Reakcja na viralową reklamę hotelu pokazuje, skąd biorą się problemy dzisiejszego świata
Fot. Johny Clow / Unsplash
Jeżeli nie jesteście internetowymi pustelnikami, musieliście w ostatnich dniach trafić na reklamę dolnośląskiego hotelu na TikToku, która szybko pojawiła się na wszystkich możliwych platformach. A w końcu nawet w mediach głównego nurtu. Odpowiedzialna za marketing placówki kobieta z beznamiętną miną i równie beznamiętnym głosem pokazuje kolejne miejsca obiektu. Reklama stała się viralem, a w ciągu pierwszej doby obejrzało ją ponad 1,5 mln użytkowników. Sam pomysł jest całkiem zabawny, skrojony na potrzeby mediów społecznościowych i choć trudno uznać go za szczególnie nowatorski, wpisuje się bowiem obecny już od jakiegoś czasu trend antyreklam (patrz: filmik zniechęcający do przyjazdu do Oslo), okazał się jednak skuteczny. Duża w tym zasługa wykonania.
Nagranie pojawiło się już chyba w każdym zakątku internetowego świata, ale też skłoniło innych do naśladownictwa.
Nie mogę się więc – i Wy zapewne też – opędzić od bliźniaczo podobnych filmików. Jedna z pierwszych była jednostka policji (nagranie osiągnęło jeszcze lepsze zasięgi niż to z hotelu), później poszło lawinowo – Męskie Granie, radiostacje, zarządy transportu, nie mówiąc już o influencerach, którzy rzucili się do tworzenia własnych wersji nagrania.
W przeważającej mierze nie są one już ani zabawne, ani tym bardziej nowatorskie. Z jakichś względów ludzkość uznała, że wystarczy skopiować pomysł, zmieniając jedynie otoczenie i uszczknie się w ten sposób trochę splendoru i internetowej sławy, a może i pieniędzy.
Niestety to nie działa. I nigdy nie działało.
Oczywiście od zarania dziejów każda twórczość opierała się na przetworzeniu tego, co już ktoś zrobił wcześniej.
Artyści inspirowali się dokonaniami innych, czasem bezczelnie kradnąc cudze pomysły. Tyle że próbowali przy tym choć trochę zmodyfikować materiał, na którym pracowali. Przedstawić go inaczej, sparodiować lub poszerzyć znaczenia, zmienić punkt widzenia lub rozłożyć inaczej akcenty.
Wygląda na to, że dziś taki wysiłek nie jest już potrzebny. Obecnie każdy chce być takim, jak inni. Po co się wysilać i tworzyć coś nowego, skoro można po prostu powtórzyć to, co zdobyło już popularność? Zjadamy w ten sposób własny ogon, nie zwracając w ogóle uwagi, że jest to nie tylko wsteczne, ale też przeraźliwie nudne.
Przypominam sobie rozmowy ze znajomymi dziennikarzami i pisarzami, którzy rwali włosy z głowy, gdy ktoś wyprzedził ich z pomysłem na tekst i zdążył opublikować go wcześniej. Często były to prawdziwe dramaty. Pojawienie się zbieżnego tematycznie dzieła automatycznie oznaczało, że własną pracę trzeba wyrzucić do kosza lub bardzo mocno zmodyfikować. Z tego powodu unikaliśmy zawsze pytania: „nad czym teraz pracujesz?”, gdyż nikt nie chciał na nie odpowiadać. Pomysł na książkę czy artykuł zawsze trzymało się do ostatniej chwili w tajemnicy. Właśnie po to, by nikt nas nie wyprzedził i nie zrujnował całej pracy.
Najwyraźniej byliśmy naiwni.
Tego typu dramaty już nie istnieją. Żyjemy w kulturze powielania i w tym sensie Byung-Chul Han, pisząc o kryzysie narracji, miał rację. Opowieści, którymi się karmimy, przestały bowiem być narracyjnym ciągiem. Stały się historiami wtórnymi – wciąż mówimy o tym samym, kręcąc się w koło.
Potrzeba, ale też przyzwolenie na kopiowanie dotyczy niemal każdej dziedziny życia. W tym i podróżowania. Jak już wspominałem tu kilka razy, destrukcyjny wpływ masowej turystyki nasilił się wraz z rosnącą popularnością aplikacji społecznościowych. Dziś większość z nas zwiedza świat mając za mapę wpisy obserwowanych osób. I jesteśmy gotowi zrobić niemal wszystko, by skopiować ich życie. A więc pojechać dokładnie w te same miejsca, które widzieliśmy na rolkach czy stories, zrobić zdjęcia dokładnie takie, jakie przewinęły się nam milion razy na kontach innych osób i zjeść dokładnie te same potrawy, co one.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że zawsze istniały ikoniczne miejsca, które przyciągały tłumy.
Każdy chciał zrobić zdjęcie krzywej wieży w Pizie, stanąć pod wieżą Eiffla czy sfotografować się przed rzymskim Koloseum. Tych miejsc nie było jednak aż tak wiele. Musiały cieszyć się wyjątkową sławą, by przyciągać tłumy turystów. Dziś podobnych punktów są tysiące, jak nie miliony. I nie muszą to być wcale zabytki czy cuda świata.
Przykładem są pola słoneczników czy lawendy, tratowane przez chętnych, by zrobić sobie na tle kwiatów zdjęcia. Lub zwykła piekarnia sprzedająca we Florencji kanapki, do której ustawiają się dziś wielogodzinne kolejki. Tylko dlatego, że kolejne osoby oznaczają to miejsce w mediach społecznościowych. Popularność takich miejsc rośnie wykładniczo, bo skoro wszyscy już tam stoją, to pozostali – by nie być gorszymi – się dołączają. Nie bacząc na to, że we Florencji są setki sprzedawców panini, i że żaden Włoch nigdy nie stanąłby w kolejce po kanapki. Odruch stadny działa jednak bezbłędnie.
Ta niezrozumiała chęć naśladowania nie jest tylko niewinną rozrywką.
Wpływa bezpośrednio na życie mnóstwa osób i zwykle jest to wpływ negatywny. O problemach z nadmierną turystyką pisaliśmy zresztą w Travel Magazine wielokrotnie.
Pomijając już jednak na chwilę te destrukcyjne skutki, zastanawiam się po prostu, dlaczego lubimy kopiować innych. Rozumiem, że jako istoty stadne mamy potrzebę przynależności do określonej grupy osób, zabiegamy o ich akceptację i pokazując zdjęcia z odwiedzanej przez wszystkich budki z kanapkami pokazujemy nasz status społeczny. Mimo wszystko jednak zawsze wydawało mi się, że istotą podróżowania jest chęć znalezienia czegoś własnego, czegoś nowego. A więc potrzeba wyjścia poza znany nam świat. Jak mówił kiedyś na łamach Gazety Wyborczej psycholog Bartłomiej Dobroczyński:
“Uważna podróż uwrażliwia na innych. Jest okazją do transcendencji, do wyjścia z siebie – ze swojej kuli, jaskini, norki. I to zobowiązuje”.
Pójście śladami innych – i to dosłownie – „okazją do transcendencji” raczej się nie okaże. Jest wyborem na wskroś bezpiecznym i przez to nierozwojowym. W ten sposób nie dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy.
Nawet jeżeli jednak nie zależy nam na głębszych podróżniczych przeżyciach i chcemy po prostu mieć się czym pochwalić przed znajomymi, wydaje mi się, że fajniej będzie podzielić się własnymi odkryciami niż powielaniem wyborów innych. Czyż nie lepiej brzmi: „A wiesz, zupełnie przypadkiem natknąłem się na to cudowne miejsce…” niż: „Udało mi się wreszcie odwiedzić to miejsce z TikToka…?”