Zastanawialiście się kiedyś, stojąc w muzeach świata przed obrazami Klimta, Chagalla, Maneta czy Renoira, kim były te ozłocone, roztańczone, unoszące się w powietrzu, czy melancholijnie patrzące gdzieś w dal kobiety?
Widzieliśmy je wiele razy, pod różnymi kątami. Znamy ich sylwetki, pozy, wyraz twarzy. Często wypełniają sobą niemal całe ramy. Są w centrum zainteresowania, przykuwają wzrok jakimś psotnym szczegółem. Znamy nazwiska malarzy, ale o bohaterkach obrazów wiemy niewiele lub nic.
Ożywają dzięki Małgorzacie Czyńskiej i jej dwóch książkach: „Kobiety z obrazów” oraz wydanej ostatnio „Kobiety z obrazów. Nowe historie”. Dostają imię i nazwisko, a my poznajemy fragmenty ich życia i masę ciekawych opowieści.
I tak „Ofelia” (londyńskie Tate Britain) autorstwa Johna Everetta Millaisa, w pięknej sukni zanurzająca się w rzece wśród kipiącej zieleni, staje się rudowłosą Elizabeth Siddal. Pozując do tego obrazu w wannie strasznie marzła, bo woda była ogrzewana tylko od dołu, ciepłem świec.
Albo dziewczyna z „Balkonu” Edouarda Maneta (Muzeum Orsay) już nie jest wystrojoną w białą suknię znudzoną arystokratką z burzą niesfornych czarnych pukli i porcelanową cerą. Staje się pozującą artyście malarką Berthe Morisot. Anorektyczką, jedyną kobietą wśród impresjonistów, która długo opierała się wyjściu za mąż, bo było to równoznaczne z porzuceniem pędzla i sztalug. No a poza tym, kochała się skrycie w autorze tego obrazu, który choć nie zdradzał z Berthe żony, to sportretował ją podejrzanie wiele razy. Aż w końcu wyswatał ją ze swoim bratem Eugene’em i stracił zainteresowanie „bratową”. Za to mąż wspierał Berthe w jej malarskich rozterkach i cierpliwie jej pozował.

Zresztą Berthe była malarką w czasach, gdy trzeba było się naprawdę zawziąć by to osiągnąć. Kobiet do Akademii nie przyjmowano, jedyną edukacją były prywatne lekcje i kopiowanie obrazów w Luwrze. Na jej szczęście rodziców było na to stać. I mieli na tyle otwarte umysły, że nie stwierdzili, że kobiecie z ich sfer być malarką zwyczajnie nie uchodzi. Bo w tamtych czasach zamążpójście było końcem marzeń o czymś innym niż bawienie dzieci, męża i towarzystwa. A pracować zarobkowo kobiecie z wyższych sfer nie uchodziło.
Albo Bella Chagall, żona Marca Chagalla. Malarz i jego Muza, których historia zaczęła się w rodzinnym Witebsku, który Marc, podobnie jak i żonę, obsesyjnie utrwalał na płótnach, a skończyła w Ameryce, mającej przynieść im wolność.
Małgorzata Czyńska przytacza słowa Chagalla o żonie: „całe moje życie jest przesiąknięte kolorem kochania ciebie”. I pisze: „była jego muzą i pozowała mu z oddaniem”. Kilka stron i reprodukcji dalej dodaje: „Bella prywatnie lubiła eksperymentować, nosiła ekstrawaganckie stroje projektu przyjaciółki, malarki Sofii Delaunay, które wyglądały jak abstrakcyjne, kolorowe obrazy. Do pozowania mężowi najczęściej wkładała klasyczne czarne aksamitne sukienki, ozdobione białymi koronkowymi kołnierzykami i mankietami”.
Smaczków i historii jest w książce „Kobiety z obrazów. Nowe historie” masa. Ku naszemu zdumieniu okazuje się, że wiele z modelek również było artystkami.

Jak chociażby Suzanne Valadon, znana z obrazów Auguste’a Renoira „Parasolki” (londyńska Narodowa Galeria Sztuki) „Taniec w mieście” (bostońskie Muzeum Sztuki) czy „Taniec w Bougival” (paryskie Muzeum Orsay). Jej szkice posłużyły mu też najprawdopodobniej do namalowania „Kąpiących się” (Muzeum Orsay). Była na nich i arystokratką i chłopką, i obiektem pożądania i pijaczką. I w każdej roli była wiarygodna, bo Suzanne znała życie. Zaczęła pracować, gdy miała 9 lat. Była dziewczyną od wszystkiego, krawcową, akrobatką, aż w końcu stała się legendą Montmartre’u.
Jak pisze Małgorzata Czyńska: „Valdon nie uznawała tabu. Na ulicznych paradach zrzucała ubranie i tańczyła goła, czym zachwycała i gorszyła cały Montmartre. O ile Montmartre był w stanie czymkolwiek się zgorszyć. Dzielnica wzięta w posiadanie przez artystów, prostytutki i apaszów widziała już chyba wszystko.”
W rozdziale wcześniej Małgorzata Czyńska opisuje inną legendę – Kiki. Królową dzielnicy położonej po drugiej stronie Sekwany – Montparnasse’u w szalonych latach 20.
Przytacza anegdotkę, jak Kiki poznała Mana Raya, którego była muzą, kochanką i któremu pozowała do najsłynniejszych zdjęć w tym do ikonicznych „Skrzypiec Ingres’a” (paryskie Centrum Pompidou) z 1924 r. na którym na jej sfotografowanych z tylu gołych plecach artysta dorysował otwory rezonansowe w kształcę litery „f”. Podobno inspiracja przyszła, gdy Kiki po jednej z kłótni, jakich było wiele w ich burzliwym związku, odwróciła się do niego obrażona i „zerkała przez ramię, unikając jego wzroku”. Co ciekawie, jak pisze Małgorzata Czyńska: „Kiki nie od razu zgodziła mu się pozować. Fotografia wydawała się jej zbyt dosłowna. Rozebranie się przed obiektywem aparatu kojarzyło jej się z pozowaniem do pornograficznych pocztówek.”
Poznali się – oczywiście – w najważniejszej paryskiej instytucji – czyli kawiarni. A wszystko, zaczęło się od braku kapelusza. Bo Paryż nie był wtedy aż tak liberalny, jakby się nam dziś mogło wydawać. Bywał wręcz pruderyjny.
„Na przykład w większości kawiarń, nawet na Montparnassie, kobiety obsługiwano tylko wtedy, kiedy były w towarzystwie mężczyzn. Obowiązywało też nakrycie głowy. No chyba, że było się Amerykanką” – czytamy w książce.
Kiki uwielbiała kapelusze, ale „akurat tamtego zimowego dnia 1921 roku weszła do kawiarni z gołą głową. Nie po to nosiła modną krótka fryzurę ze starannie przylizaną lśniącą grzywką, żeby ją wiecznie zasłaniać kapeluszem. Awantura miedzy nią a kelnerem zwróciła uwagę wszystkich gości kawiarni Vavin, w tym rosyjskiej malarki Marii Wasiljewej i jej towarzysza, krępego Amerykanina o ciemnych oczach. Nie mógł oderwać oczu od Kiki, zobaczył w niej uosobienie nowoczesnej kobiety. Marija przywołała Kiki do stolika i przedstawiła jej Mana Raya”.
I tym sposobem nie po raz pierwszy w paryskiej kawiarni zaczęła się romantyczna historia, która szybko zlała się z historią sztuki.

Małgorzata Czyńska
Kobiety z obrazów. Nowe Historie
Marginesy 2021