widok na góry Beskidu Niskiego

Beskid Niski: Zaginiony Świat

Początek

Otwierasz stare pudełko puzzli z napisem “Łemkowszczyzna” i szybko stwierdzasz, że nie zdołasz ich ułożyć. Wiele kawałów zatarło się lub dawno gdzieś poginęły. Masz już cerkiew, krzyże, mgłę i góry tle, nawet kilka drewnianych domków. Ale pełen obrazek musisz sobie wyobrazić

Fot. Piotr Musioł

Przywędrowali górami ze wschodu. Jedni mówią, że z Rusi, inni, że aż z Bałkanów. Przemieszczali się łukiem Karpat, ale nie był to jeden długi marsz. Raczej przenoszenie się z każdym pokoleniem nieco dalej, w kolejne niezasiedlone doliny górskie. Po drodze nasiąkali miejscową kulturą. Przede wszystkim językiem, dlatego mowa Łemków najbardziej podobna jest do ukraińskiego.

Mieszkali w Beskidach od dobrych kilku wieków, ale nie zbudowali tu swoich miast. Łemkowskie były tylko wioski. A niemal w każdej z nich grekokatolicka lub prawosławna cerkiew. To właśnie one najprecyzyjniej wyznaczają zasięg dawnej Łemkowszczyzny. Najdalej wysunięte na zachód są w okolicach Piwnicznej w Beskidzie Sądeckim. Za to najwięcej wież zwieńczonych cebulastymi kopułami jest w głębi Beskidu Niskiego, co wskazuje, że to tutaj było centrum świata Łemków.

Dziś z możliwościami zobaczenia cerkwi od środka bywa różnie, więc jeżeli tylko nadarzy się okazja, koniecznie trzeba korzystać. Skromne z zewnątrz budynki, wewnątrz wprost atakują mnogością zdobień. Nie dość, że ikonostas ocieka od złota, a kapłani noszą pełne kolorów, skrzące się szaty, to równie bogate wzornictwo pokrywa ściany i sufit. Trochę, jakby nie miały to być świątynie, a kapsuły czasu. Jakby ktoś zbudował wielkie drewniane szkatułki i poznosił do nich pamiątki z tego zaginionego świata, żeby nie przepadły na zawsze.

Góry bez górali

2020 09 28 062436367 1

Granice Łemkowszczyzny wyznaczają też kamienne krzyże. To właśnie po ich nagłym wysypie poznaje się, że to już tutaj. Zaczynają się nieco na wschód od Grybowa i na południe od Gorlic. Inaczej niż w głębi kraju, nie wyznaczają środka wioski ani bliskości cmentarza. Stoją sobie po prostu pośrodku pustego poletka.

Przypominają, że kiedyś nie było ono wcale puste, zaś krzyż zapraszał w skromne progi nieodległej chaty wskazując, że gospodarze wyznają wschodni obrządek. Z domu, stodoły i podwórza ze studnią do dzisiaj ostał się tylko krzyż. Ewentualnie parę zdziczałych jabłoni. Z ponad 100 tysięcy Łemków na terenie Beskidu Niskiego pozostało dziś ok. 2 tysięcy osób łemkowskiego pochodzenia. Pozostali zostali wysiedleni podczas akcji „Wisła”. Nawet te pojedyncze wsie, które zachowały łemkowski charakter, skurczyły się, pozostawiając uczucie dziwnej pustki.

Wyruszam rowerem na wschód od Gładyszowa, a potem obok Wołowca skręcam w stronę granicy ze Słowacją. Kończy się asfalt pod kołami, a zaraz potem znika też zasięg w telefonie. Dużo wcześniej minąłem ostatnie porządnie zaopatrzone sklepy. Jadąc na nocleg do chatki lub bazy namiotowej nad Wisłokiem, trzeba radzić sobie bez prądu i z własnymi zapasami. To wyludniony obszar, kraina nieistniejących wiosek, w których domy dawno już rozebrano na opał.

Pięć z miejscowości – Czarne, Lipną, Długie, Radocynę i Nieznajową – lokalna artystka Natalia Hładyk przywróciła wspólnej pamięci.

W Czarnem na wielkiej zielonej polanie stoją drewniane drzwi. Mają zawiasy, klamkę i numer. Ale nie prowadzą do wnętrza żadnego domu. Za nimi rośnie łąka, taka sama jak wokół. Gdyby nie ta instalacja, mało kto by poznał, że coś tu kiedyś było. Że w tym miejscu mieszkali ludzie.

Natomiast drzwi z Nieznajowej podczas pierwszej wizyty nie udało mi się odnaleźć. Po deszczach Wisłoka wezbrała i podmyła drogę, samochód kolegi nie dał rady. Wróciłem kilka lat później. Rowerem, by w razie czego móc go przenieść przez bród. Brodów, jak się okazało, było pięć. Drzwi stały wśród młodych jabłonek posadzonych w miejscu przedwojennego łemkowskiego sadu.

A w samej chatce – jedynym ocalałym domu w Nieznajowej, pełniącym dziś rolę małego schroniska – nie dało się zanocować, ani nawet napić herbaty. Przy wejściu wisiała kłódka i kartka że nieczynne, bo COVID, nawet latem. 75 lat po wysiedleniach opuszczona wieś wyludniła się do reszty.

Nowa kohabitacja

Nie wszędzie los obszedł się ze światem Łemków w tak okrutny sposób. Schowana w górskiej dolinie Nowica zmniejszyła się w porównaniu z przedwojennym stanem o ponad połowę, ale mimo dziejowych zawieruch wioska długo zachowała pierwotny charakter. Jest jednym z niewielu miejsc w Beskidach, gdzie społeczność Łemków nie została rozproszona przez powojenne wysiedlenia, a ich kultura wymazana. To w pewnym stopniu zasługa nowych przybyszy. Niektórzy z nich dotarli tu z bardzo daleka.

Jeśli kiedyś będąc w Nowicy, usłyszycie wieczorem niosące się doliną rytmiczne dudnienie, zapewne dobiegać będą spod domu z numerem 9. Czy, jak mówią wszyscy tutaj – od Muzyków.

2020 09 24 092840041 2 1
fot. Grzegorz Dzięgielewski

Za pierwszym razem przyszedłem jakoś bliżej południa. Byłem wtedy przejęty rolą reportera, zabrałem notes pełen pytań, a mieszkańcy dopiero przywracali się do pionu, aby zdążyć na przyjazd obwoźnego sklepu. Przyjeżdżał raz dziennie – kto przegapił, najbliższy „spożywczak” miał dwie godziny piechotą stąd. Wtedy przegapiliśmy, bo wywiad zmienił się w posiadówkę na trzy herbaty z prądem. Opowiadać chcieli wszyscy zgromadzeni i miałem kłopot z ustaleniem, kto faktycznie gra w kapeli, kto jest jej psychofanem, a kto zwyczajnie wpadł w odwiedziny i się zasiedział.

Muzycy latem lubią grać w ogrodzie i stąd te dudnienie niosące się po nocach. Raz w roku za ich sprawą powstaje więcej scen, również teatralnych, a miejsce przeobraża się w plener festiwalu Innowica (w tym roku 1-3 września). Sporo osób usłyszało o tej wiosce właśnie dzięki tej imprezie.

Z czasem ustaliłem, jak wyglądały początki tej kohabitacji. W latach 80. w Przysłopiu, górnym przysiółku Nowicy, okazało się, że dach cerkwi wymaga pilnej naprawy. W akcję ratunkową włączyli się studenci UW. Przyszli etnografowie, żyjący w kraju, w którym mniejszości etnicznych jest tyle, co na prace magisterską, spędzili tu na robotach całe wakacje i odkryli, że wpadł im w ręce istny diament.

Gospodarze i goście

Obecnie połowa mieszkańców Nowicy ma pochodzenie łemkowskie, a pozostali to dawni uciekinierzy z wielkich miast. Można przyjechać tu do agroturystyki, można na wspomniany festiwal teatralny, na warsztaty pisania ikon, odnawianie cmentarzy, na hipoterapię, otwieranie cerkwi-szkatułek, albo by doświadczyć ciszy i przestrzeni. Tych daleko szukać nie trzeba.

Podczas pierwszej wizyty zatrzymałem się w agroturystyce o nazwie takiej samej jak adres – Nowica 21 – w dawnej chyży. Domy te Łemkowie budowali z grubo ciosanych belek. Mieszkali w nich pod jednym dachem ze zwierzętami. W surowych górskich warunkach tak było cieplej. Wspólny salon znajdował się w części, gdzie niegdyś była stajnia. Pokoje gościnne – tam, gdzie mieszkali ludzie. Kuchnia też utrzymana była poniekąd w łemkowskim stylu. Była ekologiczna, czyli bardzo lokalna. Tu również, przy stole, miałem problem, by rozeznać się, kto w tym gronie jest gościem, a kto rodziną gospodarzy. Niemal wszyscy byli tu już któryś raz z kolei. Wieś, której nie obejmują zasięgiem sieci autobusowe, sklepowe ani komórkowe, magicznym sposobem przyciąga ludzi, którzy od cywilizacji chcieliby odpocząć.

2020 09 20 115001858 1
Konie kabardyńskie potrafią bezbłędnie wyczuć bolące miejsce w twoim ciele i wskazać je, kojąco kładąc na nim głowę / fot. Grzegorz Dzięgielewski

Drugi raz, podczas rowerowej wyprawy, zatrzymałem się w Kabardii. Osada jest relatywnie nowa jak na tutejsze standardy, ale zbudowana z drewna, przez co świetnie się wpisuje w klimat wiosek pochowanych w dolinach Beskidu Niskiego.

Nazwę pożyczyła od innej górskiej krainy. Tamta Kabardia leży u stóp masywu Elbrusa. Stamtąd właśnie pochodzi stado koni kabardyńskich, które pasie się tu z widoczkiem na Nowicę. Cenione są ze względu na wytrzymałość i stabilność jazdy na trudnym terenie, choć akurat w Beskidach nie są często siodłane. Pokazują za to swój ukryty talent terapeuty – zarówno ciała jak i ducha. Jak mówiła mi pani Maria, ich opiekunka, potrafią bezbłędnie wyczuć bolące miejsce w twoim ciele i wskazać je, kojąco kładąc na nim głowę. Lepiej chyba trafić nie mogły.

Grzegorz Dzięgielewski

Grzegorz Dzięgielewski

Przez kilka lat dziennikarz w magazynie "Podróże", a obecnie absolwent marketingu miejsc, adept futurologii i dystrybutor intrygujących treści PR-owych o startupach. Podróżuje coraz mniej intensywnie, za to z coraz większą fantazją. Zwykle włóczy się po Bałkanach, ale kiedyś chciałby wyruszyć daleko w Przyszłość.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

To też ciekawe