Na tunezyjskiej wyspie muzułmanie i żydzi wspólnie obchodzą święto Lag ba-Omer
Szumi mi w głowie. Od kilku godzin otacza mnie głośna muzyka oraz okrzyki dobiegające z toczącej się licytacji. W żyłach płynie mi boukha, figowa wódka. Co rusz ktoś podsuwa mi plastikowe kubeczki wypełnione alkoholem. Wychylam je w tłumie żydów tłoczących się w synagodze La Ghriba na tunezyjskiej wyspie Djerba. Tysiące pielgrzymów przybyło tu, by, jak co roku, celebrować święto Lag ba-Omer, będące przerwą w tradycyjnym 49-dniowym okresie postu i żałoby.
Zanim udało mi się dostać do kompleksu świątynnego, musiałem przejść przez bramki bezpieczeństwa i pokazać uzbrojonym strażnikom zawartość torby. La Ghriba otoczona jest betonowymi zaporami, a wokół budynku wytyczono szeroką strefę buforową, gdzie każdy twój ruch śledzą umundurowani funkcjonariusze. Te środki bezpieczeństwa to echo zamachu z 2002 roku. Al-Kaida zdetonowała wówczas bombę w ciężarówce tuż przez synagogą. Zginęło dziewiętnaście osób.
Stosunki między muzułmanami a żydami, choć uległy ostatnio poprawie, wciąż są w Tunezji napięte. Akty antysemityzmu nasilają się, gdy wrze na linii Izrael-Palestyna. Kiedy dzieje się coś w Izraelu, szybko da się to odczuć tu, na Djerbie.
Skąd żydzi w Tunezji?
Żydzi mieszkają w Tunezji przynajmniej od czasów rzymskich. Budynek dzisiejszej synagogi La Ghriba jest co prawda z XIX wieku, został jednak postawiony na miejscu świątyni, której wiek szacuje się na prawie 1900 lat.
Jeszcze po II wojnie światowej żydowska społeczność w Tunezji liczyła blisko 100 tysięcy osób, stanowiąc 15% ludności kraju. Dziś żyje tu zaledwie nieco ponad tysiąc wyznawców, z czego większość mieszka na Djerbie. Pierwsza fala emigracji nastąpiła po utworzeniu państwa Izrael. Duża część społeczności uciekła jednak z Tunezji na skutek antysyjonistycznej reakcji świata arabskiego na wysiedlenia ludności palestyńskiej. Decyzji o pozostaniu w kraju nie sprzyjały też zamieszki po wojnie sześciodniowej w 1967 roku.
Po zamachu Al-Kaidy w 2002 roku tunezyjski rząd zrobił jednak sporo, by chronić mniejszość żydowską. Da się to dostrzec podczas pielgrzymki do La Ghriby, gdy w stan gotowości stawiane są pokaźne siły wojskowe i policyjne. Bezpieczeństwo mają zapewnić pojazdy opancerzone oraz krążące nad synagogą helikoptery. Mimo tych zabezpieczeń, w tym roku znów nie obyło się bez tragedii. Zamachowiec zaatakował funkcjonariuszy w pobliżu świątyni i zanim został zastrzelony, zdążył zabić trzy osoby.
Pielgrzymka żydowska na Djerbie: zapraszamy wszystkich
Gdy przemieszczam się jednak pomiędzy synagogą a pomieszczeniami w budynku dla pielgrzymów naprzeciwko, o napiętej sytuacji udaje mi się zapomnieć. Pośród tysięcy osób zmierzających tego dnia do synagogi (organizatorzy spodziewali się około siedmiu tysięcy uczestników) nie odczuwa się nie tylko żadnego poczucia zagrożenia, ale nawet krztyny niepokoju.
W imprezie mogą wziąć udział wyznawcy każdej religii, a mieszkańcy Djerby chętnie tu zachodzą, by świętować razem z żydami. Przy wejściu do świątyni spotykam młodego mężczyznę, który podobnie jak 98 proc. tunezyjskiego społeczeństwa, jest muzułmaninem. Podczas święta zgłosił się do pomocy. Jak mówi, na co dzień przyjaźni się z żydami i wszyscy żyją w zgodzie.
– Szanujemy się, a religia nie jest dla nas problemem – opowiada. – Gdy poszczę w czasie ramadanu, moi żydowscy przyjaciele powstrzymują się przed piciem lub paleniem tytoniu w mojej obecności, by nie wystawiać mnie na pokusę. Ja z kolei robię to samo podczas ich świąt. Djerba zawsze była wielokulturowa, potrafimy żyć w zgodzie.
Najstarsza synagoga Północnej Afryki
Synagoga słynie z bogato zdobionego wnętrza, niebieskich kolumn, kafelków tworzących misterne wzory, żyrandoli oraz arki, w której trzymany jest ponoć jeden z najstarszych zwojów Tory na świecie. Podczas święta te cuda nikną jednak w tłumie ludzi. Atmosfera jest równie podniosła, co swobodna. Pielgrzymi napływają zwartą falą, zapalają świece, przysiadają na zdobionych drewnianych ławach i zostawiają datki. Jeżeli ktoś chce się pomodlić, robi to samodzielnie, nie czekając na oficjalne czytanie ksiąg.
W świątyni krążą butelki z whisky Jim Bean lub samodzielnie destylowaną figową wódką. Na drewnianych stołach piętrzą się piramidki suszonych owoców i orzechów, którymi – jeżeli nie chce się stracić tchu – dobrze jest zagryźć piekielnie mocny trunek. W dość niewielkim pomieszczeniu synagogi unosi się duszny zapach potu i alkoholu.
Zaglądam do mniejszej sali: tłoczące się w niej kobiety wypisują na ugotowanych na twardo jajkach życzenia. Dotyczą głównie spraw małżeńskich, miłości, dzieci i ogólnie pojętego powodzenia. Nadawczynie tych wiadomości do Jahwe układają jajka w spowitym blaskiem świec zagłębieniu w centrum synagogi.
Lag ba-Omer w Tunezji
Podczas tego dnia mało kto kieruje się harmonogramem wydarzeń. Poszczególne jego punkty nakreślono bardzo swobodną kreską: późnym popołudniem ma się pojawić minister, a być może sam premier i wygłosić przemówienie. Ma też zjawić się rabin i ważni goście. Nie wiadomo do końca kiedy. Mam zresztą wrażenie, że te plany niespecjalnie kogoś tu zajmują. Jeżeli oficjele się nie pojawią, nic się nie stanie.
Istotą Lag ba-Omer w La Ghribie jest bowiem swobodne przemieszczanie się. Krążenie w radosnym tłumie pomiędzy synagogą a dziedzińcem budynku obok, nad którym powiewają setki małych chorągiewek z tunezyjską flagą. Przyglądanie się muzykom grającym na scenie arabskie pieśni i nasłuchiwanie licytatorów prowadzących kwesty. Przesuwanie się pomiędzy prowizorycznymi stoiskami ze słodyczami, ubraniami, biżuterią i innymi dobrami.
Na tyłach, z dala od hałasu sceny, w spowitych półmrokiem pomieszczeniach mężczyźni grillują kurczaka i wołowinę, można też kupić talerz pożywnego kuskusu lub napić się piwa.
Przechodzę przez ten gastronomiczny ciąg, by dotrzeć do podwórka, na którym panuje iście piknikowa atmosfera. Ludzie pokładają się w majowym słońcu na trawie, jedzą, rozmawiają. Siedząc, kobiety i mężczyźni trzymają się we własnych grupkach, ale to trochę zachowywanie pozorów – w tłumie grupy mieszają się, a dzieci biegają swobodnie, gdzie zechcą.
Czysta radość
Święto trwa dobę i z każdą godziną coraz bardziej przypomina osiedlową imprezę – z podobnie zmienną dynamiką, zacieśniającymi się znajomościami, znudzeniem przeplatającym się z entuzjazmem. Podjadaniem pikantnych kiełbasek merguez, palaniem na uboczu papierosów, wlewaniem w siebie alkoholu.
Lag ba-Omer ma mocno ludyczny charakter – jest chwilą przerwy w trwającym siedem tygodni okresie powagi i odmawiania sobie przyjemności. Z religijnego święta przeobraża się w czystą celebrację radości. W tym dniu organizowane są pierwsze postrzyżyny chłopców, którzy osiągnęli trzy lata, a wyswatane w święto pary są ponoć wyjątkowo szczęśliwe.
Gdy przeciskam się przez tłum, gdzieś w tle żydowskich pieśni słyszę wezwanie do modlitwy płynące z pobliskiego meczetu. Sacrum i profanum przenikają się tu swobodnie, podobnie jak kultury, języki i wyznania. Przez te kilka godzin najważniejsze staje się to, by być po prostu razem.