Pomysł wskrzeszenia walk gladiatorów w Koloseum wkurzył rzymian
Fot. BENCE BOROS / Unsplash
W naszym dziale Kultura pominęliśmy milczeniem wejście na ekrany kin filmu „Gladiator II”, mimo że recenzja być może zwiększyłaby ruch na stronie magazynu. Staramy się jednak przyglądać przede wszystkim niszowym filmom, które potrzebują większej promocji niż hollywoodzkie blockbustery. Inna kwestia, że świat mógłby się bez tego tytułu z powodzeniem obyć, więc niekoniecznie jest sens o nim pisać.
Okazuje się jednak, że wykreowana przez Ridleya Scotta opowieść wpływa bezpośrednio na rzeczywistość.
Na fali popularności filmu, Airbnb weszło w płatną współpracę z instytucją zarządzającą Koloseum. Postanowiło wskrzesić po dwóch tysiącach lat walki gladiatorów na najsłynniejszej rzymskiej arenie. Serwis zajmujący się pośredniczeniem w wynajmie krótkoterminowym lokali wpadł na pomysł, by zrobić swego rodzaju casting i wybrać kilku szczęśliwców, którzy będą mogli odwiedzić Koloseum nocną porą, zajrzeć w przeróżne, mniej dostępne zakamarki i stoczyć – zakładam, że mniej brutalną niż za Cesarstwa Rzymskiego – walkę na arenie.
Z pozoru wszystko wygląda w tej inicjatywie atrakcyjnie. Airbnb tłumaczy, że pozwoli ona promować miejsce i poznać jego historię, Koloseum dostanie 1,5 mln dolarów, a uczestnicy przeżyją wyjątkową przygodę. Rzymianie jednak podeszli do tego pomysłu z niechęcią, udowadniając, że nie dają się tak łatwo złapać na gładkie obietnice (z równym zapałem protestowali kiedyś przeciwko wejściu na włoski rynek najbardziej znanej amerykańskiej sieci serwującej hamburgery, nie nabierając się, że to lepsze od ich kuchni). Politycy, dziennikarze i felietoniści uznali pomysł spektaklu za próbę komercjalizacji historycznej tożsamości oraz uczynienia z zabytku drugiego Disneylandu.
– Wiadomość o pokazie gladiatorów w Koloseum wprawia nas w osłupienie, delikatnie mówiąc – napisał Massimiliano Smeriglio , były członek Parlamentu Europejskiego. – Nie możemy zamienić jednego z najważniejszych zabytków na świecie w park rozrywki.
Być może opór byłby mniejszy, gdyby to inna firma wpadła na podobny pomysł. Airbnb jednak wymiernie przyczynia się do niszczenia Rzymu (o tym, jak to się dzieje, pisaliśmy w materiale w ubiegłym tygodniu). Rzucenie przez firmę pokaźnym groszem jawi się więc jako próba zrobienia dobrego wrażenia i przykrycia swoich grzechów. Trudno dopatrywać się tu jakiejś głębszej refleksji nad tym, jak naprawdę pomóc w rozwiązaniu problemów nadmiernej turystyki. Biznes pozostaje biznesem.
Czy rzeczywiście, jak przedstawia to serwis, walki gladiatorów są najlepszym sposobem na poznanie realiów starożytnego Rzymu?
Argumentacja szybko zaczyna się chwiać, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że tylko garstka wybranych będzie miała okazję wziąć w wydarzeniu. Inna kwestia, że to wcale nie walki na arenie, lecz wyścigi rydwanów były za cesarstwa najpopularniejszą formą rozrywki. Dużo więcej o dawnym Rzymie podróżnicy dowiedzieliby się wybierając się do muzeum lub na wycieczkę z przewodnikiem, niż przebierając się za gladiatorów.
Przede wszystkim jednak, w całym tym pomyśle pominięci zostali mieszkańcy Rzymu, a to przecież do nich „należy” słynny zabytek. Jest częścią ich historii i został wzniesiony przez ich przodków. Reaktywacja walk to pomysł powstały na potrzeby przyjezdnych. Mieszkańcy niewiele będą mieli z niego korzyści. Tym bardziej, że organizatorem jest firma aktywnie przykładająca rękę do pogorszenia warunków życia rezydentów Wiecznego Miasta.
Koloseum jest co roku odwiedzane przez miliony turystów. Nie potrzebuje ich więcej.
Nie boryka się z problemami finansowymi, nie musi zabiegać o dodatkową uwagę. Wygląda na to, że największym beneficjentem pokazu pozostanie Airbnb. Uczciwsza byłaby próba zainteresowania podróżnych jakimś mniej docenianym, a równie cennym miejscem, których we Włoszech nie brakuje. Ale to nie przyciągnęłoby tak dużej uwagi mediów.
Myślę, że z tym całym pomysłem wiąże się jednak jeszcze jedna kwestia. Dobrze ukazuje on bowiem to, gdzie znalazła się dziś cała turystyka. Znudzeni, przebodźcowani, znający już każdy zakątek Ziemi ze zdjęć na Instagramie, pragniemy czegoś więcej. Zwykłe podróżowanie już nam nie wystarcza. Jesteśmy nienasyceni. Dziś nawet ekspedycja na przysłowiowy „kraniec świata” na niewiele się zdaje. Na pewno ktoś tam był już przed nami i co gorsze podzielił się tym w mediach społecznościowych. Chcemy czegoś spektakularnego, a o to coraz trudniej. Stąd zresztą też rosnąca popularność wypraw na Mount Everest (pisaliśmy o tym zjawisku parę tygodni temu). Naprzeciwko tym pragnieniom wychodzą więc takie firmy jak Airbnb. Rynek nigdy nie pozostaje nasycony, podobnie jak my sami.
W ramach wyswobodzenia się tego pędu, zamierzam przy następnym pobycie w Rzymie znaleźć sobie jakąś miłą kawiarnię z widokiem na Koloseum i spędzić w niej kilka godzin, patrząc po prostu na zabytek, czytając książkę i obserwując, jak fale miejskiej codzienności opływają to miejsce. I czekając aż na wieczornym niebie pojawią się przelatujące stada szpaków (wiedzieliście, że to jeden z typowych dla Rzymu obrazków?) Nuda? Być może, ale kto powiedział, że podróżowanie musi być nieustającym ciągiem fajerwerków. Jest szansa, że jeżeli porzucimy tego typu myślenie, podobne pomysły jak te z przywróceniem walk gladiatorów przestaną mieć w końcu rację bytu.


