Do końca tygodnia trwa festiwal „Pięć smaków”. Podpowiadamy, które filmy warto jeszcze zobaczyć
„Rok bez znaczenia”, reż. Kelvin Tong
Akcja „Roku bez znaczenia” dzieje się w Singapurze w 1979 roku. W czasie, gdy miasto wygląda jeszcze inaczej niż je dziś kojarzymy i gdy zaczyna się jego szybki rozwój i przebudowa. Wraz ze zmianami dominującym językiem staje się angielski, co przyczynia się do kryzysu tożsamościowego żyjącej w Singapurze chińskiej społeczności. Sytuacja ta dotyczy będącego w średnim wieku architekta Lim Cheng Soona. Zostaje on w pracy stopniowo odsunięty na boczny tor. Sytuacji nie ułatwia niespodziewane odejście żony oraz wprowadzenie się na jej miejsce schorowanego ojca, który na dodatek faworyzuje młodszego brata Soona. Na tle zmieniającej się rzeczywistości, architekt zmaga się z coraz mroczniejszym okresem swego życia.
Zagrany na bardzo subtelnych nutach, melancholijny i nieco dziwny film jest udanym obrazem mówiącym o tym, że najdramatyczniejsze momenty w życiu dzieją się w niepozornym otoczeniu. Lim Cheng Soon zostaje wyrzucony ze swojego świata niemal po cichu – wystarczy kilka decyzji innych osób oraz upływ czasu. Bohater, ze swoją ponurą miną, w okularach i białej koszuli przypomina nieco Michaela Douglasa w filmie „Upadek” (1993). Tam jednak odpowiedzią na zagubienie, frustrację i poczucie pustki okazała się broń. „W roku bez znaczenia” pozostaje jedynie przygnębiająca pustka i dojmująca samotność.

„Na odległym morzu”, reż. Kim Mi-young
Yun-cheol był dobrze zapowiadającym się rzeźbiarzem, nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Teraz, po czterdziestce, podejmuje się niewielkich zleceń, by jakoś przetrwać. Jego była żona, ulokowana wysoko na korporacyjnej drabinie, zdaje się być dodatkowym przypomnieniem, że artysta przegapił szansę na sukces. Gdy ich córka postanawia rzucić szkołę i zaszyć się w buddyjskiej pustelni, Yun-cheol przeżywa kilka dramatycznych chwil. I staje przed koniecznością wyboru dalszej drogi życiowej.
Melancholijny, powolny film stoi z daleka od koreańskiej kinematografii, do której przywykliśmy. Nie jest to ani dynamiczny film akcji, ani obraz mocno idealizowanych związków romantycznych, w których główną rolę grają młodzi i wymuskani aktorzy. Kim przygląda się codziennemu koreańskiemu życiu, nie osądzając swoich bohaterów. Patrzy z uwagą na ich życiowe potyczki, porażki i niepewność, pokazując, że w obliczu rozpędzonego świata najlepszym życiem jest po prostu zwykłe bycie oraz świętowanie drobnych zdarzeń. W tym sensie „Na odległym morzu” jest filmem o akceptacji, godzeniu się z tym, co niesie chwila oraz o sztuce ucieczki spod narastającej życiowej presji.

„Nad rzeką bez końca”, reż. Junta Yamaguchi
Film prezentowany na poprzedniej edycji festiwalu w kinach, teraz powraca w streamingu. To jedna z lżejszych propozycji „Pięciu Smaków”. Yamaguchi stworzył kino pełne ciepła i humoru, a przy tym nie głupie.
Akcja dzieje się w tradycyjnym ryokanie leżącym nieopodal Kioto, tuż nad rzeką Kibune. Mieszkańcy okolic wierzą, że jej wody zamieszkują wszechmocne bóstwa. I to właśnie w ich działalności obsługa i goście gospody dopatrują się przyczyn zadziwiającego wydarzenia. Cała okolica pewnego dnia wpada w pętlę czasu. Czas cofa się po dwóch minutach. Wszyscy wracają wtedy do „punktu początkowego”, w którym akurat byli, gdy zjawisko się pojawiło. To cofnięcie dotyczy jednak tylko zdarzeń i położenia. Nie wpływa na pamięć, wszyscy więc są świadomi każdej następującej po sobie pętli.
Zbiorowe déjà vu staje się źródłem narastającego chaosu. W tle pojawia się też historia miłosna oraz zawiłe relacje pomiędzy bohaterami. Może nieco rozczarowywać zakończenie filmu, „Nad rzeką bez końca” najlepiej jednak traktować jako sprawną zabawę kinem i czerpać radość z gry konwencjami. Raz bowiem ten film przypomina surrealistyczny horror, później science fiction, by zahaczać też o komedię czy romans. Yamaguchi kręci dwuminutowe sekwencje długimi, niemal nieprzerwanymi ujęciami, nie tracąc pomysłowości na każdą kolejną scenę. Wykazuje się przy tym wyjątkową precyzją w kształtowaniu tej zwariowanej fabuły. Jest w tym filmie z pewnością sporo tęsknoty za spokojniejszymi czasami – chęć ucieczki przed zgiełkiem współczesnego życia (nawet za pomocą resetowania czasu). Niemal każdy może się w tym odnaleźć, być może dlatego działo Yamaguchiego odniosło spory frekwencyjny sukces.

„Dryfując przez Tokio”, reż. Satoshi Miki
Komedia, dramat czy film drogi? Wszystko naraz. „Dryfując przez Tokio” zgrabnie łączy konwencje, przeplatając humor ze wzruszeniem. Jest też wyjątkowym portretem japońskiego miasta, w nieco mniej znanej odsłonie, co szczególnie powinno ucieszyć wszystkich podróżników.
Osią fabuły jest spotkanie skrajnie różnych bohaterów: nieco gapowatego, zadłużonego studenta i windykatora długów. Mężczyzna składa studentowi nietypową propozycję. Daruje mu dług, a nawet da mu pokaźną sumę, jeżeli ten zgodzi się towarzyszyć mu w pieszej wędrówce po Tokio. Dotarcie do jej celu ma stać się dla windykatora momentem przełomowym w życiu. Zanim to jednak nastąpi para przemierza miasto, nie tylko spotykając coraz to dziwniejsze postacie, ale też poznając wzajemnie siebie oraz odsłaniając skomplikowaną przeszłość.
Pełen humoru film toczy się gładko i bez potknięć, a relacja pomiędzy bohaterami staje się coraz bardziej zażyła. Ta swobodna atmosfera, wynikająca w dużej mierze ze chemii pomiędzy głównymi aktorami, kryje jednak pytania o przeszłość, znaczenie rodziny i samotność. A także o to, jak poradzić sobie z życiowym zagubieniem – momentem przypominającym bardziej dryfowanie niż świadome podążanie przed siebie.
Festiwal Pięć Smaków w wersji online trwa do 1 grudnia. Filmy można oglądać na oficjalnej stronie festiwalu.