Pochwała indywidualizmu, świetna opowieść o Nowym Jorku i pakiet wiedzy o Hiszpanii
Ayn Rand
Źródło
Wydawnictwo Zysk i s-ka, 2021
Dzięki wydawnictwu Zysk i s-ka, mająca ponad osiemdziesiąt lat książka Ayn Rand wciąż jest obecna na naszym księgarskim rynku. I dobrze, bo pozycja napisana przez rosyjską Żydówkę, która uciekła do Stanów Zjednoczonych jest jednym z ikonicznych tytułów amerykańskiej prozy. Swego czasu przyniosła autorce niemałą sławę i pieniądze.
„Źródło” jest monumentalnym, rozpisanym na blisko osiemset stron, hymnem na cześć racjonalnego egoizmu, niezłomnego indywidualizmu i osobistej niezależności.
To równocześnie krytyka kolektywizmu, stadnego działania oraz podporządkowywania się masowym gustom.
Bohaterem jest genialny architekt, Howard Roark, modernistyczny indywidualista, który zachowuje, płacąc za to wysoką cenę, maksymalną niezależność, działając w kontrze do kultury kompromisu i przeciętności. Jego funkcjonalne, nowoczesne budynki budzą masowy sprzeciw, będąc źródłem drwin i oburzenia. Roark twardo jednak trzyma się własnych zasad, nie bacząc na cierpienie i samotność, z którymi musi się przez to mierzyć.
Nie jest on jednak postacią do końca pozytywną. Architekt jest przekonany o własnej wielkości, nie bierze pod uwagę niczyjego zdania, a jego niesamowita wola przetrwania bierze się w dużej mierze z daleko posuniętego egoizmu. Tyle że w rozumieniu Rand ten egoizm jest siłą napędową, dzięki której można pchnąć świat do przodu. Wyrwać się z miernoty, stagnacji i stworzyć coś ponadprzeciętnego. Ayn Rand była bowiem nie tylko pisarką, ale też filozofką, która swoje credo wykładała za pomocą literatury. Podstawą jej poglądów jest założenie, że to ego jest źródłem ludzkiego postępu.
Największe kontrowersje budzi w „Źródle” scena gwałtu, którego Roark dopuszcza się na Dominique Francon, wyjątkowo pięknej, władczej i niepospolitej kobiecie.
Od tego aktu zaczyna się historia ich wzajemnej fascynacji oraz miłości, która przyjmuje postać trudnego do wyobrażenia poświęcenia. W dobie ruchu #MeToo, scena ta może być trudna do zaakceptowania, nawet jeżeli weźmie się pod uwagę wyjaśnienie samej autorki, która określiła ją jako „gwałt na ewidentne zaproszenie”.
Dziękujemy, że czytasz “Travel Magazine”. Wspomóż naszą działalność dowolną kwotą:
Zanim rzuci się ciężką książkę Rand w kąt, trzeba jednak wiedzieć, że Dominique jest najbardziej wielowymiarową postacią, jaką pisarka stworzyła na kartach swojej książki. To właśnie Dominique staje się w którymś momencie główną bohaterką, a jej działanie napędzają dość skomplikowane motywacje.
Rand nadaje swoim postaciom takie cechy, by ich zachowanie przekazywało filozofię, którą pisarka chce się podzielić z czytelnikami.
Jednowymiarowość pozostałych bohaterów jest zabiegiem celowym. Pozwala uwypuklić konkretne zalety lub wady. Całości dopełniają długie przemówienia, filozoficzne dysputy, monologi wewnętrze czy w końcu burzliwe rozprawy na sali sądowej. To powieść linearna, której akcja ma wciągnąć, ale która służy przede wszystkim do wyrażenia krytyki religijnej kolektywności, próżności i działania prospołecznych. Równocześnie Rand wychwala kapitalizm i indywidualizm. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że niemal sto lat temu kapitalizm miał nieco inną twarz niż dziś, a pisarka uciekła z kraju owładniętego szaleństwem komunizmu. Jej krytyka wspólnotowości miała więc bardzo konkretne źródło.
W scenie obrony sądowej Roark mówi: „Nie uznaję niczyjego prawa do ani jednej minuty mojego życia. Ani do najmniejszej cząstki mojej energii. Ani do żadnego mojego osiągnięcia. Przyszedłem tu, żeby powiedzieć, że nie jestem człowiekiem, który żyje dla innych”. Te kilka zdań można w zasadzie uznać ze credo życiowe Ayn Rand.
Wiele z idei głoszonych w „Źródle” może budzić dziś sprzeciw, nie trzeba jednak zgadzać się z filozoficznym i etycznym stanowiskiem Rand, by docenić tę książkę. Pozostaje ona bowiem imponującą próbą przypomnienia Amerykanom, że sukces ich kraju zbudowano na indywidualizmie i nietłumionej kreatywności. Po niemal stu latach historia ta jest brzmiącym niezwykle aktualnie pytaniem o to, jak pozostać w życiu idealistą wiernym samemu sobie. I w tym sensie „Źródło” jest literaturą ponadczasową.
Jim Lewis
Duchy Nowego Jorku
Wydawnictwo Czarne, 2024
O znaczeniu miast dla literatury i filmografii wspomina się często, sięgając zazwyczaj po dość wyświechtane już stwierdzenie, że dane miejsce staje się głównym lub jednym z bohaterów dzieła. W większości przypadków jest to jednak jedynie zdanie-wytrych, chętnie używane przez recenzentów lub marketingowców. W rzeczywistości obecność miasta zazwyczaj sprowadza się tylko do tego, że jego obrazki przewijają się jako tło akcji.
Jasno określona sceneria ma dla odbiorców dodatkową wartość, gdyż pozwala odwołać się do znanej sobie rzeczywistości. Mieszkańcy lub bywalcy danego miasta z łatwością identyfikują poszczególne punkty, przez co głębiej wchodzą w akcję książki, pozostali zaś tworzą sobie w głowie mapę konkretnych miejsc, które wiedzą że istnieją i które być może kiedyś odwiedzą (lub chociaż sprawdzą je w internecie). Sceneria, przedstawiona nawet zgodnie z rzeczywistością, bardzo rzadko staje się jednak rzeczywistym bohaterem. Bohaterzy literaccy czy filmowi muszą mieć bowiem w sobie jakiś element sprawczości, pewny rodzaj elastyczności, który pozwala im zachować dynamikę. A miasta same w sobie ich nie mają.
Chyba że mówimy o Nowym Jorku w książce Jima Lewisa. Amerykańskiemu pisarzowi udała się bowiem sztuka niebywała. Na kartach swojego dzieła nadał miastu osobowości i uczynił je prawdziwie żywym.
To jeden z nielicznych przypadków, gdy metropolia rzeczywiście staje się jednym z pełnokrwistych bohaterów opowieści.
„Duchy Nowego Jorku” są bardzo luźno powiązanymi historiami kolejnych postaci, które w Nowym Jorku żyją lub które do niego przyjeżdżają. Ich drogi, z początku odległe, zawsze gdzieś się przecinają, choć bywa, że w zaskakujący lub ledwo zasugerowany sposób.
Lewis, stosujący dość trudną w odbiorze narrację opartą na trybie przypuszczającym, swobodnie przeskakuje w czasie i przestrzeni. Bohaterowie – handlarz afrykańskimi artefaktami, który traci sklep z powodu miłości do kobiety; dzieciak znaleziony na ulicy w East Village, którego głos jest czysty jak diament; fotografka, wracająca do miasta po latach spędzonych w Europie – pojawiają się w poszczególnych rozdziałach, by ustąpić nagle miejsca kolejnym osobom i zniknąć na dłuższy czas. A później powrócić, gdy najmniej się tego spodziewamy. Lewis bawi się chronologią, nie podsuwając wielu wskazówek odnośnie roku czy dekady, o których akurat opowiada (większość akcji rozpięta jest jednak pomiędzy końcówką lat 70. i schyłkiem 90.).
Wszystkie postacie łączy uporczywe podejmowanie skazanych na porażkę prób znalezienia szczęścia.
Ich działania są wyrazem samotności, tęsknoty i lęku – uczuć, które dla wszystkich okazują się zbieżne, choć często wynikające z innych pobudek. Te akty poszukiwania nowego życia rozgrywają się pod beznamiętnym okiem postaci wiecznej i nieśmiertelnej. Nieustannie dającej i odbierającej. Postaci, której ciężki, głęboki puls bije niezmiennie, postaci, która przeżywa wszystkich. Nowego Jorku.
Jim Lewis ma niewiarygodne wyczucie szczegółów, a rysowany przez niego Nowy Jork zawiera w sobie niemal wszystko.
Trudno o bardziej prawdziwy obraz metropolii, utkany z setek detali, które składają się na rozwibrowaną rzeczywistość przepełnioną niepokojem. Książka Lewisa jest opowieścią o mieście, którego mieszkańcy są niczym rozpływające się w powietrzu duchy połączone samotnością i zawiedzionymi nadziejami. Opowieścią o ludziach, którzy potrafią miejsce swojego życia tak samo kochać, jak i nienawidzić.
Maciej Bernatowicz
Hiszpania. Fiesta dobra na wszystko
Wydawnictwo Muza, 2024
Zaktualizowane wydanie książki Macieja Bernatowicza jest swego rodzaju przewodnikiem po Hiszpanii. Jednak nie w typowo poradnikowym stylu. Autor nie prowadzi nas przez miejsca, które trzeba podczas pobytu na Półwyspie Iberyjski zobaczyć, lecz podaje w skondensowane informacje na temat kraju, w którym żył przez niemal dziewięć lat.
Ta książka nie jest reportażem, ani też relacją z pobytu w ojczyźnie corridy.
Owszem, pojawiają się tu wspomnienia autora, całość pomyślana jest jednak jako zestaw dość krótkich rozdziałów poświęconych poszczególnym zagadnieniom związanym z Hiszpanią. Dowiadujemy się, czemu Hiszpanie mają problemy z nauką języka angielskiego, skąd wziął się zwyczaj sjesty, przyglądamy się celebracji najważniejszych świąt, poznajemy hiszpańską życzliwość, zaglądamy do kuchni i czytamy oraz oglądamy tamtejsze media. Słowem mówiąc, autor proponuje nam przegląd najważniejszych kwestii, które składają się na całościowy obraz kraju.
Druga część książki poświęcona jest w większości dość długiej i chwilami zawiłej historii Hiszpanii, od czasów prehistorycznych, przez okres arabskich wpływów, wojnę domową i na współczesności skończywszy. Bernatowicz co prawda zarzeka się kilkakrotnie, że nie będzie relacjonował szczegółowo historycznych dziejów jego ulubionego kraju, chcąc jednak choć pobieżnie przedstawić jego przeszłość, zmuszony jest do poświęcenia jej grubo ponad dziesięciu rozdziałów. Dla czytelników unikających dat i nazwisk, ten fragment książki może być trudniejszą przeprawą, jednak dla tych, którzy chcą dostać skondensowany „wypis” z dziejów Hiszpanii, może okazać się równie kuszący, jak pozostałe.
Sposób prowadzenia opowieści, który wybrał Bernatowicz, siłą rzeczy prowadzi do uproszczeń i uogólnień. Autor zdaje sobie zresztą z tego sprawę, zastrzegając, że to, o czym pisze jest obrazem uśrednionym. Przy przedstawianiu cech narodowych trudno tej pułapki uniknąć i czytelnik powinien mieć tego świadomość. To, że Hiszpanie mają problemy z nauką obcych języków lub uwielbiają toczyć niekończące się rozmowy jest faktem. Nie dotyczy jednak przecież każdego mieszkańca tego kraju. Od każdej reguły są wyjątki, o których dobrze jest pamiętać.
Bernatowicz w snuciu swojej opowieści chwilami nieco szarżuje, liczba ciekawostek, informacji i danych, jaką zawiera jego książka, jest jednak imponująca.
Co w dobie powielania niesprawdzonych danych niezwykle ważne, „Hiszpania. Fiesta dobra na wszystko” jest doskonale udokumentowana. Autor dokonał starannej kwerendy. Podczas dokumentacji korzystał z ogólnokrajowych i regionalnych mediów, oficjalnych danych rządowych oraz raportów instytucji finansowych i agencji analitycznych. Lekka i przyjemna w odbiorze książka kryje więc całkiem sporo wiedzy. „Hiszpania. Fiesta dobrą na wszystko” będzie więc cennym uzupełnieniem innych tytułów traktujących o Hiszpanii.