Świat w łupince orzecha

przeczytasz w mniej niż 4 min.

Za pielęgnowanie łączącej nas wirtualnie nici Facebook wystawia słony rachunek

To mój ostatni felieton w tym roku. Roku, który dla nas wszystkich okazał się koszmarny. Wszystkich z wyjątkiem technologicznych baronów – Tesli, Amazona, Facebooka, Google’a i Microsoftu. Jak donosi The New Yorker, od marca do grudnia aktywa Marka Zuckerberga wzrosły o ponad 50 mld dolarów. Pozostali władcy nowych technologii też nie są stratni.

Tłuste koty w trakcie kryzysów robią się jeszcze tłustsze. Nie w tym jednak rzecz. Nie mam zamiaru przeliczać wartości portfeli amerykańskich bogaczy. Te kwoty już wcześniej były dla większości śmiertelników abstrakcyjne. Nie mam też pojęcia, czy kolejne 50 mld dolarów czyni właściciela Facebooka szczęśliwszym.

Pieniądze płynące do władców Doliny Krzemowej są jednak dobrym miernikiem rzeczywistości, w której się znaleźliśmy. Biorą się bowiem z nawyków, które w tym roku utrwaliliśmy jeszcze bardziej. Większość z nas utknęła w domu. A skoro siedzimy w domu, to jeszcze mocniej niż zwykle przyklejamy się do ekranów.

Zresztą, sadząc po statystykach wejść na stronę naszego magazynu, większość z Was trafiła na ten felieton przez link na Facebooku. Siedzimy w tym po uszy. My – redakcja – podsuwając treści za pomocą mediów społecznościowych. Wy, konsumując je na ekranie smartfona. Wszyscy dorzucamy się do majątku pana Zuckerberga.

Za pielęgnowanie łączącej nas wirtualnej nici Facebook wystawia rachunek w postaci reklam, które musimy przy okazji oglądać. To oczywiście nic nowego, ten układ działa od lat, po prostu teraz jest bardziej widoczny.

Co jednak z nami, leniwymi, niespiesznymi podróżnikami? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony, ten zaskakujący rok pozwolił nam zwolnić i mniej konsumować. Dla wielu osób okazał się pierwszą od lat okazją, by nie tracić czasu na dojazdy do pracy i przestać biec przed siebie. Nagle okazało się, że idee, który są bliskie redakcji Travel Magazine – wyzbycie się obowiązku produktywności, znalezienie czasu na bezcelową wędrówkę, przyglądanie się z uwagą światu, zagłębienie się w sztukę – trafiły do szerszej publiczności.

Równocześnie jednak, tak wiele aspektów podnoszących jakość naszego życia zostało unicestwionych.

Artyści, ale też właściciele restauracji i pubów walczą o przetrwanie. Wyjście na kawę na miasto jest rozmywającym się obrazem z dalekiej przeszłości. Przyglądanie się muzealnym wystawom przez ekran komputera bywa frapujące, ale finalnie i tak okazuje się tylko substytutem kontaktu ze sztuką. Domowy telewizor zastąpił kinowy ekran. I choć cudownie jest oglądać filmy w domowym zaciszu, leżąc na kanapie z ukochaną osobą, trudno jednak nie tęsknić za dreszczykiem emocji przesuwającym się po kręgosłupie, gdy gasną światła w kinie. Znikają wówczas wszystkie rozpraszacze wokół (pod warunkiem, że ten gość po prawej szybko upora się ze swoim popcornem) i pozostaje tylko opowiadana historia.

Niepokój budzą też zapędy rządów do nasilającej się inwigilacji. Wprowadzanie rozporządzeń nie do końca zgodnych z ustawami zasadniczymi, mówienie nam, co mamy robić a czego nie. Jest to do pewnego stopnia zrozumiałe, zadziwiająco przypomina jednak toczone wcześniej wojny z terroryzmem i narkotykami. Narzucane nowe prawa, centralizacja władzy i ograniczenie wolności osobistej mają być skuteczne w opanowaniu trudnej sytuacji. Historia pokazuje jednak, że zwykle pozostają z nami na dłużej lub nawet na zawsze.

Przede wszystkim jednak przemieszczanie się – tak bliskie chyba wszystkim naszym Czytelnikom – stało się trudne i niezbyt bezpieczne. A może nawet wątpliwe etycznie (czy wypada korzystać z uciech świata, gdy medycy ostatkami sił walczą z epidemią?).

Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby nie letnia odwilż i kilka eskapad – rowerem z Warszawy do Gdańska, autem do Wiednia i Toskanii, samolotem do centralnej Portugalii – mój stan psychiczny byłby już godny pożałowania. Tak się bowiem składa, że gdy cofam się myślami przez ten rok, najważniejszymi punktami okazują się te związane z podróżami. Mało znaczące zdarzenia, chwile spędzone w paru miejscach (i to zazwyczaj wcale nie tych najbardziej znanych), wspomnienia kilku ekscentryków napotkanych po drodze, szczegóły krajobrazów.

Ograniczenia sprawiają, że bardziej doceniamy to, co nam pozostało. Przy okazji też, daliśmy trochę odetchnąć naszej planecie. ONZ i Global Carbon Project obliczyły, że w pandemii globalna emisja dwutlenku węgla zredukowana została o rekordowe 7% (do 34 miliardów ton). Spora w tym zasługa wstrzymanego na kilka miesięcy światowego przemysłu, ale ograniczony ruch lotniczy też miał w tym swój udział.

Masowa turystyka chwieje się w posadach, co w szerszym spektrum wyjdzie na dobre: dawno już bowiem padła ofiarą własnego sukcesu. Kompulsywne, konsumpcyjne przeskakiwanie z miejsca na miejsce przestało być nagle atrakcyjne, a w dużej mierze w ogóle możliwe.

Być może lepiej, jeżeli powrót do dawnego świata nie będzie możliwy. Mamy świetną okazję, by znaleźć inny, mniej inwazyjny, sensowniejszy sposób na jego poznawanie.

Na razie jednak zatopcie się po prostu w ten świąteczny dzień w lekturze ciekawej książki. Pogadajcie o wszystkim i niczym z kimś bliskim, poprzeglądajcie atlas świata (koniecznie papierowy), pójdźcie na spacer. I pamiętajcie o słowach duńskiego króla w Hamlecie:

O Boże, ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni (…)

Podróże są najlepszym sposobem na poznanie świata i siebie samego, ale można je też odbyć, nie opuszczając własnego pokoju (bądź łupinki orzecha).

I nie zapominajcie, że już za tydzień, w następną sobotę, będziemy mieli dla Was nowy numer Travel Magazine. Kawałek świata na ekranach Waszych komputerów.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.