Streaming gorszy niż latanie?

przeczytasz w mniej niż 3 min.
streaming

Jedno kliknięcie otwiera bramę do skarbca nieskończonych treści i budzi potwora, który niedługo nas połknie

Jechałem ostatnio tramwajem i stojąc w tłoku, oddawałem się nieco wstydliwemu zajęciu – podglądaniu ludzkich telefonów. Każda z trzech osób siedzących w zasięgu mojego wzroku oglądała filmiki i to raczej te podsunięte przez algorytm, niż wybierane świadomie. Większość była o śmiesznych wpadkach filmowanych osób. Ktoś wpadł do basenu, kuriera pogonił pies, a kelner przewrócił się z tacą, ale uratował kufel piwa.

Patrząc na to, przypomniałem sobie dane, które ostatnio analizowałem. Otóż, za sześć procent światowej emisji dwutlenku węgla – skutecznie podgrzewającego naszą planetę – odpowiada… internetowy streaming. 100 mln ton gazów cieplarnianych wędrujących rocznie do atmosfery to zasługa środowiska cyfrowego. To tyle, ile emituje sektor lotnictwa i niewiele mniej niż globalny ruch samochodowy.

Różnica jest taka, że zanieczyszczenia z aut są widoczne, chociażby w postaci kłębów spalin unoszących się z rur wydechowych. Gładkie ekrany telefonów wydają się być nieskazitelnie czyste.

Przemysł samochodowy – szczególnie w Unii Europejskiej – przechodzi jednak być może największą zmianę w swojej historii. Narzucone prawnie wymagania zmusiły producentów do poszukiwania alternatywnych i mniej zanieczyszczających środowisko źródeł napędu. O skuteczności tych rozwiązań można dyskutować, jakaś zmiana jednak następuje.

A w przypadku świata cyfrowego? Cóż, tu nie dzieje się nic, poza nieustannym przyspieszaniem transferu.

Streaming to nie tylko, to co oglądamy na Netflixie czy HBO. Każdego dnia sami nadajemy i odbieramy miliony filmów. To te wszystkie rolki i stories na Instagramie, filmiki na YouTube czy niekończący się zalew „wrzutek” na TikToka. Do tego dochodzą jeszcze – tak popularne od pandemii – spotkania, pokazy i konferencje online. Każdy „live”, każde szkolenie, spotkanie na Zoomie, Teamsie, to tsunami danych płynące przez serwery i łącza.

I choć giganci internetowi robią, co mogą, by ich usługi kojarzyły się z czymś przyjaznym, eterycznym, niemal niewidzialnym – stąd te określenia typu „chmura danych” – przesłanie każdego kilobajta wymaga energii. Ogromne serwerownie, rozrzucone po całym świecie, pracują bez chwili przerwy, potrzebując nieustannego chłodzenia.

Według szacunków, w 2025 roku przez internet przepłynie 181 zetabajtów (180 trylionów bajtów) danych. Wam też to niewiele mówi? To skala, której nie sposób objąć rozumem. Równie dobrze można liczyć gwiazdy w kosmosie.

Za emisję gazów cieplarnianych odpowiada oczywiście nie tylko streaming, ale też otwieranie stron, wysłanie lub odebranie emaili, korzystanie z komunikatorów. Im jednak więcej danych potrzeba przepuścić przez infrastrukturę, tym więcej energii zużywamy. A wideo i dźwięk są pod tym względem najbardziej wymagające.

Myśląc o tym, nie mogę oczywiście uciec od faktu, że nasz magazyn jest pismem internetowym i ten tekst czytacie właśnie na ekranach swoich urządzeń. Ani od tego, że sam każdego dnia – chociażby słuchając internetowego radia – jestem odbiorcą danych i przykładam się w jakimś stopniu do tej mało wesołej sytuacji.

Zastanawia mnie jednak, dlaczego o kosztach środowiskowych streamingu tak mało mówimy. Jeżdżenie samochodami spalinowymi już od kilku lat nie ma dobrej prasy. A kompulsywne podróżowanie samolotami zaczęło być źródłem tzw. flygskam – wstydu przed lataniem. W kontekście ekologii te środki transportu trudno oczywiście obronić, ale przynajmniej korzystanie z nich ma wymierny efekt – pozwalają się nam przemieszczać.

A co daje nam obejrzenie tysięcznego filmiku na Instagramie pokazującego zabawne wypadki lub słodkie dzieci? Lub rolki o tym, że ktoś zjadł właśnie śniadanie na balkonie? Czy wreszcie wchłonięcie kolejnego sezonu serialu, który z odcinka na odcinek staje się dowodem na coraz większą pustkę w głowach jego scenarzystów?

To czysta rozrywka, którą w tym kontekście jeszcze trudniej wytłumaczyć, niż latanie samolotami.

Jakie jest remedium? Nie podejmę się odpowiedzi. Zapewne takie, jak zazwyczaj – samoograniczenie się. Niewysyłanie e-maila do osoby, która siedzi dwa biurka od nas. Wyłączanie kamery, jeżeli to tylko możliwe, podczas spotkań online. Lub chociaż ograniczanie rozdzielczości obrazu. Świadome wybieranie filmów, które oglądamy w sieci. I wreszcie ograniczenie aktywności, jako nadawca i odbiorca (może czasem lepiej pogapić się w autobusie przez okno, niż odtwarzać na telefonie kolejne filmiki, o których zapominamy pięć sekund po ich zobaczeniu).

Czy to przyniesie skutek? Zapewne tylko częściowo. Prędzej czy później niezbędne okażą się regulacje prawne (które mogą wprowadzić jedynie politycy). Sami z siebie nie jesteśmy bowiem mistrzami w odmawianiu sobie czegokolwiek. Nie muszę daleko szukać. Jeżeli mam być szczery, podawane tu dane pochodzą z filmu dokumentalnego, który obejrzałem… no cóż, w streamingu.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.