Nazaré w średniowieczu było ważnym ośrodkiem kultu maryjnego. Dziś do tego portugalskiego miasteczka pielgrzymują surferzy i turyści
Dwadzieścia sześć metrów i dwadzieścia jeden centymetrów – taką wysokość miała najwyższa fala, na jakiej udało się surfować. Wyczyn ten, poświadczony w Księdze Guinnessa, należy do Niemca, Sebastiana Steudtnera. Udało mu się to w 2020 roku, a kilka miesięcy później najlepszy kobiecy wynik ustanowiła Brazylijka, Maya Gabeira, surfując na fali o wysokości 22,4 m. Steudtner pobił własny rekord w 2024 r. o ponad 2 metry. Jednak fali nie da się odmierzyć linijką, a różne techniki dają odmienne rezultaty. Nowy wynik czeka więc jeszcze na zatwierdzenie. Nie ma jednak wątpliwości, że miejscem, w którym padają kolejne, historyczne rekordy jest Praia do Norte w Nazaré, niepozornym miasteczku na portugalskim wybrzeżu Atlantyku, które nazywane bywa „stolicą fal”.
Za fale o wysokości kilkupiętrowych budynków odpowiada ukształtowanie dna oceanu.
Głęboki na prawie 5 kilometrów i długi na 230 kanion sięga niemal brzegu. To dzięki niemu woda Atlantyku nie wypłaszcza się tak, jak w miejscach, gdzie zaczyna się przybrzeżna płycizna. Na wysokość fal wpływają też prądy, wiatry i przeciwfale, ale podwody wąwóz z pewnością jest decydujący. Najłatwiej też wyobrazić sobie jego wpływ.
Fale pojawiały się w Nazaré od zarania dziejów, ale przełomem dla miasteczka okazała się wizyta Garetta McNamary w 2010 r. Podobno ten amerykański surfer od razu wiedział, że właśnie tu pobije rekord świata. Zrobił to rok później. Od tego czasu nazywa Nazaré swoim drugim domem, a dawna wioska rybacka co roku, szczególnie jesienią i zimą, przeżywa najazd sportowców z całego świata.
Imponujące fale przyciągają jednak nie tylko surferów.
Na cyplu przy plaży znajduje się idealny punkt do obserwowania oceanu – fort św. Michała Archanioła, wzniesiony w XVI wieku, a później wielokrotnie przebudowywany. Chętnie pojawiają się tu ci, którym moczenie się pośród fal nie w głowie, ale którzy doceniają za to spektakularne widoki.
Przyjeżdżam tu wraz z grupą dziennikarzy i zaskakuje mnie, jak dużo turystów spotykamy. Strumień ludzi płynie do fortu i dalej, wzdłuż Północnej Plaży. Mimo że ocean wydaje się być raczej spokojny, fale załamują się malowniczo i wściekle walą o skały poniżej fortu. Można na nie patrzeć bez końca. W twierdzy urządzono małe muzeum, z ekspozycją desek surfingowych największych sportowców oraz tablicami, na których wyrysowano wszystkie czynniki wpływające na rozmiar tutejszych fal.
Dopiero w drodze powrotnej dostrzegam osobliwą rzeźbę – ponad sześciometrowego surfera z głową jelenia. Łączy ona symbolicznie to, co stare i tradycyjne z tym, co przyszło wraz z Garettem McNamarą.
Rzeźba Agostinho Piresa i Adálii Alberto nawiązuje do opowieści z XII wieku. W tym czasie w okolicy żyło dużo jeleni. Jednego z nich upatrzył sobie szlachcic Dom Fuas Roupinho. Ścigał zwierzę we mgle, aż znalazł się na skraju klifu, z którego spadł uciekający jeleń. Szlachcic też był bliski śmierci, ale uratowała go cudowna figurka Matki Boskiej. W podzięce ufundował kapliczkę, która stoi na skarpie w Nazaré. Historia figurki sięga czasów znacznie dawniejszych. Wedle legendy przedstawia Matkę Boską Nazaretańską i została wyrzeźbiona przez samego św. Józefa. To właśnie tej niepozornej figurce Nazaré zawdzięcza nazwę. Oglądam ją w kościele stojącym nieco dalej od klifu, przy głównym placu górnej części miasteczka zwanej Sítio.
– Kiedyś było to najważniejsze miejsce pielgrzymkowe w Centralnej Portugalii – mówi nasza przewodniczka, Gosia Kawiak. – Dopiero na początku XX w. sławę Nazaré przyćmiła Fatima.
Figurka jest maleńka – przedstawia Matkę Boską z Jezusem przy piersi. W średniowieczu przyciągała jednak tylu pielgrzymów, że w XIV wieku król Ferdynand I postanowił ufundować w tym miejscu sanktuarium – kościół, który stoi do dziś.
Prócz świętej figurki, oglądamy też obraz przedstawiający Dom Fuasa Roupinho oraz jelenia spadającego ze skały – motyw bardzo popularny w całym Nazaré.
Nie mniej ciekawie jest przed kościołem. To królestwo miejscowych handlarek. Kobiety ubrane w tradycyjny strój – eleganckie bluzki i krótkie spódnice z licznymi halkami (w sumie ma być aż siedem obowiązkowych warstw) – oferują ciasteczka z orzeszkami ziemnymi, suszone morele, orzechy w karmelu i ziarna łubinu w słonawej zalewie. Nie są to jednak zwykle sprzedawczynie. To szalone performerki, które stały się jednym z symboli miasteczka. Maria filuternie pokazuje nam kolorowe halki, a po chwili pozuje z małym szalikiem z napisem Polska. Nienaganną polszczyzną dziękuje za zakupy. Podobno ma do naszego kraju szczególny sentyment, chociaż nigdy w Polsce nie była. Druga Maria pośpiewuje pod nosem i zaprasza na degustację orzeszków i ciastek.
Znacznie mniej rozrywkowe są sprzedawczynie w dolnej części Nazaré, przy plaży po południowej stronie cypla. Większość z nich siedzi okutana w szale w ciemnych barwach – to też jest tradycyjny strój z miasteczka. Dawniej kobiety przywdziewały żałobę, gdy ich mężowie wypływali na połów. A rybołówstwo było ważną częścią tutejszej gospodarki. Do dziś kultywowany jest zwyczaj suszenia ryb i ośmiornic na drewnianych ramach rozłożonych na piasku. Ryby są najpierw moczone w solance, a następnie wystawiane na słońce – tych szczegółów dowiaduję się w maleńkim Muzeum Suszonej Ryby po drugiej stronie ulicy. Od zawsze zajmują się tym kobiety. O pracy mężczyzn przypominają kolorowe kutry wyciągnięte na plażę, tuż obok stanowisk do suszenia ryb.
Zarówno łodzie, jak i ramy do suszenia są śladem świata, który powoli odchodzi w zapomnienie. Jeszcze trwa, ale nikt nie wie, jak długo jeszcze.
Materiał powstał we współpracy z Turismo de Portugal, partner nie miał jednak żadnego wpływu na kształt i zawartość tekstu.