Łyna, kajaki i kilka godzin w otoczeniu przyrody. Wiemy, jak spędzić idealny dzień na Warmii
Jak często w naszej ludzkiej historii wykonywaliśmy tę czynność? Setki tysięcy razy? Miliony? Pchnięcie wiosłem.
Najstarsze znalezione pozostałości łodzi mają ponad dziesięć tysięcy lat. Na protołodziach poruszaliśmy się prawdopodobnie już znacznie, znacznie wcześniej. Osiemset tysięcy, może milion lat temu, gdy nasi przodkowie dotarli do wyspy Flores. Umiejętność wiosłowania (z początku było to raczej odpychanie kijem) powinniśmy mieć w samym sercu naszego DNA. To jeden z najlepiej wyćwiczonych ludzkich gestów. Dlaczego więc teraz, siedząc w skorupie kajaka, co rusz lądujemy w trzcinach? Próbujemy nadać naszemu okrętowi kierunek, suniemy jednak bezradnie zygzakiem od brzegu do brzegu, w kępy trawy i mielizny, na których utykamy słuchając, jak plastikowe dno szoruje bezlitośnie o żwir.
Zanim dotarliśmy do odcinka, który uświadomił nam jak bardzo utraciliśmy zdolność wyćwiczoną przez tysiące pokoleń, wślizgnęliśmy się na przystani w Parku Centralnym w centrum Olsztyna do wąskiej przestrzeni kajaka i popłynęliśmy spokojnym nurtem Łyny, najdłuższej rzeki Warmii i Mazur. Mieliśmy przed sobą sześć kilometrów, dwie godziny spływu, które miały nas zabrać w świat leniwych rozmów, kojącego milczenia, chlupotu wody i gęstych trzcin.


Dzikość w sercu miasta
Gdy tylko ruszyliśmy, skryci pod zwartym baldachimem drzew, Olsztyn się gdzieś rozpłynął. Z dużego miasta (niemal 200 tysięcy mieszkańców) zamienił się w powidoki mostów, kładek dla pieszych, wiaduktu i zamku Kapituły Warmińskiej (gotyk ceglany z połowy XIV wieku, to w tym miejscu Mikołaj Kopernik głowił się nad zawiłościami relacji Ziemi do Słońca). Jednostajny prąd poruszał dywanem podwodnych, mieniących się zielenią traw. Pomyślałem, że to niemożliwe, że jesteśmy w samym środku tętniącej życiem metropolii, że musieliśmy zbłądzić i trafiliśmy w jakieś ostępy odwiedzane tylko przez zwierzęta i wiatr.
Zaraz za zamkiem, do którego prowadzi most o nieco dziwnej skośnej konstrukcji, udało nam się nakierować kajak do nabrzeża. Specjalne „chwytacze” pomagają się tu zatrzymać i nie stoczyć w bulgoczący wodą próg, nazywany przez miejscowych, nieco z fantazją, Niagarą. To jedyna na tym spływie przenoska. Dwieście metrów truchtania z łodzią w rękach. Przeprawiliśmy się przez nią jako ostatni z naszej grupy, nigdzie się nam za bardzo nie spieszyło. Gdy rzeka minęła starówkę, by wpłynąć w Las Miejski (to największy w Europie kompleks leśny położony w granicach miasta), wszyscy nasi towarzysze dawno już zniknęli gdzieś na przedzie.
Łyna i kajaki – czas na relaks
Łyna nabrała w tym miejscu charakteru, przyspieszyła, kluczyła, natychmiast udowadniając nam, jak marnymi jesteśmy kajakarzami. Tkwiąc w kępach trzcin, klinując się między zatopionymi kłodami i próbując wydobyć z piaszczystych pułapek pomyślałem o tym, że w naszym życiu wymazaliśmy najbardziej pierwotne odruchy. Nie potrafimy już przewidzieć deszczu patrząc jedynie w niebo, wydoić krowy, ani skierować kilkoma ruchami łodzi, tam gdziebyśmy chcieli. To odkrycie na równi nas zaskoczyło, co rozbawiło.
Łyna wiedziała jednak swoje i nawet mimo naszej nieporadności cierpliwie przesuwała nas w przód. Gdy to pojęliśmy, nasze sportowe ambicje – od początku nikłe – rozmyły się doszczętnie, a spływ stał się czystą przyjemnością.

Rzeka okazała się – nie licząc mijającej nas załogi, która z niejasnych przyczyn uparcie płynęła pod prąd – pozostawiona w samotności. Nawet na leżącym w granicach miasta odcinku nie musieliśmy przeciskać się pomiędzy innymi kajakami, słuchać głośnych rozmów, cywilizacyjnego hałasu. Łyna wciąż jest rzeką mało odkrytą. To dziwi, tym bardziej, że na nie tak odległej mazurskiej Krutyni bywa już naprawdę tłoczno. Warmińska rzeka wydaje się być najbliższą i najsensowniejszą jej alternatywą.
Łyna i kajaki. Sposób na wolny dzień
Za Lasem Miejskim znów zmieniła charakter, rozszerzając się i uspokajając, jakby chciała wynagrodzić nam wcześniejsze niespodzianki. Dziób kajaka rozsuwał dywany lilii wodnych. Odchyliłem się w tył na oparciu siedziska, niemal przestając wiosłować, a łódź przesuwała się niczym duch. Nasz ruch był tak delikatny, że popatrujące na nas nurogęsi, i siedząca na gnieździe samica łabędzia nie uznały ucieczki za konieczną.
Łyny nie trzeba jednak traktować jedynie, jako rzeki dla kajakowych leniuchów. Jest stosunkowo łatwa, ale jeżeli ktoś jest bardziej zaprawiony i zależy mu na większych wyzwaniach, może po prostu zwiększyć tempo lub wybrać się na kilkudniowy spływ. Na długości ponad dwustu kilometrów rzeka zmienia obliczę przynajmniej kilka razy.
Łyna. Jak zapomnieć o świecie
Dwugodzinny spływ, który zakończyliśmy przy elektrowni wodnej (tych, którzy chcą płynąć dalej czeka tu jeszcze jedna przenoska) ma jednak wszystkie zalety mikrowyprawy. Jest łatwy do włączenia w rozkład dnia. Dostępny niemal natychmiast. Nie wymaga dojazdów, rozpisywania etapów wyprawy i pakowania większego ekwipunku. Wystarczy butelka wody, może kilka przegryzionych na starcie kulek z płatków owsianych i parę wolnych godzin. Po zaledwie kilkunastu minutach wiosłowania przypominasz sobie, jak to jest żyć blisko natury. Jak to jest poczuć, że wszystko – ty również – znajduje się we właściwym miejscu.
Wyładowaliśmy się na brzegu przy elektrowni w milczeniu, jakbyśmy wrócili z innej przestrzeni i trudno nam było dopasować się do codzienności. Właściciel wypożyczalni zebrał od nas sprzęt. Zaczął padać deszcz. Patrzyłem, jak pierwsze krople siekają powierzchnię rzeki i pomyślałem, że chciałbym tu wrócić i jednak sobie przypomnieć, odkryć na nowo ten gest, który nosimy w sobie od setek tysięcy lat.
Zanim wsiądziesz do kajaka (lub gdy z niego wysiądziesz):
– Korzystaliśmy z wypożyczalni www.kajaki.olsztyn.pl
– Wzdłuż Łyny możesz pojechać rowerem. Szlak Łynostrada biegnie przez Olsztyn (11 km) i później prowadzi przez Dobre Miasto do Lidzbarka Warmińskiego. Południowy odcinek to 47 kilometrów do Dobrzynia.
– W Olsztynie zajdź do restauracji „Cudne Manowce”, by zjeść dania w stylu „slow food”. Spróbuj też naturalnych lodów w lodziarni Kroczek. Skosztuj (lub sam przygotuj) marcepan królewiecki w kawiarni Moja. I odwiedź kraftowy Browar Ukiel (nie pomiń ich okrętu flagowego, West Coast Ipy). A na rybę (najlepiej z okolicznych jezior: pstrąga, sielawę, węgorza, sandacza) zajdź do Byczej Ryby nad Ukielem.
– O kuchni warmińskiej przeczytaj w naszym reportażu.
– Śpij w Villi Palas, zabytkowym budynku z pięknym ogrodem. Ceny od 230 zł za „dwójkę”.