Podróżowanie jest spektaklem wyobraźni

25 maja, 2024
przeczytasz w mniej niż 6 min.
dania-lousiana

„Spojrzeć na miejsce okiem miejscowych” – to jedna z największych podróżniczych ułud, której z przyjemnością ulegamy

Fot. Michał Głombiowski

Zadanie to jest tyleż samo kuszące, co niewykonalne. Czego byśmy nie robili, nigdy nie zobaczymy miasta, kraju, czy miejsca w sposób, w jaki widzą je mieszkańcy. Nawet sama definicja „miejscowego” jest trudna do uchwycenia. Każdy z nich jest bowiem przecież nieco inny. Ma inny wiek, życiowe doświadczenie, poziom emocjonalności, itd. W oczywisty sposób wpływa to na postrzeganie przez nich świata. Nie ma jednego wzorca, który sprawia, że odbiera się daną przestrzeń w określony sposób tylko dlatego, że się w niej mieszka.

Jeżeli nawet jednak zostawimy tę kwestię na boku, szybko okazuje się, że jedynym możliwym sposobem na zobaczenie rzeczywistości tak, jak widzą ją miejscowi jest… stanie się miejscowym.

Póki nie przeniesiemy się na dobre w dane miejsce, zawsze będziemy widzieć je oczami przyjezdnych. Nawet przeprowadzka nie musi przynieść oczekiwanych rezultatów. Zawsze (a w każdym razie na bardzo długi czas) pozostaniemy bowiem osobami z zewnątrz. Pochodzącymi z innej kultury, z innym językiem ojczystym, odmiennym modelem poznawczym. Doskonale wiedzą o tym zresztą mieszkańcy miast, którzy przeprowadzają się na wieś. Nawet jeżeli uda im się zintegrować z lokalną społecznością, zwykle potrzeba dekad – a czasem i pokoleń – by zacząć być traktowanym jako „miejscowy”.

Podróże są jednak w dużej mierze spektaklem wyobraźni.

Zamiast starać się zostać tym mitycznym miejscowym, możemy po prostu oddać się snuciu wyobrażeń, jak by to było być mieszkańcem danego miejsca. Taka umysłowa zabawa pozwala przerzucić most między tym, co odległe, a tym co „nasze”. Do pewnego stopnia jest tworzeniem sobie zmyślonego życia alternatywnego. Wymaga skupienia się na sygnałach płynących z odwiedzanego miejsca, ale równocześnie nakreślenia w myślach idealnego obrazu samego siebie i własnego życia. A więc pomyślenia: „gdybym tu mieszkał, chodziłbym tak jak tutejsi do czytelni i spędzał czas na beztroskim przeglądaniu komiksów”.

Cieszymy Sie Ze Tu Jestes. Wesp

W ubiegłym tygodniu byłem przez kilka dni w Kopenhadze. Udało mi się wreszcie do niej trafić w słoneczną pogodę (gdy byłem tu ostatnio, lało od rana do wieczora). Podczas wędrówek po mieście, zastanawialiśmy się często, jak to jest mieszkać w duńskiej stolicy. Po powrocie natknąłem się na wpis Mariusza Szczygła, który – jak się okazało – robił dokładnie to samo, tyle że za Atlantykiem. Pisał:

„W każdym mieście, które lubię, wyobrażam sobie, że jestem jego mieszkańcem. Do wyobrażania potrzebuję właściwego miejsca, które mnie do miasta zbliży.

Od dziecka to mam. W pokoju hotelowym, czy wynajętym apartamencie fantazjuję, jak by wyglądał, gdyby był moim mieszkaniem. Lubię przez chwilę być gdzie indziej i projektować swoje alternatywne życie.

A nowojorczykiem jestem w Bryant Parku. Lubię go bardziej niż Central Park, może dlatego, że jest bardziej kameralny, więc ludzie są bliżej. (…) Jako New Yorker miałbym możliwość nie tylko przyjść tu w ładną pogodę ze swoim lunchem. Mógłbym czytać bezpłatne gazety, których na Manhattanie już ze świecą szukać nawet za pieniądze, korzystać z biblioteczki, grać w szachy, brać udział w spotkaniach z pisarzami, słuchać recytujących poetów, ćwiczyć jogę, czy tai-chi. Wszystko to za darmo”.

Kopenhażanie również lubują się w darmowych rozrywkach na świeżym powietrzu, co dla podróżników o ograniczonym budżecie jest dobrą wiadomością. Owszem w knajpkach bywa tłoczno, ale tak naprawdę nie potrzeba nawet korony, by poczuć się niczym Duńczyk. Wystarczy wykorzystywać każdy skrawek terenu – park, chodnik, pomost przy kanale – który akurat skąpany jest w słońcu i przesiadywać na nim całymi godzinami. Osiągając przy okazji mistrzostwo w unikaniu cienia. Jeżeli tylko padnie on na miejsce pikniku, wszyscy momentalnie przenoszą się o kilka metrów – niczym w jakiejś zbiorowej grze – podążając za światłem.

Jest w tym zajęciu coś demokratycznego. Umiłowanie do spędzania wolnego czasu na powietrzu łączy tu ludzi w każdym wieku. I o każdym statusie materialnym, sytuacji rodzinnej i pochodzeniu. Nikt nie ma też skrupułów odnośnie przynoszenia własnego prowiantu, nawet jeżeli rozkłada się na trawniku tuż przy restauracji. Możesz śmiało pić własny alkohol i zajadać przytargane z domu kanapki.

Jednym z cudowniejszych miejsc pod tym względem jest cmentarz Assistens Kirkegård w dzielnicy Norrebro.

Pełni też rolę parku, oprócz umarłych okupują go więc tłumy piknikujących i odpoczywających na trawie. Możliwości Kopenhagi są jednak pod tym względem w zasadzie nieograniczone. Północne rejony Christianshavn to nie tylko zakątek, gdzie ulokowała się słynna Noma, ale też prawdziwa oaza natury w centrum miasta. A jeżeli ktoś woli miejsca częściej uczęszczane przez turystów, może zajść do twierdzy Kastellet, tuż przy pomniku Małej Syrenki. W zasadzie gdzie się nie spojrzy, widać jakieś apetyczne miejsce do rozłożenia się na kocu.

Kopenhażanie nie czynią z piknikowania wielkiego planu, ani celu wycieczek. Wybierają po prostu najbliższy dostępny punkt. Może to być kamienny murek nad kanałem lub spłachetek trawnika obok ruchliwego skrzyżowania.

Pośród tego gwarnego, acz zdyscyplinowanego tłumu, możecie sobie poczytać, pogadać, zdrzemnąć się lub po prostu oddać się projekcjom dotyczącym Waszego alternatywnego duńskiego życia.

Postaw Kawe Small Jpg
https://buycoffee.to/travelmagazine
Michał Głombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Logo Black

O nas

Najnowsze wywiady

Newsletter

Aktualności, inspiracje, porady.

Liczba tygodnia

Musztardowe Czarne Minimalistyczne Etsy Sklep Ikona2

To też ciekawe