Wieczna wiosna, 150 tuneli, najlepsze na świecie banany, CR7, fajerwerki w czerwcu, Józef Piłsudski i niezwykłe lewady. Oto Madera, wyspa, którą rok do roku odwiedza coraz więcej Polaków
Fot. Konrad Żelazowski
W Portugalii byłem kilka razy, to jeden z dwóch krajów, w których chciałbym mieszkać, gdyby życie napisało mi inny scenariusz. Ale Madery odwiedzić przez lata nie miałem okazji. Oglądałem zdjęcia, snułem luźne plany, ale jakoś nigdy nie było po drodze. Pięć i pół godziny lotu tzw. tanimi liniami, dla każdego, kto ma więcej niż, powiedzmy, 170 cm wzrostu, nie należy do największych życiowych przyjemności. Czy ta udręka została należycie wynagrodzona? Oj, tak, i to po wielokroć. Może tylko nieco szkoda, że tak późno, bo 10-15 lat temu Madera była nieco innym miejscem. I nie chodzi nawet o to, czy lepszym, czy gorszym, ale z pewnością mniej obleganym.
Najsłynniejszy Maderczyk na świecie
Dziesięć lat temu nie lądowałbym jednak na lotnisku im. Cristiano Ronaldo, bo taką nazwę nosi od 2017 roku, i nie powitałoby mnie popiersie najsłynniejszego Maderczyka. W zasadzie, to jest to już jego druga wersja. Pierwsze, odsłonięte z pompą przy okazji oficjalnej ceremonii zmiany nazwy portu lotniczego na Aeroporto Internacional da Madeira Cristiano Ronaldo, zostało błyskawicznie obśmiane przez pół świata.
Najmniej do śmiechu było lokalnemu artyście-amatorowi, który je wykonał i zderzył się nie tylko z szyderstwem, ale i hejtem. Emanuel Santos próbował ratować honor, tworząc kolejną wersję. I choć przypominała ona Ronaldo w znacznie większym stopniu, to ostatecznie na lotnisku, już bez blasku fleszy, podmieniono rzeźby i obecnie podróżnych wita podobizna słynnego sportowca, która wyszła spod dłuta anonimowego artysty, ponoć z Hiszpanii.
A skoro już przy Ronaldo jesteśmy, to nie tylko lotniskiem i popiersiem wyspa uhonorowała swojego największego ambasadora. W jego rodzinnym Funchal mieści się otwarte pod koniec 2013 roku muzeum CR7. Z tym, że 10 lat temu znajdowało się ono w innej lokalizacji, a w obecnym miejscu, gdzie przy okazji zbudowano hotel, będący wspólnym przedsięwzięciem Ronaldo i grupy hotelowej Pestana, jest dostępne do zwiedzania od 2016 roku. Przy okazji inauguracji przechrzczono tutejszy Plac Morski na Plac CR7.
Madera. Nie tylko banan
Dziesięć lat temu nie istniało na Maderze jeszcze inne nietypowe muzeum – te poświęcone… bananom. W Ponta do Sol, w jednej z większych plantacji bananowca na wyspie, zaledwie dwa lata temu otwarto interaktywną wystawę. Dzięki niej dowiecie się, jak ważnym elementem dla tożsamości wyspy, jej kultury i gospodarki, jest uprawa tego owocu (o muzeum piszemy więcej w tekście poświęconym maderskim smakom).
Dziesięć lat temu zbiory Museu de Arte Contemporânea da Madeira, które promuje sztukę współczesną maderskich i szerzej – portugalskich artystów mieściły się jeszcze w zabytkowym XVII-wiecznym forcie Sao Tiago w Funchal. Historyczna architektura jako tło dla nowoczesnej sztuki być może tworzyła intrygujący kontrast pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, ale wydaje się, że obecne miejsce jest jeszcze ciekawsze.
W 2015 roku eksponaty przeniesiono do oddalonego o 30 km od Funchal miasta Calheta, gdzie od kilku lat działało centrum sztuki Casa das Mudas. Powstało w miejscu, w którym dawniej znajdował się majątek rodziny plantatorów trzciny cukrowej. Ich córka była niema, dlatego miejscowi nazywali w ten sposób rezydencję. Mudas to bowiem liczba mnoga od słowa mudo, czyli „niemy”, „niemowa”.
Patrząc na plażę
Dom istnieje do dziś. Prezentowane są w nim wystawy czasowe, a obok, na skraju klifu, powstał zaprojektowany przez portugalskiego architekta Paulo Davida nowoczesny kompleks. Nagradzany budynek ma minimalistyczny design. Do jego budowy użyto głównie lokalnego wulkanicznego kamienia, a na dodatek wtapia się, i to dosłownie, w maderski krajobraz, bo częściowo jest „zanurzony” w ziemi. Jeśli więc nawet nie interesujesz się portugalską sztuką współczesną, to warto odwiedzić to miejsce dla samej jego architektury. A jako bonus, z dacho-tarasu budynku możesz podziwiać plażę w Calhecie. To jedna z nielicznych piaszczystych plaż na wyspie. Utworzona została sztucznie, z saharyjskiego piasku, i okala dwie, również sztuczne, zatoczki. Bo też należy pamiętać, że Madera nie jest wymarzonym miejscem dla osób, dla których sensem wakacyjnego odpoczynku jest wylegiwanie się na nadmorskim piachu. Na wyspie jest zaledwie kilka plaż, razem z tymi sztucznymi. Długiej i złocistej, naturalnej plaży należałoby szukać na sąsiedniej wyspie Porto Santo.
Sport, a może festiwal?
Dziesięć lat temu nie moglibyście pojeździć sobie po Funchal i okolicach małymi, zielonymi samochodami, które od jakiegoś czasu można spotkać m.in. w Lizbonie. Od tego sezonu Spinach Tour operuje również na Maderze. Wypożyczając elektryczny pojazd, możesz zdecydować się na dowolną trasę lub skorzystać z kilku wgranych szlaków. Wtedy autko nie tylko poprowadzi cię od punktu do punktu, ale po drodze wcieli się w przewodnika, opowiadając o mijanych miejscach i sypiąc co rusz zacnymi sucharami.
Dziesięć-piętnaście lat temu na Maderze pewnie nie było jeszcze wielu innych atrakcji, rozrywek i aktywności turystycznych, hoteli czy restauracji, które działają obecnie. Przybywa ich, bo wyspa cieszy się coraz większym powodzeniem wśród turystów. Oferuje piękne krajobrazy i niezwykłą przyrodę, ale też coraz więcej aktywności sportowych. Można tu uprawiać kolarstwo górskie, wspinaczkę, nurkowanie, surfing, a także kanioning. Turystów przyciąga też bogaty kalendarz festiwali, świąt i parad, coraz bardziej rozpoznawalnych na świecie. Mamy do wyboru lutowy karnawał, który feerią barw i rytmów sprawia, że możesz poczuć się jak w Rio de Janeiro, wiosenny Festiwal Kwiatów, z przyprawiającymi o zawrót głowy kwiatowymi dywanami, letni Festiwal Atlantycki z konkursem na najlepszy pokaz fajerwerków. Do tego Święto Wina, Zbioru Kasztanów, a nawet Festiwal Bananów. Na koniec roku zaś, Funchal zaprasza nie tylko na noworoczną zabawę, ale też na jeden z największych pokazów fajerwerków na świecie.
Dzięki łagodnemu klimatowi, który sprawia, że zimą, gdy wyższe partie gór przykrył już śnieg, w Funchal nadal mamy około 20 stopni Celsjusza, Maderę odwiedzać można o dowolnej porze roku. Trzeba jednak pamiętać, że w zimowych miesiącach częściej będziemy moknąć w deszczu.
Jeden wielki ogród botaniczny
Przyroda wyspy jest niesamowita. Na ulicach i w parkach miast i miasteczek, łatwo można zapomnieć, że nie jesteśmy w ogrodzie botanicznym. A warto też wspomnieć, że Madera ma też właściwy ogród botaniczny.
Jardim Tropical Monte Palace w Funchal, nie dość, że na 70 tysiącach metrów kwadratowych skrywa tysiące gatunków roślin z Madery, Afryki, Ameryki Południowej czy Azji, to jeszcze jest fantastycznie położony na zboczu góry, zwanej… Górą (Monte). Część terenu inspirowana jest ogrodami japońskimi, z charakterystycznymi mostkami, pergolami i małą architekturą.
Pomysłodawca i fundator ogrodu, portugalski biznesmen, obecnie 80-letni Joe Berardo, urodzony w Funchal, to nie tylko miłośnik przyrody, ale także kolekcjoner sztuki. Na terenie ogrodu funkcjonuje więc muzeum. Kryje się w nim pokaźna kolekcja rzeźb afrykańskich (Berardo w młodym wieku wyemigrował do RPA, gdzie zajmował się m.in. wydobyciem złota i diamentów), a także jedna z ciekawszych prywatnych kolekcji minerałów na świecie. Wzdłuż ścieżek i wśród roślinności można natknąć się na jeszcze jedną niezwykłą kolekcję. Jest nią zbiór tradycyjnych płytek ceramicznych: hiszpańsko-mauretańskich z XV i XVI wieku oraz tych wyprodukowanych w Portugalii od XVI do XX wieku.
Marszałek na urlopie
Turystyka od lat stanowiła i nadal stanowi kluczowy sektor gospodarki wyspy, z rosnącą liczbą odwiedzających każdego roku. Moglibyśmy sięgać do jej turystycznych tradycji dziesiątki lat wstecz. To właśnie na Maderze spędzał swój najdłuższy urlop Józef Piłsudski.
Pod koniec 1930 roku, po burzliwym okresie, gdy rozwiązał parlament i rozprawił się z opozycją, wtrącając przeciwników politycznych do twierdzy brzeskiej i po wyborach, po których złożył dymisję i ustąpił przyjacielowi Waleremu Sławkowi, Piłsudski, którego gnębiły problemy zdrowotne, uznał, że czas odpocząć. Zgodnie zresztą z lekarskimi zaleceniami. Na kurację miał wybrać Egipt, ale ostatecznie, ponoć za namową córek, padło na Maderę.
W długą podróż wyruszył 15 grudnia 1930 roku. Jego wyjazdem ekscytowała się ówczesna prasa i opinia publiczna. Jedni życzyli marszałkowi udanej kuracji i powrotu do zdrowia, inni drżeli na myśl, co będzie z krajem pod jego nieobecność. A jeszcze inni podśpiewywali: „Sto lat, sto lat, niech żyje TAM”, na odległej wyspie.
Po około tygodniowej podróży, salonką przez Europę i statkiem z Lizbony, dotarł na wyspę. Zamieszkał w willi w Funchal. Spędzał czas spacerując, stawiając pasjanse, pisząc, oddając się lekturze książek i prasy, malując i zajadając lokalnymi rybami. A ponoć również romansując z towarzyszącą mu lekarką, młodszą o 30 lat Eugenią Lewicką, która zmarła w tajemniczych okolicznościach kilka miesięcy po powrocie z Madery.
W ścianę willi Quinta Bettencourt w Funchal, w której gościł Piłsudski, już w 1934 roku wmurowano pamiątkową tablicę. Kolejną, w języku polskim, umieszczono tam w 1992 roku. A od 2009 roku rondo na skrzyżowaniu ulic Caminho do Pilar i Caminho do Esmeraldo nosi imię Józefa Piłsudskiego. No i jest jeszcze popiersie marszałka, na prestiżowym deptaku, w pobliżu katedry.
Madera. Tu byłem. Winston Churchill
Dwadzieścia lat po pobycie Piłsudskiego, w 1950 roku, przybył na wyspę Winston Churchill. Na Maderze chciał podreperować zdrowie i nabrać sił przed zbliżającym się wyborami. Były i jednocześnie przyszły premier spędził nieco czasu w Câmara de Lobos, malowniczej wiosce rybackiej, gdzie oddawał się malarskiej pasji. Jego imieniem nazywa się tu portową zatoczkę i punkt widokowy, na którym rozstawiał sztalugi. Jest też posąg, przedstawiający premiera podczas aktu twórczego, a także restauracja jego imienia. Przyjmuje się, że to właśnie wizyta słynnego brytyjskiego przywódcy rozsławiła i ściągnęła turystów nie tylko do Câmara de Lobos, ale też ogólnie na Maderę.
Warto przy tym wspomnieć, że to właśnie na terenie obecnej miejscowości Câmara de Lobos, stopy po zejściu ze statku postawili odkrywcy wyspy, portugalscy żeglarze João Gonçalves Zarco i Tristão Vaz Teixeira. Doszło do tego w 1419 roku, rok po odkryciu przez nich sąsiedniej, mniejszej wyspy Porto Santos. Nowy ląd nazwali Madeira, co znaczy drewno, bo wszystko co widzieli dookoła, to porastające gęsto zbocza gór drzewa. Odkrycie Madery było kluczowym momentem w historii portugalskiej żeglugi. Wyspa, dosyć szybko skolonizowana, stała się ważnym przystankiem na szlakach handlowych w drodze do Afryki i Nowego Świata. Warto wspomnieć, że nie była ona zupełnie dziewicza, gdy dotarli na nią Portugalczycy. Istnieją pewne poszlaki, wskazujące, że odwiedzali ją już Fenicjanie. Wśród badaczy pojawiają się też teorie, że na wyspie mogło istnieć osadnictwo na długo przed Portugalczykami.
Madera i najtrudniejsze lotnisko Europy
W czasach, gdy na Maderze bawił Churchill, wyspa nie miała jeszcze lotniska. Otwarto je dopiero w 1964 roku. Warto przestudiować jego burzliwą historię z kilku względów, nie tylko z powodu wspomnianego już zamieszania z podobizną Ronaldo.
Z jednej strony góry, z drugiej ocean, a do tego silne boczne wiatry. I jeszcze pas startowy, który w tamtym czasie miał skromne 1600 metrów długości. Lądowania wymagały od pilotów stalowych nerwów i sporych umiejętności, a samo lotnisko uznano za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Z pierwszego samolotu, który tam wylądował, wysiadło 80 pasażerów.
19 listopada 1977 roku należący do linii TAP Portugal Boeing 727 lądował w wyjątkowo trudnych warunkach. Piloci walczyli z silnym wiatrem, a na dodatek z nieba lały się potoki wody. Po dwóch nieudanych próbach lądowania, załoga zdecydowała się na jeszcze jedno podejście, przed podjęciem decyzji o przekierowaniu lotu na lotnisko na Wyspach Kanaryjskich. Obsługa naziemna informowała o wietrze na pasie, ale kapitan postanowił dokończyć manewr. W chwili, gdy koła samolotu dotknęły ziemi, okazało się, że z przodu zostało już jedynie 900 metrów pasa. O około 300 mniej niż powinno być. Dodatkowo doszło do zjawiska akwaplanacji, czyli utraty przyczepności kół z powodu nadmiaru wody na nawierzchni. Załoga rozpaczliwie próbowała zatrzymać maszynę, ale ani hamulce, ani maksymalny ciąg wsteczny, nie powstrzymały katastrofy. Boeing wypadł z pasa startowego. Runął około 60 metrów w dół na skały, rozpadł się na dwie części i stanął w płomieniach. Zginęło 131 osób, 33 przeżyły.
Pas na wodzie
Po tej tragedii, która zapisała się jako najczarniejszy jak do tej pory dzień na kartach historii portugalskiego lotnictwa, zdecydowano, że nie można czekać z rozbudową portu. W latach 80. wydłużono pas do 1800 metrów, a jednocześnie w głowach inżynierów zaczął krystalizować się ambitniejszy plan. Wielka wizja została ostatecznie zrealizowana w 2000 roku, a pas startowy wydłużył się do 2781 metrów. Jakim cudem, skoro nie było tam tyle miejsca? Odpowiedź tkwi w 180 imponujących filarach, które podtrzymują platformę z pasem. Spora część nowej nawierzchni unosi się nad oceanem. Odpowiedzialny za projekt inżynier António Segadães Tavares został uhonorowany w 2004 roku nagrodą IABSE Outstanding Structure Award. Pewnie mało kto o niej słyszał, ale uznaje się, że to taki Nobel w świecie inżynierii mostowej i konstrukcyjnej.
Lądujemy, proszę zamknąć oczy
Filary nowego pasa stały się jedną z wizytówek Madery. Pod pasem biegnie obecnie droga szybkiego ruchu. Przy odrobinie szczęścia, albo zaplanowanej, idealnej synchronizacji czasowej, można przejechać autem pod lądującym samolotem. Pomimo dłuższego pasa i najwyższych standardów bezpieczeństwa, silne wiatry na i wokół lotniska sprawiają, że od pilotów wymagana jest specjalna licencja. Od czasu do czasu służby decydują o unieruchomieniu portu ze względu na zbyt duże ryzyko. Łatka „jednego z najniebezpieczniejszych lotnisk świata”, choć nieco już nieaktualna, to też swego rodzaju magnes na turystów.
Rozbudowa pasa, dająca możliwość lądowania nowoczesnym, wielkim maszynom z setkami pasażerów na pokładzie, mocno wpłynęła na dalszy rozwój turystyki. Roczna liczba gości systematycznie wzrastała, a trend ten został zatrzymany dopiero przez pandemię. Aktualnie branża turystyczna już wróciła na poprzednie tory i znów notuje rekordowe wyniki. Według danych Regionalnego Urzędu Statystycznego Madery, w 2023 roku wyspę odwiedziło ponad 2,3 mln turystów. W tym rekordowa liczba Polaków – ponad 115 tys. (o 34 proc. więcej niż rok wcześniej, i o 131 proc. więcej, niż w przedpandemicznym 2019 roku). Wśród najczęściej odwiedzających wyspę nacji, znaleźliśmy się na czwartym miejscu, po Niemcach, Brytyjczykach i Francuzach.
180 filarów pasa startowego to spektakularny przykład niezwykłej determinacji wyspiarzy do rozwoju ich małej ojczyzny. Ale nie jedyny. Można do tego dorzucić jeszcze wszechobecne na Maderze tunele, których liczba przekroczyła już 150, a najdłuższy ma aż 3168 metrów. Sprawiły one, że przejazd z jednej strony na drugą może trwać godzinę, a nie pół dnia.
Jednak to nie lotnisko ani tunele robią największe wrażenie w wyspiarskiej historii o naginaniu dzieł natury do ludzkich potrzeb.
Życiodajne kanały
Największym i wciąż żywym przykładem uporu, by z niezwykle trudnego terenu uczynić tętniącą życiem oazę są dla mnie lewady, czyli system nawadniający uboższe w wody rejony wyspy. Z dzisiejszej perspektywy trud wniesiony w ich budowę jest niewyobrażalny.
W 1419 roku, gdy odkryto wyspę, była ona jednym wielkim drzewostanem. Gęste lasy porastały stoki gór tak, że ponoć żeglarze obawiali się wejścia w głąb lądu. Gdy już przezwyciężyli lęki, a na wsypę ściągnęli kolejni osadnicy, lasy zaczęto wypalać i karczować. Budulec był dostępny na wyciągnięcie ręki, gorzej wyglądała kwestia zaopatrzenia w wodę.
Pierwsi śmiałkowie, którzy postanowili żyć na Maderze, stanęli przed poważnym wyzwaniem. Musieli zapewnić sobie dostęp do wody na południowych zboczach, gdzie powstawały pierwsze osady. Północne stoki były bogate w ten cenny zasób, ale nie nadawały się na uprawy. Należało zatem opracować plan, jak skutecznie dystrybuować wodę z jednej strony wyspy na drugą.
Dwa tysiące kilometrów do przejścia
Początkowo kanały tworzono ręcznie, przy użyciu prostych narzędzi, kując niezbyt długie rynny w skałach. Z czasem technika ich budowy była doskonalona. Niemniej, była to ciężka i niebezpieczna praca w trudnym, stromym terenie. O ile w pierwszych etapach zajmowali się nią sami osadnicy, to później korzystano również z niewolników, głównie z Afryki lub przymusowych robotników, ściąganych na wyspę z portugalskich kolonii. Budowniczowie nierzadko przypłacali trud życiem.
Do XVII wieku sieć lewad rozszerzała się, obejmując coraz większe obszary wyspy. Dzięki nim nawadniano pola, w tym plantacje trzciny cukrowej, a to właśnie cukier stanowił o bogactwie Maderczyków. Woda z lewad służyła także napędzaniu młyńskich kół i gwarantowała wzrost winorośli. Dalsza rozbudowa sieci nastąpiła w XVIII i XIX wieku.
Wraz z rozwojem kanałów, powstawały wzdłuż nich ścieżki techniczne (veredas, co znaczy po prostu ścieżka, ale warto pamiętać, że nie maszerujemy lewadami, tylko wzdłuż nich). Umożliwiały one łatwe i szybkie dotarcie tam, gdzie kanał wymagał naprawy lub przywrócenia drożności. Służyły też do transportu materiałów. To właśnie te ścieżki cieszą dziś turystów, pozwalając na spacery w miejscach, które bez nich byłyby niedostępne. Same lewady mają łącznie około 2000 km długości. Wzdłuż wielu z nich wytyczono szlaki turystyczne, przecinające najbardziej malownicze i dzikie tereny wyspy.
Idź na spacer
Lewady stanowią unikatowe dziedzictwo Madery. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie one, nie byłoby Madery w jej w obecnym kształcie. Chociaż budowa nowych lewad została w większości zakończona, istniejący system nadal jest wykorzystywany. W XX wieku wiele z nich zmodernizowano m.in. betonując je, by poprawić ich wydajność. W niektórych miejscach, dostęp do wody z lewad wiąże się z roczną opłatą, w innych, szczególnie w najwyżej połączonych wioskach, jest darmowy. Deszczówka wciąż służy do nawadniania tradycyjnych upraw. Mieszkańcy Madery wykorzystują ją także w przydomowych ogrodach, a bywa i tak, że wciąż stanowi jedyne źródło wody.
Spacery ścieżkami wzdłuż lewad, to – moim zdaniem – pierwszy z obowiązkowych punktów na mapie atrakcji oferowanych na Maderze. O tym, że niektórzy nie potrafią się im oprzeć, świadczą mandaty wlepione przez służby podczas sierpniowych pożarów turystom, którzy w swojej bezmyślności ignorowali ostrzeżenia i ruszali na zamknięte szlaki. Szczęśliwie, mimo rozmiarów kataklizmu spowodowanego – jak się przypuszcza – przez celowe działanie człowieka, nikt poważnie nie ucierpiał. Ogień pochłonął natomiast tysiące hektarów lasów i innej roślinności, w tym bezcennych lasów wawrzynowych i zaburzył równowagę pomiędzy florą a fauną. Skutki pożogi będą odczuwane jeszcze przez lata. Powstałe w tym roku na wyspie rany, pozostawią po sobie niestety trwałe blizny.
Madera dla każdego
Pożary w żadnym momencie nie były zagrożeniem dla turystów (oprócz tych, którzy na własne życzenie pchali się w ogień), a pod koniec sierpnia zostały w pełni opanowane. Na Maderę można więc lecieć bez obaw (może oprócz lekkiego skoku ciśnienia podczas lądowania). I mam nadzieję, że tych z Was, którzy jeszcze tam nie byli, przekonałem, że nie warto czekać tak długo, jak ja czekałem. Na miejscu przekonacie się, że zawartość tego tekstu to tylko ogólny wstęp do tego, co wyspa ma do zaoferowania, zarówno dociekliwym podróżnikom, jak i ceniącym słodkie lenistwo turystom.
—
Materiał powstał we współpracy z Madera Tourism Board. Partner nie miał wpływu na kształt i zawartość tekstu. Nie recenzował go, ani nie zatwierdzał artykułu.