Książka Philippe’a Delerma, jak mało która nadaje się na podarunek dla tych, których kochamy
Fot. Travel Magazine
Lata temu, gdy byłem jeszcze w liceum, dostałem tę książkę na urodziny. Dużo później sam powtórzyłem ten gest, obdarowując nią bardzo bliską mi osobę. Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności Philippe’a Delerma to bowiem książka, która idealnie nadaje się na podarunek dla tych, których kochamy.
Jest czystą afirmacją życia. Zwróceniem się ku detalom, z których utkana jest codzienność i które mogą przynosić nam większe lub mniejsze przyjemności. Przede wszystkim, mimo dalekiego od poradników charakteru, jest wspaniałym przewodnikiem po tak modnej ostatnio uważności.
Delerm, francuski pisarz mający dziś ponad 70 lat, w samej ojczyźnie sprzedał ponad milion egzemplarzy Pierwszego łyku piwa… Ta książka była bestsellerem. Mimo to autor, jeszcze przez dziesięć lat po jej wydaniu w 1997 roku, łączył pracę pisarza i nauczyciela. Jego droga na pisarskie szczyty nie była łatwa – przez dekady wydawnictwa odrzucały mu rękopisy. Najwyraźniej więc nie wierzył we własny sukces.
Na zaledwie osiemdziesięciu stronach Delerm umieścił trzydzieści cztery opowiadania, które można traktować też jako eseje. Każde w miniaturowej formie. Zazwyczaj zajmujące nie więcej niż jedną kartkę.
Przygląda się codziennym zdarzeniom, które dopiero przy odpowiedniej dozie uwagi, zamieniają się w fascynujące przygody. Tytuły rozdziałów mówią tu same za siebie: Zapach jabłek, Rogalik na chodniku, Mało brakuje, a można by zjeść na zewnątrz, Gazeta przy śniadaniu, Autostrada nocą, czy tytułowy Pierwszy łyk piwa.
Czytając dziś tę książkę nie sposób nie uśmiechnąć się przy opisach zdarzeń, które wydają się już odległą historią. Szmer dynama o oponę roweru, rozkładanie dużego wydania papierowej gazety na kuchennym stole, telefonowanie z ulicznej budki, oglądanie kalejdoskopu czy przyjazd bibliobusu, którym poświęcone są rozdziały, tchną przeszłością. Pokazują, jak bardzo nasz świat zmienił się przez ostatnie ćwierć wieku. Gazetę na upartego jeszcze znajdziemy. Ale budkę z telefonem? Powodzenia!
Nie zmniejsza to jednak przyjemności z lektury. Wystarczy nie traktować tej książki jako poradnika, lecz jako literaturę. Ona jest uniwersalna. Emocje płynące z opisu zdarzeń nie oznaczają konieczności ich rzeczywistego przeżycia.
Paradoksalnie jednak, mimo że Pierwszy łyk piwa… nie był pomyślany jako poradnik, może wnieść do życia dużo więcej niż tłoczące się dziś w księgarniach książki o tzw. mindfulness. Jeżeli chcemy uczestniczyć głęboko w codzienności i własnym życiu, na niewiele zdadzą nam się ćwiczenia serwowane przez autorów takich poradników. Zwykle polegają one bowiem na rozwiązywaniu jakichś szarad. Wyłuskiwaniu słów z morza liter czy dostrzeganiu ukrytych informacji. Być może ćwiczą one bystrość umysłu, ale niespecjalnie wpływają na uważność. Po odłożeniu poradnika nie jesteśmy w stanie przenieść wykonanych ćwiczeń na zwykłe życie.
Uważność, żeby miała sens, musi dotyczyć codzienności. A więc również tych powtarzanych do znudzenia czynności, którym oddajemy się każdego dnia. A one nie polegają przecież na łączeniu kropek we wzorek albo na robieniu listy intencji, lecz na zmywaniu naczyń, szorowaniu łazienki, podjadaniu bagietki w drodze z piekarni czy właśnie braniu pierwszego łyku piwa. Delerm wzoruje się w jakimś stopniu na naukach buddyzmu zen. Pokazuje nam, że drobne przyjemności da się odnaleźć niemal we wszystkich czynnościach. I to dziesiątki razy w ciągu dnia.
Autor, choć przygląda się z uwagę i swego rodzaju czułością tym małym zdarzeniom, nie wpada jednak w irytujący hurraoptymizm. Czytając tę książkę łatwo wyczuć pewien rodzaj nostalgii i melancholii, a nawet smutku płynących ze świadomości upływu życia, straconego dzieciństwa i niewykorzystanych możliwości.
W tym sensie ta książka, choć niesie wiele radości, nie jest źródłem łatwych pocieszeń. Delerm w swoich wycyzelowanych miniaturkach nieustannie zderza przyjemność z poczuciem pustki.
W rozdziale o wędrówce po wilgotnej ścieżce w butach na sznurkowej podeszwie pisze:
A kiedy w końcu zdajesz sobie sprawę, że espadryle namakają, jest już zbyt późno – tego nie da się powstrzymać. (…) Zdawało ci się, że podeszwy mają uplecione z wiatru, że len jest tak cienki, iż znika, stykając się ze stopą. A proszę – wystarczą dwie kałuże i oto zwiewny woal przemienia się w szorstką włosiennicę z wora na ziemniaki (…) Espadryle to espadryle. Spijając wodę, ważą coraz więcej. (…) Wiesz z doświadczenia, że już nigdy do końca nie wyschną. Na parapecie okna lub w szafce na buty skurczą się, z podeszew wystrzępią się kosmate kłaki, płótno zesztywnieje (…)
Od pierwszych oznak nieszczęścia rokowania są smutne – po prostu nie ma nadziei, nie będzie poprawy. Kiedy przemoczysz espadryle, wiesz już, jak smakuje ta gorzka rozkosz, kiedy toniesz cały.
Jeszcze bardziej widać to w Zapachu jabłek. Spodziewamy się prostych rozkoszy płynących z gryzienia soczystego twardego owocu.
Tymczasem Delerm sprowadza nas do piwnicy pełnej suszących się jabłek, podsuwa dziesiątki pięknych szczegółów, dzięki którym możemy wyobrazić sobie scenę, ale bohater nagle przeżywa konsternację.
To, co przeżywa budzi w nim bowiem falę zupełnie nieproszonych wspomnień:
Aromat jabłek boli. Tak właśnie pachniało mocniejsze życie, życie bez pośpiechu – nie zasługujesz już na nie.
Ten sposób opowiadania o codzienności czyni tę książkę jeszcze bardziej przejmującą. To nie jest próba przekonania nas, że wszystko wokół jest wspaniałe i – jak mówią z dziś influencerki – wystarczy dać się zarazić moją pozytywną energią, by odmienić życie. Philippe Delerm mówi raczej: uczyń z każdego dnia przygodę, wykorzystaj, co tylko możesz, ale nie licz na to, że znajdziesz w tym jakiś głębszy sens. Życie jest radością przeplatającą się z bólem.

Philippe Delerm
Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności
Wydawnictwo Sic!
Warszawa 2004
Książka od dawna ma wyczerpany nakład, bez trudu można ją jednak dostać na aukcjach internetowych, w doskonałym stanie i dosłownie za kilka złotych.