wielkopolska atrakcje

Woda, konie i wiatraki. Dlaczego musisz pojechać do Wielkopolski

Początek
przeczytasz w mniej niż 8 min.

W Wielkopolsce zadziwiająco łatwo uciec od zgiełku i bolączek świata i wreszcie naprawdę odpocząć

zdjęcie główne: Krzysztof Tollas (wielkopolska.travel)

O świcie mgła sunie nad trawami, spływając znad koryta Warty. W tym szarym mleku pojawiają się efemeryczne, ciemne sylwetki koni. Ich parsknięcia są jedynym dźwiękiem, jaki słyszę.

Stoję na balkonie Folwarku Konnego Hermanów w centrum Wielkopolski. Myślę o tym, że dawno już nie byłem w miejscu, które jest tak z dala od wszystkiego. Dojechałem tu dzień wcześniej nieutwardzonymi drogami, przebijającymi się przez ols i idącymi kamiennymi mostkami rzuconymi nad potokami. Gdy las się skończył, wjechałem w ciągnące się niemal po horyzont pastwiska i łąki. Na ich środku stał potężny ceglany budynek. Obok niego kilka nowszych. Wszystkie rozrzucone w dystansie i otoczone wybiegami dla koni.

To od koni wszystko się zaczęło – powiedziała mi Sławomira Połczyńska, która wraz z mężem prowadzi Folwark Hermanów. – Chcieliśmy je hodować, ale nie mieliśmy na to miejsca. Aż kiedyś, wędrując po okolicach Nowego Miasta, trafiliśmy do Hermanowa. I znaleźliśmy stare gospodarstwo, które miało już najlepsze chwile za sobą.

Połczyńscy je kupili. I przez następne lata przywracali mu blask. Aż w końcu stworzyli miejsce dla 60 koni, obiekt agroturystyczny mogący pomieścić 90 gości i Gospodę pod Rozbrykanym Kucem.

Największa atrakcja Wielkopolski: ucieczka od zgiełku

Inwestycja się rozrosła, ale jakimś cudem miejsce zachowało rodzinną atmosferę. Gdy wieczorem siadłem ze Sławą – jak wszyscy nazywają tu właścicielkę – przy przykrytym obrusem w czerwoną kratę stole, by spróbować zachwycających pierogów z kaczką oraz marynowanej cukinii, jej dzieci biegały po sali pomiędzy gośćmi, przysiadając się, by coś podjeść i na moment włączyć do rozmowy.

Po chwili pojawił się też mąż Sławy. Rzucił kilka żartów, zjadł plasterek suchej kiełbasy, obiecał że pokaże mi swoją kolekcję zabytkowych aut i powrócił do którejś z technicznych prac, które w takich miejscach nigdy nie mają końca. Miałem poczucie, jakby wszystko toczyło się tu swobodnym i całkowicie naturalnym rytmem. Jakby ludzie, którzy stworzyli to miejsce, wiedli życie, w którym wszystkie elementy znajdują się tam, gdzie powinny.

Teren folwarku jest tak duży, że można się po nim błąkać, zapominając o wszelkich bolączkach świata. Wydeptane kopytami ścieżki kreślą chaotyczne linie po pastwiskach sięgających Warty, żurawie siadają na trawie w stosownym oddaleniu, a wieczorne powietrze rozdziera rechot żab. Przy odrobinie szczęścia na tych dróżkach lub w gospodzie, można natknąć się na muzyków. Przyjeżdżają tu pograć lub pracować nad płytami. Obok koni drugą pasją Sławy jest bowiem muzyka i chętnie zaprasza ulubionych wykonawców, którym zdarza się tu wieczorami koncertować.

Wodny świat

Patrząc z balkonu na nieodległą Wartę, myślę o tym, że Wielkopolska dała się trochę zdominować Mazurom i Warmii. To one kojarzone są z krainą jezior i rzek. Tymczasem okolice Poznania są jedną z bogatszych w akweny części Polski. Jest tu blisko osiemset jezior i nieskończona ilość rzek, kanałów i cieków.

Blisko 800 jezior oraz niezliczona ilość rzek, kanałów i cieków wodnych sprawiają, że Wielkopolska jest jednym z bogatszych w akweny regionów Polski / fot.: Andrzej Ralaont (wielkopolska.travel)

I to tu przechodzi najdłuższy w Polsce oznakowany szlak wodny – Wielka Pętla Wielkopolski. To niemal 700 kilometrów Wartą i Notecią, jeziorami Gopło, Ślesińskim i Mikorzyńskim oraz kilkoma żeglownymi kanałami. Można nimi okrążyć niemal całą Wielkopolskę, zapuszczając się jeszcze na Kujawy i północną część lubuskiego. Albo, jeżeli ktoś by chciał tej podróży nigdy nie kończyć, odbić do Kanału Bydgoskiego i Wisły bądź Odry. A dalej to już, kto wie, może i do Hamburga lub Drezna.

Wielka Pętla Wielkopolski. 700 kilometrów na wodzie

Gdy dzień wcześniej wszedłem na pokład lekkiego, napędzanego dieslowskim silnikiem katamaranu, by spłynąć Wartą z Lądu w kierunku Pyzdr, miałem więc poczucie, że ledwie muskam ten gigantyczny wodny świat. Zostawiliśmy szybko przystań za sobą (obok niej jest pole Lawendowy Ląd, prowadzone przez Małgorzatę i Tomasza Sikorskich, gdzie zamiast pozować do zdjęć wśród fioletowych kwiatów, lepiej spróbować lawendowych lodów). Łódź wsunęła się w szeroki trzcinowy tunel. Po kilku minutach zniknęło wszystko oprócz wierzb, czapli i krów. Ułożyłem się na ławce, patrząc na przesuwające się nad mną chmury, konary drzew i źdźbła rzecznych traw. Warta niosła nas bez pośpiechu. Ustawiony na niskie obroty silnik co najwyżej pomagał korygować kierunek przy omijaniu zatopionych kłód lub mielizn.

Zdałem sobie sprawę, że mógłbym już tak pozostać na tym pokładzie na zawsze. Sunąć po prostu przed siebie wodną drogą, niczym Florentino Ariza z książki Gabriela Marqueza lub Fitzcarraldo z filmu Herzoga. Owładnięci szaleństwem miłości – do kobiety lub opery – parli naprzód na pokładach statków, zostawiając za sobą wszystko co znają, stając się wiecznymi wędrowcami. Mógłbym więc tak płynąć i płynąć, najlepiej na wynajętej barce. I może nawet nie schodzić na ląd, tylko cumować co jakiś czas w którejś z 60 marin rozsianych na trasie i spać na łodzi.

Dwie godziny później porzuciłem jednak te plany i wylądowałem w Pyzdrach. Sięgające historią średniowiecza miasto, niegdyś królewskie, dziś jest pogrążoną w ciszy mieścinką. Uliczki wzdłuż Warty zaprowadziły mnie do gigantycznego (30×12 m) muralu na ścianie hali widowiskowo-sportowej, będącego artystyczną wizją przeszłości miasta. A później wyszedłem poza centrum Pyzdr, ku stojącemu w polu holenderskiemu wiatrakowi.

Mural w Pyzdrach / fot. Jacek Cieślewicz

Wielkopolski świat wiatraków

Ceglany, przysadzisty młyn odremontowano i zamieniono w muzeum. W pachnącym drewnem wnętrzu przywitał mnie kustosz. Wdrapał się na piętro. Przestawił kilka dźwigni – niczym mag wykonujący popisowy numer – i nagle serce tego budynku drgnęło, by po chwili wahania ruszyć w coraz szybszy taniec. Patrzyłem oniemiały na tę skomplikowaną uwerturę. Wirowanie potężnych zębatek, toczenie się kółeczek, ślizg pasków przenoszących energię. Przestrzeń wypełniła się jednostajnym stukotem maszyn. Za niewielkim oknem widziałem sunące w powietrzu ociężale ramiona wiatraka, wprawiające cały mechanizm w ruch.

To jeden z niewielu zachowanych w Polsce wiatraków holenderskich z oryginalnym i wciąż sprawnym ciągiem technologicznym – powiedział kustosz.

Kiwnął potakująco głową, gdy spytałem go, czy to oznacza, że można by tu dziś produkować mąkę. Robiono te zresztą jeszcze w latach 80. XX wieku, choć w międzyczasie napęd wiatrowy zamieniono na elektryczny (zachowując jednak także oryginalny mechanizm).

Ten młyn postawiła w 1903 roku rodzina Bartczaków, o czym do dziś przypomina chorągiewka w zwieńczeniu kopuły dachu. Gdy czasy mielenia ziaren w małych zakładach dobiegły końca, zduszone rosnącą wydajnością przyniesioną przez nowoczesność, budynek rozpoczął wędrówkę ku niebytowi. Przed unicestwieniem uratowała go gmina Pyzdry, wykupując go i remontując. Dziś młyn może działać zarówno na wiatr, jak i prąd, choć mąka już tu nie powstaje.

Niegdyś, gdy jechało się przez Wielkopolskę, mijało się setki takich młynów – powiedział kustosz. – Ten wiatrak jest więc nie tylko muzealnym eksponatem, ale też jednym z ostatnich świadków krajobrazu dawnej Wielkopolski.

Na około 20 tys. wiatraków istniejących w dawnej Rzeczpospolitej aż 12 tysięcy stało w Wielkopolsce. Do dzisiaj przetrwało ich około setki, z czego 50 możemy zobaczyć podróżując Wielkopolskim Szlakiem Wiatracznym / fot.: Marek Jankowski (wielkopolska.travel)

Do Pyzdr po wspomnienia

Tych śladów przeszłości w Pyzdrach jest więcej. W podziemiach zabytkowego domu podcieniowego na rynku urządzono wystawę artefaktów znalezionych na tej ziemi. Oglądanie ich jest podróżą od prehistorii do wydarzeń sprzed kilku dekad, ale i tak prawdopodobnie skończycie ją w sąsiadującej z muzeum cukierni „Kuczora Cafe”.

Słodycze istnieją po to, byśmy mogli powrócić do dzieciństwa – powiedział mi Przemysław Kuczora, właściciel, gdy siedliśmy przy stoliku. – Sięgamy po nie dla wspomnień. Zapach ciasta, faktura lodów, jedwabistość kremu. O to w tym chodzi. To wehikuł przenoszący nas do chwil, gdy byliśmy otoczeni opieką rodziców. Bezpieczni i beztroscy. I zapewne szczęśliwi.

Gdy to mówił, wiedziałem już, że trafiłem do miejsca, w którym wydajność, zwiększanie produkcji, kumulowanie zysku nie są najistotniejsze. One nie mają przecież mocy budzenia wspomnień. Ma je natomiast pomysł, by do pistacjowych lodów nie używać – jak większość cukierników – gotowej importowanej masy z orzechów, lecz prażyć je samodzielnie. A później tłuc na grube kawałki, które potrafią wystrzelić twoje kubki smakowe w prawdziwie kosmiczną podróż.

Gawędziliśmy sobie niespiesznie o przeszłości i życiu, aż skończył się dzień pracy i wszystkie zatrudnione w cukierni dziewczyny poszły do domu. Pan Przemysław zamknął w końcu drzwi, ale przysiadł jeszcze na schodkach do lokalu i ten wczesny wieczór toczył się nadal. Pojawił się, znany mi już, kustosz muzeum i jakaś zabłąkana para turystów. Nasze trajektorie się przecięły, z jednej opowieści wypływała kolejna, odległe wspomnienie rodziło następne. W Pyzdrach takie chwile dzieją się same. Przez moment pomyślałem, że po to trzeba tu właśnie przyjechać. By pobyć po prostu w samym środku powolnego niespiesznego życia.


TU TEŻ ZAJRZYJ

  • Środa Wielkopolska – punkt startowy Średzkiej Kolei Powiatowej. Historia dawnej kolei, część kursów obsługiwana jest przez zabytkowe parowozy.
  • Browar Gzub – kraftowy browar potrafiący wyprodukować piwo mające ponad 9 proc. alk. Ale też przyrządzić takie cudo, jak piwo uwarzone z użyciem bakterii kwasu mlekowego, które mają działanie probiotyczne.
  • Wyspa Edwarda – zadrzewiona wyspa na Jeziorze Raczyńskim, do której można dojść po kołyszącym się moście pontonowym. I spędzić tam cały dzień na leniwym czytaniu książek i podpatrywaniu zieleni. Lub podjadając tradycyjne polskie dania w restauracji Pod Żubrem (szczególnie polecamy krem z pieczonych buraków).
  • Jarocin – jedyne w Polsce muzeum poświęcone polskiemu rockowi (Spichlerz Polskiego Rocka). Jest też piesza trasa po mieście śladem murali związanych ze współczesną muzyką.
  • Kalisz – na początek najlepiej zajrzeć do nowoczesnego interaktywnego muzeum w ratuszu, a później wdrapać się wieżę budynku, by spojrzeć na miasto z góry. Inną perspektywę zapewni rejs po przecinającej miejscowość rzece Prosna.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.