawy, czeka nas kąpiel na plaży tuż przy głównej drodze między Calvi a L’Ille Rousse. A także wieczorna przejażdżka przez sławne Agriaty. Te niegdyś uprawne pola, dziś są pustkowiami będącymi mekką wędrowców poszukujących odosobnienia.

W stronę Cap Corse

Zrządzeniem losu trafiliśmy na nocleg do starego młyna, który obecni właściciele po porzuceniu życia w gwarnym Lille, przerobili na pensjonat. Rano, na pożegnanie, polecają nam wycieczkę na Cap Corse. I radzą, by spróbować homarów w jednej z restauracji Centuri znajdującej się na krańcu tego przylądka na północno-zachodnim krańcu Korsyki („cap”).


CZYTAJ TEŻ:


Nieplanowaną wyprawę rozpoczynamy od degustacji w piwnicy słynącego z produkcji wina Patrimonio. Spośród kilku trunków ujmuje nas muskat – delikatnie słodki, wyrazisty i pełny. Znający jego wartość Korsykanie ponoć niechętnie go eksportują. Zaopatrujemy się więc w dwie butelki, a kilkaset metrów dalej w kameralnej winiarni Clos de Bernardi, w kolejny tuzin.

O ile Korsyka różnorodnością krajobrazów i architektury stanowi Francję w pigułce, Cap Corse na niewielkiej przestrzeni kondensuje najwspanialsze panoramy wyspy. Mając niewiele czasu, mkniemy dookoła półwyspu zadowalając się krótkimi spacerami w najbardziej spektakularnych miejscach. Zachwyca nas Nonza, z rzucającym się z daleka w oczy donżonem z czarnych łupków, które wtapiają się w tło plaży o tym samym kolorze.

Jeśli tylko trafimy na rygorystycznie przestrzegane godziny serwowania przez francuskie restauracje poszczególnych posiłków, w Centuri zjemy słynące z wysokiej jakości owoce morza, w tym homary / fot. A. Szojer

Nie trafiamy w rygorystycznie określone godziny serwowania posiłków we francuskich restauracjach, nie posmakujemy więc homara w Centuri. Pozostaje nam jednak widok majestatycznego wybrzeża na samym krańcu wyspy. W otoczeniu malowniczych młynów spoglądamy na błękitną toń morza, z której wyrastają poszarpane białe skały.

„Jakże nie doszacowaliśmy czasu potrzebnego na poznanie tego miejsca” – myślimy, ale nie ma w tym smutku czy rozczarowania, lecz może zapowiedź nowej podróży, kiedyś, w przyszłości.


Korsyka, co zobaczyć i jak to zorganizować:

Ile czasu przeznaczyć:
Na poznanie wyspy bez pośpiechu potrzeba co najmniej 3-4 tygodnie. Nie należy popełniać grzechu zachłanności autora tego tekstu (i wielu innych turystów) i próbować objechać ją całą w dwa tygodnie. Mając tyle czasu, rozsądniej będzie skupić się bądź na północy: Cap Corse, Calvi, Porto i trekkingi górskie oraz w Agriatach lub na południu: Bonifacio, Sartène, Aleria i trekkingi w Masywie Bavelli.  

Jak dotrzeć:
Poza bezpośrednim lotem do Bastii, najkrótsza trasa samochodowa z Polski prowadzi przez Livorno, skąd odchodzą regularne promy na Korsykę. W sezonie warto zarezerwować miejsce z wyprzedzeniem. Jeśli chcemy zwiedzać, samochód będzie konieczny. Do baz startowych/końcowych szlaków takich jak G20 dotrzemy transportem publicznym.

Ceny:
Korsyka uchodzi za drogą. Budżetowi będzie sprzyjać nocowanie u gospodarzy, w mniejszych miejscowościach czy na świetnych skądinąd kempingach. A także wcześniejsze rezerwowanie w sezonie (poł. czerwca – poł. września). Mniej zapłacimy w restauracjach czy bistrach niż w rustykalnych oberżach, choć w tych drugich zjemy smaczniej.

Kiedy jechać:
Byliśmy na początku września i choć temperatury rozpieszczały, rozpoczynała się właśnie druga „fala” turystów bez dzieci w wieku szkolnym. Wydaje się, że maj, czerwiec i druga połowa września oraz październik powinny być optymalne. Jak wszędzie we Francji unikamy sierpnia, kiedy niemal wszyscy Francuzi wybierają się na wakacje.

Kwestie językowe i kulturowe:
W większości miejsc porozumiemy się po angielsku. Pamiętajmy, że „bonjour” na powitanie ułatwi komunikację. Nie oczekujmy też specjalnej wylewności – miejscowi są konkretni i bezpośredni.

Gdzie zjeść:
Kuchnia korsykańska jest smaczna, sycąca i zorientowana na mięso. Wegetarianie znajdą coś dla siebie, choć wybór będzie ograniczony. Najsmaczniej zjemy w wiejskich oberżach oraz w niepozornych przydrożnych bistrach. Warto zapytać też gospodarzy czy obsługę naszych noclegowni o rekomendacje. Nie zapominajmy, że we Francji obiad podaje się wyłącznie między 12-14, zaś kolację od ok. 18 i w popularnych lokalach konieczna jest rezerwacja.

Miejsca godne polecenia z własnego doświadczenia oraz dokumentacji:
Wszystkie poniższe lokale znajdują się poza centrum miast i wymagają własnego transportu oraz rezerwacji w sezonie i wieczorami. Niektóre czynne są wyłącznie latem lub w określone dni tygodnia – trzeba wcześniej sprawdzić.

Północ wyspy:
Chez Leon, Cateri – tradycyjne dania na tarasie z fenomenalnym widokiem.
Le vieux moulin, Centuri – szeroki wybór świeżych owoców morza.
Boccafine, Nonza – wyrafinowana kuchnia z lokalnych składników.
Da Noi, Nonza – korsykańskie klasyki z ponoć najpiękniejszym widokiem na wyspie.
Ferme Auberge Chez Edgard, Lavatoggio, blisko Calvi – popularne miejsce z grillowanym prosiakiem.

Południe wyspy :
L’auberge u Sirenu, Sartène – klasyczne dania, lokalne produkty, klimatyczny taras
Restaurant chez Dumè, Lieu-dit, San Quilico, Zalana (blisko Alerii) – oberża w dawnym stylu.
Chez Paul-Antoine, Guitera-les-Bains, w samym centrum wyspy – tradycyjna restauracja z mięsami własnej produkcji.
Restaurant Le Refuge – tradycyjne dania w pobliżu Porto Vecchio.

Gdzie spać:
Najlepszą opcją są noclegi u gospodarzy, na wsi, kempingi a w mniejszych miejscowościach hotele. Poza powszechnie znanymi aplikacjami, dla dłuższych pobytów warto spróbować francuskiej https://www.gites-de-france.com/

Nas zachwyciły te dwa miejsca, ale w sezonie nocleg w konkretnym terminie trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem:

La Bergerie du Moulin, San-Gavino-di-Tenda (w pobliżu Saint-Florent).
A fata di l'ortolo, Vallée de l'Ortolo Pero Longo (w pobliżu Sartène).
Riva Bella – kamping naturystyczny w pobliżu Alerii – przestronny, cichy z własną plażą i dobrą restauracją. W pobliżu również wiele kempingów tekstylnych.

Co przywieźć do domu:
Warto zaopatrzyć się w lokalne wędliny, oliwę oraz wina – szczególnie muskaty. Doskonałe są również tutejsze nalewki owocowe. Wędliny ze świń na kasztanowej diecie znajdziemy głównie z specjalistycznych butikach i tanie nie są.

Syndicat aoc oliu di corsica, Lumio – duży wybór lokalnych oliw.
Le Moulin du Château, Feliceto – oliwa prosto w młyna.
Charcuterie Paoli, Luri – sklep z wędlinami własnej produkcji na Cap Corse.
Au veau d'or, Nessa – renomowane mięsa i wędliny.
Clos de Bernardi, Patrimonio – niewielka piwnica ze świetnymi winami własnej produkcji.

Szlaki trekkingowe:
Poza epickim dwutygodniowym trekkingiem w poprzek wyspy G20, mającym reputację jednego z trudniejszych w Europie (przewyższenia, upał, niełatwe warunki biwakowe i żywieniowe), wyspa oferuje niezliczone szlaki różnej długości. Z tych większych warto zainteresować się szlakami Mare a Mare (od Morza do Morza) przecinającymi w kilku miejscach wyspę wszerz. Lokalne biura informacji podpowiedzą krótsze wyprawy.
Użyteczna baza szlaków: outdooractive.com

Wspomniane w tekście spacery :
Jezioro Nino: start szlaku z parkingu przy Maison Forestière de Poppaghia na drodze D84 prowadzącej z Albertacce do Col de Vergio.
Trou de la Bombe ("Dziura po bombie"): start szlaku tuż za parkingiem oberży „Auberge du Col” w Bavelli.

Aleksander Szojer

terapeuta i trener, którego pasją jest odkrywanie miejsc, potraw oraz ludzi, którzy je przyrządzają. Większość swojego czasu spędza w podróżach służbowych tym bardziej doceniając powroty do domu i bliskich. Ślązak i globtroter, co obrazują jego książki "Moja babcia gotowała dla Gierka" oraz "Japoński rok od kuchni" (stworzona wraz z Anną Jassem i sześcioma japońskimi kucharzami).

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Don't Miss