Ta wystawa pokazuje, jak wykorzystać fotografię do opowiedzenia swojej historii
Wystarczy włożyć lateksowe rękawiczki i ten świat staje przed tobą otworem. Ciężkie kartki pokaźnego albumu z kolorowymi i czarno-białymi odbitkami. Przerzucam arkusze powoli, czasami pomijając niektóre strony lub wracając do tych, które szczególnie mi się spodobały. Omiatam wzrokiem rodzinne zdjęcia. Ludzie przy stole. Pies na podwórzu. Kobieta siedząca na wiklinowym fotelu w plenerze. Kilka roześmianych, uchwyconych niezbyt ostro osób w samochodzie. Esencja życia.
– Albumy fotograficzne są naturalnym środowiskiem fotografii – mówi Karolina Puchała Rojek z zespołu kuratorskiego wystawy „Śliczna jest młodość naszego wieku. Fotoalbumy 1850–1950”, prezentowanej w Muzeum Warszawy.
Album, który przeglądam, jest jedynym obiektem ekspozycji udostępnionym do samodzielnego kartkowania. Jego autorką jest Aneta Grzeszykowska, artystka, dla której punktem wyjścia stały się prywatne fotografie. „Wytarła” jednak na nich wizerunek swojej córki Franciszki, a opowieść o jej życiu ułożyła wstecz, od 10. urodzin aż do momentu przyjścia na świat.
Ta nieobecność nie jest zauważalna od razu. Wymaga uważniejszego przyjrzenia się. Dostrzeżemy wtedy na przykład balon wiszący w pokoju w powietrzu, którego nikt jednak nie trzyma za sznurek. Czujemy czyjąś obecność i sami tworzymy opowieść o kimś, kogo wizerunku na tych zdjęciach brakuje.
To ciekawa próba uchwycenia relacji rodzinnych, w narracji ułożonej w nieco filmowy sposób, ale pokazująca też, że album fotograficzny jest przedmiotem żywym. Jego forma nigdy nie jest zamknięta. Może podlegać ciągłym przeobrażeniom – wystarczy zmienić ułożenie fotografii, dodać nowe zdjęcia lub usunąć te, które są już w zbiorze. Bywa też kontynuacją, kolejnym etapem. Album Grzeszykowskiej jest nawiązaniem do jej projektu z 2004 roku, w którym usunęła ze zdjęć wizerunek samej siebie.
Stwórz swój album fotograficzny
Projektantom wystawy zależało, by pokazać, jak bardzo pojemną formę przybierają albumy fotograficzne. Dlatego prezentowane dzieła – mimo że w większości amatorskie – łączą różne środki wyrazu, pokazując nieskończone możliwości tworzenia narracji. Na kartach albumów znajdziemy rysunki, kaligrafowane dedykacje, kolaże, notatki. Przez to tworzą kompletną opowieść.


Przykładem może być Album inżyniera Stefana Stattlera. Fotografie układają się w nim w dumną opowieść o rozwoju jednego z największych przedsiębiorstw w Królestwie Polskim. Po 40 latach pracy Stefan Stattler w atmosferze nieporozumień ustąpił ze stanowiska dyrektora Zakładów Towarzystwa Przemysłowego Lilpop, Rau i Loewenstein. Rozgoryczony, na ostatniej karcie albumu, obok swoich portretów wkleił wizerunek konia. I w gorzkim komentarzu przyrównał własny los do losu pociągowego zwierzęcia, które, gdy nie jest już potrzebne, zostaje bez skrupułów usunięte.
Trudno dziś dociec, na ile ocena, jaką wystawia swoim pracodawcom Stattler jest sprawiedliwa. Być może inżynier liczył po prostu na kontynuację pracy po przejściu na emeryturę, na co nie wyrażono zgody. Jednakże nie to wydaje się najistotniejsze. Z tych zdjęć – mimo upływu dekad – płynie wciąż żal, poczucie straty i zawodu. Zbiór przestaje być wyłącznie dokumentalnym zapisem. Staje się osobistą, pełną emocji historią.
– Album fotograficzny może pełnić wiele funkcji – mówi Karolina Puchała Rojek. – W XIX wieku był m.in. eleganckim podarunkiem, narzędziem budowania pozycji społecznej i inspiracją do konwersacji podczas spotkań towarzyskich. Wraz z upowszechnieniem się fotografii wzrosła również popularność utrwalania wspomnień i budowania osobistych opowieści. Prezentowane w formie albumów fotografie mogą przywoływać emocje, wzmacniać więzi i rozbudzać wyobraźnię.
Jak odnaleźć się w nadmiarze fotografii
Wystawa w Muzeum Warszawy zdaje się być również próbą zwrócenia uwagi na znaczenie fotografii w naszym zwykłym życiu. Na co dzień, tworząc i będąc odbiorcami setek zdjęć, gubimy sens ich wykonywania i oglądania. Do większości robionych naszymi telefonami obrazów nigdy nie wracamy. Jest ich po prostu zbyt dużo. Stają się cyfrowymi tworami upchniętymi w efemerycznych chmurach lub błąkającymi się po zakamarkach dysków, do których nikt już nie trafia.

Jednakże potęga fotografii nie tkwi w jej technicznej doskonałości – dziś już osiągalnej dla każdego – lecz w zatrzymywaniu czasu, budzeniu emocji, opowiadaniu historii. Przechadzając się po kilku salach muzeum poczułem znów, jaką przyjemność może nieść obcowanie z fizycznymi przedmiotami, które tworzą spójną całość.
Album fotograficzny. Zwolnij, przyjrzyj się
Ta wystawa stoi w opozycji do dzisiejszego stylu życia – dynamicznego, pełnego zmienności, pośpiesznego. Wyłuskanie z prezentowanych zdjęć opowieści i wtopienie się w snute przez nie historie wymaga zatrzymania się. Uwagi, kontemplacji i powolnego odkrywania znaczeń.
– Skupiamy się nie tylko na samych zdjęciach, ale też na emocjach, jakie wywoływało i wciąż prowokuje przeglądanie albumu – mówi kuratorka. – Przecież to przedmiot codzienny, nadal obecny w wielu naszych domach. Część z nas z pewnością pamięta wspólne przeglądanie albumu fotograficznego i towarzyszącą mu mieszankę uczuć: fascynację, tęsknotę, wzruszenie, ale też zakłopotanie spowodowane niekorzystnym ujęciem.
Jest duża szansa, że wyjdziecie z tej wystawy z postanowieniem, by wrócić do tworzenia rodzinnych albumów. I poczuciem, że fotografia, jako sztuka, jest czymś więcej niż gargantuicznym zbiorem pojedynczych, skazanych na zapomnienie obrazów, lecz dostępnym dla każdego sposobem na opowiadanie, kształtowanie i odkrywanie swojej własnej historii.
Kilka ciekawostek dla spostrzegawczych:
→ W albumie dokumentującym pierwszy rok życia córki, jego autorka – Stella Szacherska – wycięła z innego zdjęcia postać dziewczynki i wkleiła ją w miejsce wizerunku dziecka, który wyszedł nieostry.
→ Przy dolnych krawędziach najstarszych na wystawie fotografii dokumentujących życie na wsi, wykonanych przez Marcina Olszyńskiego, widać poszarpany ciemny pasek. Zdjęcia wykonywane techniką płynnego kolodionu wymagały kłopotliwego wywoływania klisz zaraz po ich wykonaniu, zanim jeszcze powłoka światłoczułego kolodionu zastygła. W tym przypadku fotograf nie zdążył – ciemny pas to warstwa zastygłej już emulsji.
→ Tytuł wystawy pochodzi od słów: „śliczna jest młodość naszego wieku” z odręcznego podpisu na karcie albumu, który w 1943 roku z okazji imienin otrzymała dziewczyna o imieniu Franka.
Śliczna jest młodość naszego wieku. Fotoalbumy 1850–1950
Muzeum Warszawy, Rynek Starego Miasta 32, Warszawa
Wystawa czynna do 26 maja 2024, w czwartki wstęp bezpłatny