Życie w czasach strachu

przeczytasz w mniej niż 4 min.

Jeszcze latem zdawało się, że wszystko powoli wraca do normy. Wzmożona fala pandemii pozbawiła nas jednak złudzeń. Większość z nas o podróżowaniu może na razie zapomnieć. A nie jest to przecież jedyny problem, z jakim się mierzymy

Jesteśmy świadkami tworzącej się na nowo historii. Pandemia wstrzymała świat – bezradnie patrzymy, jak to, co znaliśmy rozmywa się we mgle. Zmieniła się sytuacja zawodowa większości z nas. Zniknęła bezpieczna rutyna. Nawet przyjemności, które napędzały nasze życie – wyjścia do kina, kolacje z przyjaciółmi, podróże – stały się niemożliwe lub trudne do zrealizowania.

Pandemia to czas, w którym każdy z nas mierzy się ze stratą – wolności, planów, kontaktów, nierzadko pieniędzy. Towarzyszy temu ogrom uczuć, które bywają tożsame z uczuciami doświadczanymi w żałobie.

Istotne jest, abyśmy potrafili zająć się tymi uczuciami. Wszystkie przeżywane i uświadamiane przez nas emocje są dobre i w rzeczywistości nam służą. Smutek, złość i strach są naturalną reakcją na sytuację zagrożenia i niepewności. W obecnej sytuacji towarzyszą nam one bardziej niż kiedykolwiek. Problemem jest to, że większość z nas stara się ich nie czuć i unika konfrontacji z nimi jak ognia.

Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej radzą sobie osoby (żyjące same, jak i w związkach), które zamiast stronić od trudnych uczuć i udawać, że ich nie ma, przyjmują postawę tzw. tragicznego optymizmu.

Autorem tego terminu jest Viktor Frankl, wiedeński psychiatra ocalały z Holokaustu. Ów „tragiczny optymizm” to zdolność pielęgnowania nadziei i znajdowania sensu w życiu mimo nieuchronnego bólu, strat i cierpienia. Frankl uważał, że każdy człowiek poszukuje w życiu sensu, a jego odnalezienie ma uzdrawiający wpływ na psychikę. Oznacza to, że jeżeli znajdziemy sens w narzuconej nam teraz izolacji, w wewnętrznym i zewnętrznym zatrzymaniu, w sytuacji, gdy ograniczona jest nasza wolność, to w efekcie wzmocnimy się oraz zacieśnimy więzy budujące związek lub relacje z innymi.

Prawda jest taka, że im bardziej odcinamy się od stresu i lęku, tym bardziej rosną one zachęcony mocą naszego oporu. Czasami doświadczamy strachu tak silnie, że nie zauważamy sygnałów ostrzegawczych. Kończy się to zazwyczaj atakami paniki.

Tymczasem strach – jak i zniechęcenie, znużenie, frustracja – są integralną częścią życia. Żeby przetrwać, musimy się dostosować. O naszym zdrowiu psychicznym świadczy właśnie umiejętność adaptacji do nowych warunków. Po fazie szoku najlepiej skupić się na tym, aby urządzić sobie czas i życie na nowo, wykorzystując do tego dostępne narzędzia.

Każdy z nas, aby uratować siebie (lub swój związek) powinien zająć się swoimi uczuciami. Ich realnym przeżyciem. Jednocześnie ważne, żeby można było rozmawiać o nich także z bliskimi, nie zostawać samemu ze swoją bezradnością, smutkiem czy złością na zaistniałą sytuację.

Warto odpowiedzieć sobie na pytanie – na co mam wpływ, a na co nie. Świadomość tego powinna pozwolić nam uspokoić się i nie przejmować sprawami, z którymi niewiele możemy zrobić. Jeżeli na przykład planowaliśmy na grudzień dalekie podróże, a są one niemożliwe do zrealizowania, trzeba uświadomić sobie, że nie mamy na to obecnie żadnego wpływu i rozpaczanie nad utraconymi planami jest na dobrą sprawą jedynie marnowaniem energii.

Jeżeli nie potrafimy nie przejmować się sprawami, których nie możemy zmienić, pomóc może skupienie się na małych przyjemnościach.

Na organizowaniu sobie czasu, na tworzeniu bezpiecznej rutyny. Unikajmy jednak przy tym postawy omnipotencji – myślenia życzeniowego, wmawiania sobie, że wszystko będzie dobrze. Nie wiemy, co będzie. Realna ocena sytuacji okazuje się bardziej przydatna.

Nie wywierajmy też dodatkowej presji na samych siebie. Wiele osób pracuje teraz zdalnie i więcej czasu spędza w domu. Nagle wydaje się, że odzyskaliśmy zajęte zwykle godziny. Obiecujemy sobie więc, że wykorzystamy pandemię na przeczytanie wszystkich zaległych książek, obejrzenie filmów oraz szeroko pojęty rozwój osobisty. Podnosimy sobie w ten sposób poprzeczkę.

Tymczasem izolacja to nie jest czas relaksu i rozwoju, tylko moment, w którym musimy poradzić sobie z samym sobą samym.

Z poczuciem narastającego lęku, zawiedzionymi nadziejami, frustracją z niezrealizowanych planów, problemami w związku uwypuklonymi nową sytuacją, itd.

Wygrają ci, którzy zdołają się zaadoptować do zmienionych warunków i nie będą przy tym spodziewali się zbyt wiele i zbyt wiele od siebie oczekiwali. Niezależnie od tego, co będzie za tydzień, miesiąc czy rok ważne, abyśmy doświadczyli w pełni samego siebie, naszego partnera lub partnerki, abyśmy dali sobie przestrzeń do bycia blisko, do pomocy sobie i do spędzania czasu ze sobą.

A przede wszystkim, byśmy dali sobie prawo do poczucia straty. W życiu wszystko jest zmienne, w każdej chwili tracimy coś, co mija i nigdy już nie wróci. Po jednym przychodzi drugie. To nieustający cykl, z którym trzeba się pogodzić i z którego można czerpać siłę.

Fot. Rostyslav Savchyn

Marlena Kazoń

Psycholog, psychoterapeuta par i małżeństw oraz psychoterapeuta rodzinny. Od 2009 r. pracuje w zorganizowanym przez nią zespole psychoterapeutycznym: BYĆ W HARMONII w Warszawie.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.