Codzienne procesje mnichów idących po datki odbywają się dziś w ciszy i spokoju. Jeszcze kilka miesięcy temu towarzyszyły im tłumy gapiów
Odwiedzany tłumnie przez turystów klasztor buddyjski Maha Ganayon Kyaung niedaleko Mandalaj w Mjanmie (Birma) od kilku miesięcy nie jest już celem wizyt obcokrajowców. W Azji, zmagającej się z epidemią koronawirusa, zdecydowanie spadł poziom turystyki. Codzienne procesje mnichów idących po datki, odbywają się znów dziś w ciszy i spokoju. Jeszcze w ubiegłym roku towarzyszyły im tłumy ciekawskich gapiów.
Życie buddyjskich mnichów opiera się na prostocie. Nie mają oni niemal nic poza szatami, miską na jedzenie, czasem parasolką chroniącą przed słońcem.
Utrzymują się z datków. Każdego ranka z klasztorów wyruszają grupy mnichów z miskami w dłoniach. Wierni (w Mjanmie to 90 proc. populacji) zostawiają w nich jedzenie. Wierzą, że dzięki ofiarom gromadzą duchowe zasługi i zapracowują na lepsze życie po ponownych narodzinach.
Jednym z filarów buddyzmu jest świadomość, że w życiu nic nie jest stałe i że wszystko podlega nieustannej zmianie. Mnichem możesz więc być, przestać nim być, a później – jeżeli tylko zechcesz – znów nim być.
Być może dlatego w Mjanmie niemal wszyscy chłopcy trafiają do buddyjskiego klasztoru. Zazwyczaj mają wtedy 8-10 lat. Tylko niektórzy zostają wyświęceni (potrzeba na to dziesięciu lat). Większość przebywa w zakonie przez kilka miesięcy, niektórzy dwa-trzy lata. Przez ten czas zapoznają się z buddyjskimi sutrami, ale też uczą się pisać, czytać i liczyć, szkolą język angielski.
Ustawiający się każdego dnia w klasztorze Maha Ganayon Kyaung szpaler mnichów stał się popularną atrakcją turystyczną.
Łatwy dojazd z nieodległego Mandalaj sprawił, że do klasztoru co rano zmierzały liczne grupy wycieczek. Większość gości stawiało sobie za cel zrobienie mnichom zdjęć. Ubrani w purpurowe szaty, z lakowymi misami w dłoniach, są wdzięcznym tematem fotograficznym.
Liczba gości była jednak tak duża, że zachowanie porządku wymagało oddzielenia mnichów od gapiów barierkami. Mimo próśb o to, by zachować spokój, nagminnie zdarzały się przepychanki i kłótnie fotografujących o najlepsze miejsca do zdjęć.
Mnisi starali się otwarcie nie oceniać całej sytuacji, większość była jednak zdania, że obecność turystów przyglądających się posiłkowi zaburza ich spokój i prywatny czas. Nachalne robienie im zdjęć odbierali jako nieprzyjemne.
Klasztor Maha Ganayon Kyaung został założony w 1914 roku i jest domem dla około 1500 mnichów. Teren jest otwarty, każdy może więc swobodnie po nim spacerować oraz uczestniczyć w dyskusjach bądź wykładach.
Mnisi każdego dnia wstają o 4 rano, godzinę później jedzą śniadanie, a o 6 zaczynają zajęcia. Obiad, przewidziany w okolicach godziny 10, jest zazwyczaj ostatnim posiłkiem aż do następnego dnia – mnichom nie wolno jeść od południa aż do śniadania.
Narastający problem turystyki zniknął – zapewne tymczasowo – wraz z pojawieniem się koronawirusa. Pandemia ograniczyła liczbę podróżujących i mnisi znów mogą jeść bez towarzystwa gapiów.
Klasztor, jak większość w Mjanmie, utrzymuje się z darowizn, jednak w przeważającej większości pochodzą one od Mjanmarczyków. Turyści w zasadzie nie pozostawiali datków – ograniczenie ich obecności nie wpłynęło więc na budżet Maha Ganayon Kyaung.