Chcę luksusu!

Początek

Po ponad dwóch latach zmagania się z pandemią chcemy przede wszystkim odpocząć

Mógłbym jeść zdrowe posiłki, pływać w basenie, przechadzać po plaży, czytać książki i gapić się na morze. I bardzo by mi się to podobało. Tak sobie myślę, przeglądając w wolnych chwilach zdjęcia miejsc stworzonych do odpoczynku.

Pandemia – choć została właśnie odwołana przez nasz rząd – trwa już tak długo, że potrzebujemy relaksujących wakacji. Swoje dołożył jeszcze stres związany z agresją Rosji na Ukrainę. Znajomi, nawet ci związani z podróżami zawodowo, coraz częściej wspominają, że marzą o wyjeździe, na którym nie będą się niczym zajmować. Nie chcą już zbierać materiałów do publikacji, ekscytować się doznaniami zmieniającymi się niczym w kalejdoskopie. Nie chcą zdobywać nowych miejsc i testować własnych możliwości. Chcą odpoczywać. Trwonić beztrosko czas.

Jesteśmy po prostu zmęczeni. I nie ma w tym nic dziwnego. Coraz częściej chcemy skupić się na sobie. Na swoim zdrowiu psychicznym i fizycznym.

I jest to trend ogólnoświatowy. Wyraźnie zauważalny. Cenne stały się ekologiczne hotele, kameralna agroturystyka, miejsca pełne spokoju. Ale też te pozwalające zatopić się w luksusie i zapomnieć o wszystkich bolączkach. Pięć gwiazdek zyskało nagle na atrakcyjności.

Choć zwykle podróżuję nieco inaczej, przeglądam więc teraz zdjęcia eleganckiego hotelu Almar w Lido di Jesolo na wybrzeżu północnych Włoch. Zatapiam wzrok w tych wszystkich wysmakowanych wnętrzach. Przeszklonych balkonach pozwalających patrzeć godzinami na morze, kładkach prowadzących wprost na prywatną plażę, gdzie czekają leżaki i pomocni kelnerzy.

Nastały czasy, gdy zapragnęliśmy luksusu

Sprawdzam na mapie. Z Lido de Jesolo niedaleko do Wenecji, do której mógłbym szybko dostać się tramwajem wodnym. Ale czy to konieczne? Być może zdecydowałbym się na szybki wypad do Serrenisimy, ale przecież tym razem kusi mnie właśnie to, by wyzbyć się oczekiwań. Nie zaznaczać planów i miejsc, do których muszę jechać.

Mam wrażenie, że nadszedł czas, by po prostu przez chwilę być, kokosić się w wygodzie i zatapiać w niemyśleniu.

Ewentualnie poczłapać w szlafroku i miękkich kapciach do sfery SPA, gdzie ktoś wymiętosi moje zbolałe upływem czasu ciało. Obleje olejkami, wyklepie, a na koniec wciśnie w rękę szklankę jakiegoś odżywczego koktajlu. A może zaprosi do hotelowej restauracji, gdzie szef kuchni podsuwa specjalne menu pozwalające odzyskać nadwątlone siły.

Branża turystyczna oczywiście zdaje sobie sprawę, że nasze potrzeby się zmieniły. W ankiecie American Express – dotyczącej co prawda rynku amerykańskiego, ale na europejskim nie doszukiwałbym się wielkich różnic – 76 procent respondentów stwierdziło, że jest gotowych więcej wydać na podróże, które poprawią ich samopoczucie. 55 procent jest skłonna zapłacić dodatkowo za usługi lub zajęcia, które poprawią ich zdrowie.

Hotele – od tych niewielkich, po luksusowe – rozwijają więc ofertę „dobrostanową” (określaną z angielska jako wellbeing, co trudno zgrabnie przetłumaczyć na nasz język). Proponują pakiety odnowy, a nawet wyposażają pokoje w sprzęt do ćwiczeń. Pandemia wciąż siedzi nam w głowach i – jak pokazują badania – mentalnie wciąż czujemy potrzebę odseparowywania się. Siłownia pełna spoconych ciał nie wydaje nam się jeszcze atrakcyjna. Owszem, chcemy poćwiczyć, ale najlepiej w odosobnieniu, we własnej przestrzeni. Nie zdziwcie się więc, gdy obok łóżka w hotelu natraficie na stacjonarny rower treningowy.

Samo SPA też już zresztą nie wystarcza. Przed pandemią oferta koncentrowała się na klasycznych usługach. Masażach, kąpielach, łaźniach. Teraz hotele mogą oferować spacery na łonie natury, medytację, jogę lub pakiety szyte na miarę, zależnie od potrzeb gości.

Chcecie pozbierać zioła i przygotować sobie z nich zdrowotne napary? A może posłuchać koncertu granego na misach tybetańskich? Obłożyć się szlachetnymi kamieniami o dobroczynnym działaniu? Nie ma sprawy! Nikt dziś nie będzie się z tego śmiał. Wszystko da się zorganizować. Nawet Airbnb wprowadziło do oferty miejsca noclegowe z dostępem do szeroko pojętego „wellness”. A nawet same tego typu zajęcia, już bez noclegu.

Siedzę więc tak przed ekranem i zastanawiam się, czy dobrze mi będzie nad tym włoskim wybrzeżem, w hotelu, który otoczy mnie opieką i co rano będę mógł pływać w 70 metrowej długości basenie, czy może lepiej uciec gdzieś na Maderę lub Wyspy Kanaryjskie. Zaszyć się w jakimś małym apartamencie i całymi dniami uprawiać trekking po pofalowanych krajobrazach wysp? Trudno się zdecydować. Nie ma to zresztą aż takiego znaczenia. Nie o okoliczności tak naprawdę przecież chodzi, lecz o spokój i zwolnienie tempa.

Zdaję sobie przy tym sprawę, że ta moda na kultywowanie dobrostanu jest w dużej mierze elementem rynkowym (w samych Stanach jego wartość w tym roku szacowana jest na 919 mld dolarów). Niespecjalnie zamierzam się tym jednak przejmować.

Liczę bowiem trochę na to, że ta sytuacja nauczy nas nowego sposobu podróżowania. I nie chodzi mi o tkwienie w luksusie i wygodzie (nawet one w końcu się znudzą), ale o zmniejszenie podróżniczych oczekiwań. Zrezygnowanie z tego nieustannego pędu za zaliczaniem atrakcji, biegu od jednego miasta do drugiego. Prób zobaczenia i przeżycia „wszystkiego”.

I po cichu mam trochę nadzieję, że może zamiast spędzać czas na wrzucaniu do sieci kolejnych „zameldowań” i oznaczeń, nauczymy się czerpać przyjemność ze spędzania całych dni, a może nawet tygodni na leniwym podpatrywaniu życia, które toczy się obok nas.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Don't Miss