Wystrój tego miejsca przypomina lata 90., ale na talerzach znajdziecie tu prawdziwe cuda
La Parada del Mar nie jest w centrum miasta, instagramerzy nie robią tu zdjęć, a do wejścia zwykle nie wije się kolejka. Mimo tego, jeżeli będziecie w Palmie na Majorce, powinniście tu zajrzeć. Ta bezpretensjonalna knajpka żyje własnym życiem, nie oglądając się za panującymi akurat trendami, a stoliki nie są przykryte nawet kawałkiem papieru, o obrusach już nawet nie wspomniawszy. A to zwykle oznacza jedno: karmimy na tyle dobrze, że nie potrzebujemy dodatkowej reklamy.
Turyści trafiają tu sporadycznie. Kilka osób, które zabłąkały się w drodze z hotelu na plażę lub zajrzały tu – jak ja – wracając z pobliskiej pracowni Joan Miró, w której dziś działa fundacja i muzeum. Pozostali to miejscowi, którzy wiedzą, że ryby i owoce morza trafiły do kuchni La Parada del Mar niemal przed momentem. Prosto z rybackich kutrów.
Majorka, gdzie zjeść w Palmie
Lubię miejsca, które nie silą się na bycie czymś więcej niż są w rzeczywistości. A istotą tego lokalu jest proste niedrogie jedzenie. Widać to niemal od razu.
Nie potrzeba wysmakowanego wnętrza, bogatego menu, stylowych lamp i donic z monsterami. Zamiast tego mamy dość marne kafelki na ścianach i podłodze, nigdy nie wyłączany telewizor wiszący pod sufitem, proste aluminiowe krzesełka. I nikomu to nie przeszkadza.



Siadłem na zewnątrz, w ogródku, wcześniej utknąwszy na dłuższą chwilę przed wysypaną kostkami lodu ladą tuż przy wejściu do lokalu. Jest na niej dzisiejsze menu. Nie wydrukowane, lecz leżące przede mną – błyszczące srebrem płaskie dorady, bordowe dzwonka tuńczyka, smukłe sardynki, krewetki, nieprzyzwoicie połyskujące tuby kalmarów. Jędrne okonie morskie, dwie czy trzy ośmiornice. Każdego dnia w ofercie pojawia się co innego. Wszystko zależy od nocnego połowu i tego, co akurat wpadło w rybackie sieci. Jeżeli masz szczęcie, może trafisz i na homara.
Nie wszyscy mówią tu po angielsku, być może więc będziesz musiał biedzić się po hiszpańsku lub pokazywać palcem, co chciałbyś zjeść.
Pracownik wrzuca to co wybrałeś do zwiniętego papierowego rożka, waży i zanosi do kuchni. Pozostaje ci jeszcze tylko decyzja, czy kucharz ma to upiec, usmażyć czy ugotować i siadasz sobie, gdzie chcesz.
Kieliszek schłodzonego verdejo (3.5 euro), którego prostota i świeżość zawsze idealnie współgrają z klimatem Majorki, talerz papryczek padrón na przystawkę i czujesz jak wypełnia cię spokój, a może nawet coś zbliżonego do szczęścia.
Gdzieś za ulicą biegnącą przed knajpą i rozciągającym się za nią parkiem jest morze. Nie widziałem go jednak. To nie jest modna nadmorska knajpa, do której przychodzi się na wieczorną randkę, by podziwiać zachód słońca. Tu przychodzi się po to, by dobrze zjeść i nie wydać przy tym za dużo pieniędzy.
Połykałem smażone sardynki niczym wygłodniały pelikan, nie kłopocząc się sztućcami. Chwytałem drobne ryby palcami, zostawiając później tłuste plamy na kieliszku z winem. Do tego wziąłem okonia morskiego na wyszczerbionym talerzu podsuniętym przez kelnera o nieco znużonej twarzy.
Gdy ma się dostęp do morza i dopiero co wyłowionych z niego skarbów, nie potrzeba skomplikowanej obróbki, zawiesistych sosów, szeregu dodatków. Wystarczy żar pod grillem lub rozgrzana płyta. Szczypta soli, może odrobina pieprzu. Asem w rękawie pozostaje sama ryba. Mająca jeszcze w sobie morską rześkość i zapach wiatru.
Kiedy sączyłem ostatnie łyki wina nad opróżnionym talerzem, poczułem się na moment całkowicie spełniony. Cenne uczucie, którego nie spodziewasz się siedząc za stołem pełnym ryb.
La Parada del Mar, av. Joan Miró 244, Palma, Majorka