co dają podróże

Niezawodny sposób na szczęście

Początek

Dlaczego lubimy podróżować? Ponieważ podróż wymusza skupienie

W podróżach cenimy sobie poznawanie nieznanych miejsc, rozmowy z ludźmi, kontakt z naturą, ciekawe smaki, chwile beztroskiego „nicnierobienia”.

Prawdą jednak jest, że większość tych atutów może dostarczyć nam też nasza najbliższa okolica. Być może w miejscu zamieszkania trochę trudniej o wybicie się z rutyny i wyczulenie stępionych codziennością zmysłów, nie jest to jednak aż tak trudne. Niemal zawsze w pobliżu jest park, las czy łąka, a nawet jak ich braknie, sporo przyjemności może przynieść patrzenie na miejskie ptaki wędrujące po trawniku albo przesiadujące na gałęziach drzewa za naszym oknem. Ogrom restauracji też pozwala zanurzyć się w nowych albo dawno zapomnianych smakach. A ludzie, skorzy do pogawędki, są przecież na wyciągnięcie ręki (moja mama zadręczała godzinami listonosza, który przynosił pocztę, relacjonując mu co ciekawsze, w jej ocenie, nowinki z życia).

Dlaczego więc decydujemy się na porzucenie wygodnej przestrzeni domów i wyruszamy w nieznane? Czasami borykając się przy tym z problemami logistycznymi, kosztami, biegunką i marnymi łóżkami w marnych hotelach.

Do jakiegoś stopnia siłą napędową jest zwykła ciekawość. Pomyślałem jednak, że najważniejszy okazuje się fakt, że pokonywanie drogi zmusza nas do… zajmowania się pokonywaniem drogi. Musimy znaleźć środek transportu, zadbać o prowiant, wytyczyć trasę, dotrzeć do miejsca noclegowego, a w końcu też przypatrywać się miejscom, dla których wyruszyliśmy w świat.

Ta umiejętność skupienia nabrała szczególnej doniosłości w ostatnich latach. Większość z nas żyje bowiem w nieustannym rozproszeniu uwagi. Przeskakuje z zadania na zadanie. Czyta maile równocześnie rozmawiając przez telefon. Ogląda film sprawdzając, co nowego pojawiło się w mediach społecznościowych.

Najcenniejszą walutą stał się czas i nasza uwaga. Każdy stara się ją w jakiś sposób przykuć, a my sami z kolei próbujemy zainteresować wszystkich wokoło naszą osobą i poczynaniami. Mechanizmy zarządzające tymi działaniami są już tak mocno rozbudowane, że nawet mając świadomość, w jaki sposób one działają, przegrywamy z nimi. Nasze urządzenia robią z nami, co chcą.

A podróż – im bardziej organizowana samodzielnie, tym działa to mocniej – zmusza nas do skupienia. Musimy zająć się samą podróżą. Zostajemy wyrzuceni z tego nieustannego cyklu wielozadaniowości. Krok po kroku robimy to, co trzeba zrobić, by móc się wygodnie przemieszczać. Rozwiązujemy ewentualnie trudności i czerpiemy przyjemność ze zdarzeń, których jesteśmy uczestnikami lub świadkami. Na co dzień ten stan osiągamy już tak rzadko, że okazuje się on niezwykle odświeżający i cenny.

W zalewie psychologicznych porad, które docierają do nas zewsząd, tylko jedna wydaje mi się naprawdę kluczowa. I nie jest to żadne odkrycie, buddyści są jej wierni od ponad półtora tysiąca lat. Brzmi ona: rób jedną rzecz w jednym czasie.

Ta prosta – choć dość trudna w zastosowaniu – rada jest być może najbardziej klarownym pomysłem na to, jak być szczęśliwym. Jeżeli czymś się zajmujesz, zajmuj się tylko tym. A dopiero później kolejną kwestią. Dotyczy to nawet tych spraw, które uważamy za mało wartościowe lub nudne. A więc, jeżeli przeglądasz Instagram, bądź przeglądaniem Instagrama. Myjąc naczynia, myciem naczyń. Gdy się całujesz, bądź całowaniem. Spacerując – spacerowaniem (a nie słuchaniem podcastów).

Czy nie jest to kontrproduktywne? Pozornie tak. I trochę antykapitalistyczne. Przestajemy każdą minutę zapełniać czynnościami, mogącymi przynieść policzalne korzyści. Wydaje się więc, że marnujemy czas, który moglibyśmy lepiej wykorzystać. Po co tylko odkurzać, skoro można równocześnie słuchać audycji? Tyle że robiąc kilka rzeczy naraz, żadnej nie robimy do końca i w pełni. Zamiast wykorzystywać czas, jeszcze bardziej go trwonimy. I wpadamy w stan umysłowego rozwibrowania.

I chyba właśnie dlatego tak tęsknimy za podróżami. Podczas nich, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę, wymykamy się wielozadaniowości. Zanurzamy na powrót w życiu, w jego kompletnej, a nie nerwowo poszatkowanej formie.

Co nie znaczy, że nawet będąc w drodze, nie ponoszę na tym polu klęski. Bombardowany na co dzień bodźcami, bez nich zaczynam się nudzić. Sięgam więc – na przykład stojąc w kolejce po bilet na pociąg – po telefon. Staję się wówczas „staniem w kolejce-przeglądaniem internetu-graniem w gierkę-sprawdzaniem poczty”.

Mimo tego, podróże wciąż jeszcze pozostają enklawą umysłowego spokoju. Kruszącą się i nieco poturbowaną, ale nadal najmocniejszą. Zanim wyruszymy na wiosenne wypady i dalsze wycieczki, postanówmy więc może: niech podróże wciąż pozostaną wyłącznie podróżami.

Michał Głombiowski

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe