Miejscowi oszukują turystów, by skłonić ich do wyjazdu

przeczytasz w mniej niż 5 min.
jak lepiej podróżować

Kolejna odsłona nadmiernej turystyki. Czy jest jakiś sposób, by podróżować lepiej?

Fot. Tim Mossholder / Unsplash

Na jednym z portali czytam doniesienia z Majorki o fałszywych ostrzeżeniach przed meduzami. Profesjonalnie przygotowane tablice pojawiły się na niektórych plażach hiszpańskiej wyspy, strasząc turystów coraz to kolejnymi zagrożeniami: parzącymi meduzami, zanieczyszczoną wodą, ryzykiem obsuwisk na klifach. Oprócz sugestywnych grafik, umieszczono na nich napisy po angielsku. Mniejszymi literami – i tym razem już tylko po hiszpańsku – wyjaśniono, że zagrożenie jest zmyślone, a plaże w rzeczywistości bezpieczne.

Akcja wymierzona jest więc w masowego turystę, który zazwyczaj nie zna innego języka niż angielski. Miejscowi i bardziej dociekliwi szybko mogą się zorientować, że tablice są fałszywką.

Do umieszczenia tablic przyznała się lokalna grupa Manacor Caterva, która w ten sposób protestuje przed zawłaszczaniem przestrzeni publicznej przez turystów.

„Uzurpowanie sobie wybrzeża to kolejny przykład tego, jak kapitalizm przejmuje takie ekonomiczne aktywności jak turystyka i wyciska je do maksimum”– czytamy w komunikacie Manacor Caterva.

Nie wiem, na ile ten nieco złośliwy psikus przyniósł skutek i ilu przyjezdnych zrezygnowało z pobytu na wyspiarskich plażach. Sama akcja jest jednak po prostu kolejną odsłoną zjawiska „overtourismu” – nadmiernego ruchu turystycznego, który w negatywny sposób wpływa na daną przestrzeń. O odczuciach, które mogą towarzyszyć mieszkańcom takich miejsc pisałem kilka miesięcy temu, po wizycie w Rzymie. Fałszywe tablice, które pojawiły się na Majorce, są zapewne wyrazem desperacji i mogę to zrozumieć. Podróże stały się aktywnością masową. A ta, zawsze, w każdej dziedzinie, ma to do siebie, że staje się niszcząca.

Prognozy, które pojawiały się w czasie pandemii i zaraz po niej – o tym, że będziemy podróżować inaczej, że nadszedł czas zrównoważonej turystyki, lokalności, refleksji nad naszymi poczynaniami – rozpłynęły się niemal tak szybko, jak i pamięć o wirusie.

Pandemia zatrzymała nas jedynie na moment. Dziś – w tym roku – przemieszczamy się znów na skalę równą tej sprzed pojawienia się mikroba. Nie odstraszają nas wysokie ceny, temperatury rodem z piekła, opóźnienia i tłok na peronach i lotniskach. Chcemy podróżować i nie zamierzamy z tego rezygnować.

Sam jestem częścią tego ruchu i wymówki, że przemieszczanie się jest częścią mojego zawodu, są co najwyżej metodą na chwilowe poprawienie sobie samopoczucia.

Nie namawiam Was więc do tego, by przestać podróżować. To zresztą i tak by nie zadziałało.

Z tematem szeroko pojętego nadmiaru, który powoduje problemy, będziemy musieli jednak w końcu się zmierzyć. Nie ma tu prostych recept. Na pewno pierwszą rzeczą jest jednak świadomość. To z niej bierze się chęć uważnego przyglądania się sytuacji. I poszukiwania rozwiązań.

Te oczywiście istnieją, i w naszym magazynie próbujemy je podsuwać lub chociaż zastanawiać się, co może przynieść poprawę. Sprawa jest pilna, przede wszystkim ze względu na postępujące zmiany klimatu, ale ma też wymiar osobisty. Coraz częściej bowiem spotykam się z ludźmi zawiedzionymi ogromną rozbieżnością oczekiwań i rzeczywistości. Mało kto przecież lubi wypoczywać w tłumie. A nikt nie lubi, gdy jego podróżnicze marzenia rozsypują się podczas prób ich realizacji. Jeżeli więc nawet pominiemy względy etyczne, szukanie nowego sposobu podróżowania może mieć wymiar czysto osobisty, nawet trochę egoistyczny – być próbą znalezienia rozwiązań, które sprawią, że wyjazd przyniesie nam radość i zadowolenie, a nie frustrację i poczucie zmarnowanego czasu (o pieniądzach już nawet nie wspomniawszy).

Strona praktyczna, a więc metody na to, jak ulepszyć podróże (lokalność, mniej wyjazdów, ale na dłuższy czas, wybór środka transportu, zmiana miejsc docelowych, itd.), są ważne, coraz częściej wydaje mi się jednak, że istotą jest zmiana samego sposobu myślenia.

A więc wyrwanie się z zaklętego kręgu współczesności, która skłania nas do robienia czegoś w ten sam sposób, w jaki robią to inni.

I wyswobodzenie się z fali obrazów podsuwanych nam przez media (w tym przede wszystkim społecznościowe), przyjmowanych przez nas bez refleksji. Być może, gdy zobaczymy relację z jakiejś podróży i pomyślimy: „to jest świetne, też chcę to zrobić”, powinna nam się zapalić lampka ostrzegawcza. Czemu bowiem tak naprawdę mamy podążać śladami innych? Nocować w tych samych miejscach, wylegiwać się na tych samych plażach, odwiedzać te same restauracje? Czy rzeczywiście chcemy, by inni projektowali naszą rzeczywistość?

Pewnego rodzaju kontrapunktem do tekstu o fałszywych tablicach był dla mnie ciekawy materiał w New York Timesie, który co prawda jest o czymś zupełnie innym, ale pokazuje, że zawsze istnieje inna strona medalu. Inny sposób na to, by czerpać z zasobów naszego otoczenia.

Tekst Alexandry Marvar mówi o ornitologach-amatorach, tyle że niewidomych. Siłą rzeczy mają oni inny sposób na pielęgnowanie swojego hobby. Nie mogą oglądać ptaków, ale mogą je słuchać. Odwracają więc paradygmat. Nie gonią na drugi koniec świata, by „zaliczyć” kolejny gatunek, zrobić mu zdjęcia. Obecność ptaków sprowadza się dla bohaterów tego materiału do subtelnej ścieżki dźwiękowej, która wymaga – szczególnie w coraz głośniejszym świecie – skupienia i uwagi. I powtarzalności. Ci ludzie wychodzą do własnych ogrodów, wybierają się do nieodległych parków, znajdują enklawy natury w miastach. I potrafią spędzać godziny i dni, na słuchaniu ptaków, których nigdy nie zobaczą (przy okazji, czy wiedzieliście, że ptaki, próbując przekrzyczeć zgiełk cywilizacji, zmieniają śpiew, upraszczając go i bazując na bardziej przenikliwych tonach?).

Zawsze nasłuchuję, jakie ptaki są w danym miejscu, ilekroć wychodzę na zewnątrz. To wiele mi mówi” – ​​opowiada jeden z ornitologów. – „O pogodzie i porach roku. Mówi mi o tym konkretnym krajobrazie, w którym się znajduję. Nawet gdy jestem w mieście, może mi powiedzieć o jakości siedliska”.

Niektórzy niewidzący miłośnicy ptaków organizują sesje nasłuchowe, nazywane żartobliwie „wielkim siedzeniem”.

Znajdują sobie miejsce, w którym po prostu przebywają kilka godzin, niespecjalnie się ruszając. W ten sposób mogą delektować się śpiewem ptaków, który staje się dla nich sposobem na zmapowanie otaczającego ich świata.

Pomyślałem, że to piękny przykład odwrócenia obowiązujących powszechnie zasad i da się go przełożyć także na sferę podróżowania. Z takim podejściem przestajemy myśleć o tym, że to my musimy być aktywni, o naszym „podbijaniu” i „odkrywaniu” świata. Stajemy się tylko obserwatorami, pozwalając w jakimś stopniu, by to świat przybył do nas, a nie my do niego. Wybieramy jakąś przestrzeń i pozwalamy, by powoli w nas wsiąkała. W swoich szczegółach zaczyna ona być wtedy pasjonująca, nawet jeżeli nie jest to plac z Fontanną di Trevi w Rzymie czy jedna z tych „plaż, które musisz zobaczyć przed 30”, a zupełnie pospolita ławka w parku lub niczym niewyróżniający się skwerek odwiedzany przez mieszkańców pobliskich kamienic.

I być może to jest właśnie jeden z tych sposobów na lepsze podróżowanie.

Michał Głombiowski

Redaktor naczelny Travel Magazine. Dziennikarz, autor książek podróżniczych. Od ponad 20 lat w podróży, od dwóch dekad utrzymuje się z pisania.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.