porto

Festa São João. Najlepsza impreza w Portugalii

Początek
przeczytasz w mniej niż 7 min.

W tę noc liczyłem chociaż na kilka uderzeń młotkiem. Najwięcej razów zbierają bowiem najbardziej atrakcyjne osoby

Do bitwy należycie się przygotowałem. Na ulicznym stoisku zakupiłem młotek. Plastikowe narzędzie składające się pod naciskiem niczym harmonijka i wydające przy tym przenikliwy pisk. Byłem gotowy na Festa São João, portugalskie świętowanie początku lata.

São João – św. Jan – jest w Portugalii patronem zakochanych, ale obchody jego urodzin nie są odpowiednikiem walentynek. Festa São João to echo pogańskiego święta przypadającego na letnie przesilenie – najkrótszą noc w roku (21 czerwca). Chrześcijański patron pojawił się, gdy kościół katolicki starał się zaadaptować pierwotne święta na swój grunt. A że zwyczajowo w czerwcu obchodzono urodziny św. Jana Chrzciciela – „podpięto” go pod dawniejszy kult, próbując w ten sposób zmienić pogańskie święto w wydarzenie katolickie. Przy okazji przesunięto datę obchodów na 23 czerwca, gdyż wtedy akurat wypada dzień św. Jana (na tej samej zasadzie polska Noc Kupały została wyparta przez Noc Świętojańską). Paradoksalnie, początek lata świętuje się więc kilka dni po jego rzeczywistym nadejściu.

Dziś religijny wymiar tych obchodów jest już trudny do dostrzeżenia. Zastąpił go czysty hedonizm – Porto urządza jedną z najbardziej tętniących życiem zabaw ulicznych w Europie (choć wciąż dość mało znaną poza granicami kraju).

Festa São João. Zakochaj się, powąchaj bazylię

Do zabawy podchodzi się tu z zaangażowaniem. Gdy przemierzam uliczki Porto, ćwiczę slalom w coraz gęstszym tłumie i pomiędzy stoiskami sprzedawców skutecznie anektujących coraz większe połacie chodników i ulic. Nieskończona liczba plastikowych młotków, to tylko część ich oferty. Są jeszcze chorągiewki i kolorowe girlandy do przystrojenia mieszkań i balkonów. Są figurki przeróżnych postaci (łącznie z religijnymi) oraz pyszniące się zielenią gęste krzaczki bazylii greckiej. A w nie wetknięte flagi z wierszykami, zazwyczaj miłosnymi („Dziewczyno bez pierścionka/Uważaj na zabawie/Czasem para do tańca nie jest parą do wspólnego życia”).

Gdy pochylam się nad doniczką, wtykając nos w aromatyczne listki, sprzedawczyni mnie beszta.

– Tak źle – krzyczy. – Nie wolno wąchać bezpośrednio.

Prawidłowym sposobem jest delikatne dotknięcie krzaczka otwartą dłonią, tak by zapach przeszedł na skórę. I to rękę wąchamy, a nie roślinę. Jak mówi tradycja, wtykanie nosa w bazylię sprawia, że ona zwiędnie, a wraz z nią nasza miłość. Nie wiem jednak, ile w tym prawdy, a ile obaw sprzedawców przed zniszczeniem im towaru przez potencjalnych kupujących.

Bazylia grecka – nazywana tu manjerico – została włączona do święta, bo akurat pod koniec czerwca osiąga odpowiednie rozmiary, by móc ją przesadzać i sprzedawać. Uchodzi też za roślinę wymagającą opieki, co ładnie współgra z troską, której potrzebuje uczucie łączące ludzi. Wręczenie komuś bazylii jest więc nie tylko wyrazem sympatii, ale też symbolicznym zobowiązaniem. Sztuka polega na tym, by krzaczek pielęgnować na tyle udanie, aby dotrwał przynajmniej do następnego święta za rok. Jeżeli się to uda, dobrze wróży to związkowi.

W Porto zjedz sardynki

Nieodłącznym elementem Festa São João są grillowane sardynki

Nie mogąc się przekonać do lokowania porywów serca w bazylii, przekierowuję zainteresowanie na rozstawione co kilkadziesiąt metrów żeliwne ruszty. To na nich przez całą noc piec się będą sardynki, podawane z gotowanymi ziemniakami i kromką chleba. Na ruszt mogą trafić też żołądki drobiowe. Zaś do ustawianych obok kotłów: caldo verde – zupa na bazie jarmużu – lub lokalny specjał, flaczki. A do tego niewysychające strugi wina lub kolejne kieliszki Porto Tonic, najpopularniejszego dziś drinku w mieście. Połączenie słodkiego białego porto – wzmacnianego wina, które ukochali sobie niegdyś Brytyjczycy – z lodem oraz goryczką toniku podbiło serca młodszych pokoleń, zdejmując z mającego kilkusetletnią tradycję trunku ciążącą mu już patynę czasu.

Festa São João, najlepsza impreza Portugalii

Festa de São João ma ludyczny charakter. Przekonuję się o tym, gdy tuż przed zmierzchem przekraczam żelazny most Ponte Luís I spinający brzegi rzeki Douro i zmierzam na nabrzeże Cais de Gaia (które administracyjnie jest już odrębnym miastem, ale nikt zupełnie się tym nie przejmuje). Ciągną się tu siedziby i magazyny największych producentów porto. Wypełnione winem beczki do dziś trafiają do magazynów na pokładach drewnianych łodzi płynących z doliny Douro usianej milionami winnych krzewów. Ten świat powagi, biznesu i winogronowej alchemii znika dziś jednak pod dudniącą muzyką i w oparach rozpalonych rusztów. W rozwibrowanym tłumie mijam wszystkie grupy wiekowe, od starszych par po małe dzieci, niektóre ledwo stawiające pierwsze kroki.

I wtedy pojawiają się pierwsze młoty. Uderzają znienacka, w głowę lub ramię. Uginający się plastik jest delikatny, nikt nie uderza z całych sił i zapewne jest to przyjemniejsze, niż razy rozdawane niegdyś łodygami porów. Celem jest zazwyczaj ktoś płci przeciwnej, ale nie ma sztywnych reguł. Zaskoczony pierwszymi atakami, biorę się w garść i sam przystępuję do akcji, z każdym kolejnym razem pozbywając się krępującego poczucia zażenowania.

Tradycja używania plastikowych młotków jest stosunkowo młoda. Samo urządzenie stworzył w 1963 roku Manuel António Boaventura, mieszkający w Porto producent tworzyw sztucznych. Pierwotnie przedmiot miał być zabawną plastikową solniczką i pieprzniczką w kształcie młotka, z dodatkiem gwizdka. Przedmiot zmienił jednak funkcjonalność, gdy studenci z Uniwersytetu w Porto wpadli na to, że świetnie nadaje się on do tłuczenia się po głowach podczas zakrapianych imprez. Wkrótce ludzie uznali “młotkowanie” za na tyle zabawne, że postanowili włączyć je też do Festa São João. W latach 60. próbowano co prawda karać grzywną każe użycie młotka podczas fiesty, na nic się jednak to zdało i wkrótce bitwy na plastikowe zabawki stały się stałym elementem świątecznej tradycji.

Fajerwerki, lampiony, ogniska. Porto się bawi

W przestrzeń ulatują lampiony, sunąc z podmuchami wiatru coraz wyżej aż zmieniają się w drobinki skrzących się gwiazd (ze względów ekologii i bezpieczeństwa w Porto dozwolone jest ich puszczanie tylko w tą jedną noc w roku). Eksplozje fajerwerków rozświetlają niebo, a migotliwe kule barwnych ogni odbijają się w tafli rzeki. Ich huk przykrywa uliczny gwar, a plastikowe młotki tracą na moment rację bytu – całe zainteresowanie skupia się na tym, co dzieje się nad naszymi głowami.

Północ to punkt kulminacyjny, ale gdy fajerwerki gasną, impreza się nie kończy. Wraz ze blednącą z każdym kwadransem nocą zabawa przesuwa się na wschód, ku plaży Praia dos Ingleses, u ujścia rzeki Douro do oceanu. To tam przez płonące ogniska będą przeskakiwali młodzi mężczyźni, próbując okiełznać jak największe płomienie i udowodnić swoją witalność.

Tę część obchodów jednak już odpuszczam, wędrując brukowaną ulicą ku hotelowi i mijając pojedyncze grupki biesiadników. Mimo tłumu i skali Festa de São João ma zadziwiająco intymny charakter. Bliskość jest wpisana w jej charakter, nieustannie jest się obok kogoś, dotykając, muskając, wpadając w uściski.

Korowód zapachów, dźwięków i barw, który wciąż wypełnia moje ciało sprawia, że nie mogę zasnąć (a może to Porto Tonic?). W hotelu patrzę przez okno, obserwując jak ta jedna z najkrótszych nocy w roku gaśnie i przeradza się w nowy dzień. Małe białe obłoki nadciągają gdzieś znad oceanu, jakby zawsze tam były i tylko czekały na swoją kolej.


Porto, gdzie zjeść

Cafe Guarany

Avenida dos Aliados 85/89

Lokal działający od 1933 roku, w klimacie bistro. W menu sporo potraw charakterystycznych dla regionu. Dobre miejsce na lunch, a jeżeli naprawdę zgłodnieliście spróbujcie francesinha especial – zapiekaną kanapkę z mnóstwem bardzo kalorycznych dodatków.

Especao Porto Cruz

Largo Miguel Bombarda 23, Gaia

Jeżeli na drinka, to tu. Koniecznie na tarasie, z którego – jeżeli będziecie mieli szczęście i znajdziecie wolne miejsce – można podziwiać pokaz fajerwerków. W inne dni, zamiast widoku na sztuczne ognie, będziecie mieli zapewnioną panoramę na miasto.

Restaurante Barao Fladgate

Rua do Choupelo 250, Gaia

Lokal należący do jednego z głównych producentów wina porto – Taylor’s. Wokół rozciąga się piękny ogród, w którym obok kwitnących kwiatów możecie też spotkać pawie. Idealne miejsce na kolację, szczególnie jeżeli cenicie współczesną kuchnię opartą na tradycyjnych przepisach. Bogata karta win.

Hilton Porto Gaia

Rua de Serpa Pinto 124, Gaia

W bliskim sąsiedztwie rzeki Douro oraz magazynów producentów porto. Jeżeli nawet nie skusicie się na nocleg (choć warto), wybierzcie się tu na elegancką kolację – z tarasu restauracji widać niemal całe Porto, a karta dań dopracowana jest w każdym szczególe. Wieczorem czeka też Magma Coctail Bar, przeszklona przestrzeń zachęcająca, by zostać na więcej niż jednego drinka.

Porto, jak się dostać

Z Warszawy do Porto można dolecieć liniami Wizz Air. Połączenie realizowane jest dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i w piątki, ceny od 369 zł za lot w jedną stronę.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.