Paryż pokazał właśnie, jak radzić sobie z tłumami przyjezdnych
Fot. John Towner / Unsplash
Jak wynika z danych publikowanych przez „Rzeczpospolitą”, linie Air France odnotowały tego lata straty wysokości 180 mln euro. Z kolei amerykańska linia utraciła przychody w granicach 100 mln dolarów. Ruch na paryskim lotnisku Charles’a de Gaulle’a spadł w lipcu o 15 proc. w porównaniu z tym samym okresem rok wcześniej, mimo że europejski rynek lotniczy zanotował w tym czasie średni wzrost o 24 proc. W niektórych restauracjach, usytuowanych w pobliżu najważniejszych miejsc w mieście, ruch zmniejszył się nawet o 70 procent. Wiele małych biznesów gastronomicznych w stolicy Francji prawdopodobnie nie przetrwa tego lata. Niektóre planują ubiegać się u władz o odszkodowania.
Co jest powodem? No cóż, Igrzyska Olimpijskie. Okazało się, że zorganizowanie jednego z największych sportowych świąt świata jest najskuteczniejszym sposobem na przepędzenie turystów.
Tego lata do stolicy Francji wybierali się bowiem niemal wyłącznie kibice, sportowcy i działacze związków. Wszyscy, którzy nie interesują się sportem lub nie są z nim związani zawodowo, usunęli Paryż z listy wyjazdowych celów. Swój udział mieli w tym oczywiście także zachłanni hotelarze i restauratorzy. Nie przewidzieli zapaści i już niemal rok temu zaczęli windować ceny na tegoroczny sezon. Lokale robiły zapasy dobrych win i kombinowały jak zwiększyć przestrzeń, na której da się wystawić stoliki. Hotele wprowadzały dodatkowe wymagania, przyjmując rezerwacje na minimum trzy doby. Sklepy rezygnowały z wyprzedaży, licząc na to, że towar wykupią, po regularnych cenach, turyści, którzy przyjadą na olimpiadę.
Tyle że turyści nie przyjechali. A samych kibiców okazało się również dużo mniej, niż się spodziewano.
Paniczne obniżki cen, promocje i bonusy wprowadzone przez hotelarzy i restauratorów już w trakcie imprezy przypominały chwytanie się przez tonącego brzytwy. I na niewiele się zdały. Wysokie ceny połączone z obawami o utrudnienia w ruchu oraz tłum kibiców skutecznie odstraszyły turystów.
W relacji znajomych i doniesieniach medialnych widziałem jednak, że Paryż okazał się w lipcu tego roku wyjątkowo dobrym miejscem dla podróżników. Ostatni raz miasto było tak wolne od tłumów w czasie pandemii. I pewnie szybko taka okazja już się nie powtórzy. Może i nie dało się wejść czy wjechać na wieżę Eiffela, ale muzea były niemal puste. Obejrzenie Mona Lisy bez szturchającej cię ciżby okazało się zaskakująco łatwe.
Ten przykład pokazuje, że kreśląc podróżnicze plany dobrze czasem pójść pod prąd.
I niekoniecznie podłączać się pod aktualne trendy. Jeżeli wszyscy uważają, że będzie tłum, jest duża szansa, że go jednak nie będzie. Przyznam, że w przypadku Paryża intuicja mnie zawiodła. Wraz z setkami tysięcy osób na świecie uznałem, że pchanie się tam w czasie olimpiady jest turystycznym samobójstwem.
Zadziwiające jest jednak, że widmo potencjalnych tłumów na takim wydarzeniu jak olimpiada skutecznie studzi nasze podróżnicze zapędy, a coroczne doniesienia o puchnących od nadmiaru przyjezdnych miastach – Barcelonie, Palmie czy Dubrowniku – pozostają nam całkowicie obojętne. Możemy być pewni, że spotkamy tam milion osób, a i tak tam jedziemy. I nie przeszkadza nam, że wkurzeni miejscowi strzelają do nas z pistoletów na wodę (Barcelona) bądź straszą nieistniejącymi jadowitymi meduzami (Majorka). Lub że władze miasta każą nam płacić opłatę karną za krótki pobyt (Wenecja).
Wygląda więc na to, że akcje dywersyjne, ani skomplikowany system dodatkowych opłat nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Jest jednak skuteczna metoda na rozprawienie się z nadmierną turystyką. Wystarczy zorganizować Igrzyska Olimpijskie.