Jak chińskie jedzenie zmieniło amerykańską tradycję

Początek
przeczytasz w mniej niż 3 min.

Pieczona szynka lub faszerowany indyk? To przeszłość. Dziś w Boże Narodzenie Amerykanie pochylają się nad chińskimi potrawami

Google Trends nie pozostawia wątpliwości. W bożonarodzeniowy tydzień Amerykanie pragną smaku umami, ryżowych makaronów, zawiesistych bulionów. Zamiast biedzić się nad pilnowaniem dochodzącej w piecu świątecznej szynki, pochylają się nad klawiaturami komputerów i wklepują: „otwarta chińska restauracja”. W czasie Świąt to hasło wpisywane jest częściej niż w jakikolwiek innych dzień w roku. Bez pożywnego chop-suey coraz więcej osób nie wyobraża sobie już Bożego Narodzenia.

Co takiego jest w azjatyckiej kuchni, że bez trudu rozlewa się po całym świecie? Anektuje niemal każdy zakątek. Kusi potrawami, których nazwy ludziom z Zachodu często niewiele z początku mówią.

W rzeczywistości to nie same potrawy odpowiadają za jej sukces. A w każdym razie nie tylko one. Gdyby to smak był najważniejszy, Amerykanie zamiast poszukiwać najbliższej otwartej chińskiej restauracji, próbowaliby odtworzyć azjatyckie smaki we własnej kuchni. Włączyliby po prostu kilka dań do corocznego menu, godząc się z tym, że amerykańska kultura zawsze była przestrzenią nie do końca określoną. Płynną, podlegającą wpływom i transformacjom. Obok nadziewanego indyka czy szynki z sosem żurawinowym bez trudu znalazłoby się miejsce na miseczkę makaronu ryżowego podlanego sosem sojowym i palonym cukrem.

Rzecz w tym, że idąc do chińskiej restauracji szuka się, owszem, treściwych smaków, ale przede wszystkim prostoty, rodzinnej atmosfery i niezmienności. W dzisiejszych czasach to cechy trudne do przecenienia.

Niemal w każdym miejscu świata lokale prowadzone przez Chińczyków wyglądają podobnie. To oświetlone jarzeniowym światłem punkty, które zawsze przyjmą cię z otwartymi rękoma. Ci, którzy je prowadzą, w zasadzie w nich mieszkają. Zamykają je w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Co by się wiec w naszym życiu nie działo, zawsze możemy liczyć na to, że będą na nas czekać.

Wystarczy usiąść przy stole – często będzie to plastikowy mebel przykryty papierem lub ceratą. Oddać się pod opiekę ludzi, dla których przygotowywanie potraw jest całym życiem. Nie kłopotać się ceremoniałem, wymogami elegancji, przebijaniem się przez wymyślne menu.

Chińczycy są nie tylko niewiarygodnie pracowici, ale też rodzinni. Tworzą klany, zatrudniają najbliższych lub znajomych, a po ich lokalach zawsze snują się przedstawiciele wszystkich możliwych pokoleń. Ta atmosfera udziela się gościom. Jest ciepło (dosłownie i metaforycznie), przy stołach potrafi siadać nawet kilkanaście osób, ale nikt też nie patrzy krzywo na singli. Azjatyckie restauracje przyjmują wszystkich.

Każdy Amerykanin wie, że dla właścicieli tych lokali Boże Narodzenie nie jest wystarczającym powodem, by na drzwiach zawiesić kłódkę.

Pierwsi przybysze z Chin nie byli chrześcijanami. Zamykanie restauracji wydawało im się więc pozbawione sensu: sami nie świętowali, a każdy przestój w pracy oznaczał ograniczenie zysków. A dla większości imigrantów kwestie ekonomii – szczególnie zaraz po przyjechaniu do Stanów – były kluczowe.

Początkowo chińscy przybysze musieli walczyć o pozycję na rynku. Lokal czynny w Święta pozwalał zwiększyć konkurencyjność. Gdy punkty prowadzone przez miejscowych były zamykane na głucho, w azjatyckich restauracjach kwitło życie. Przygarniały wszystkich, którzy nie mieli powodów do świętowania. Przy miskach z chińskimi zupami zasiadali Żydzi. W cieple lokali grzali się Afroamerykanie, których jeszcze kilkadziesiąt lat temu do restauracji odwiedzanych przez białych nie wpuszczano, nawet gdy były otwarte.

Dziś w USA działa ponad 40 tysięcy chińskich restauracji. Dla porównania, ostoja amerykańskiej tradycji i smaku – McDonald’s – ma w całym kraju trochę ponad 14 tysięcy lokali. Każdego dnia w miejscach prowadzonych przez przybyszów z Azji żywią się setki tysięcy ludzi.

Kiedyś gromadzono się w tych lokalach, bo w Święta żadne inne nie były otwarte. Dziś przychodzi się do nich, bo dla wielu osób to najlepszy sposób na spędzenie Bożego Narodzenia. Znane, oswojone miejsce, w którym można świętować w swobodnej atmosferze, ze stołem zastawionym sajgonkami i puszką małego piwa pod ręką.

Travel Magazine

Travel Magazine to kreatywny i kulturalny magazyn o świecie. Podróżowanie jest jedną z form opowiadania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.