„Sundown” to film o osiągnięciu stanu bezruchu, w którym chwile grozy są statycznymi kadrami przepełnionymi melancholią. Zabrakło w nim jednak reżyserskiej odwagi
Alice (Charlotte Gainsbourg) i Neil (Tim Roth) spędzają urlop w Acapulco. Sielankę przerywa telefon, który zmusi ich do zmiany planów i powrotu do Europy. Gdy rodzina jest już na lotnisku, mężczyzna – tłumacząc, że zapomniał paszportu – nie wsiada jednak do samolotu. Obiecuje, że wróci po dokument i złapie następny lot. Nigdy tego nie robi. Zamiast luksusowego hotelu, w którym spędzali wcześniej czas, wybiera podrzędny pensjonat. Chowa telefon do szuflady i spędza całe dni sącząc piwo na plaży i pogrążając się w coraz głębszej apatii.
Michel Franco, twórca „Sundown”, wykonuje niespodziewane zwroty akcji i myli tropy, wyprowadzając kilka razy widzów w pole. Jego film oparty jest na pozorach. Fakty są płynne, a to co wygląda na sielankę, okazuje się koszmarem. Reżyser tka film z detali, zatrzymując się na obrazach ostryg wijących się pod strugą cytrynowego soku, spalonej słońcem skóry, słonecznych refleksach na powierzchni wody w basenie.
To opowieść o bierności w czystej postaci, absolutnym poddaniu się i bezruchu. Nawet akty miłosne nie zmieniają tej optyki – daleko im do żywiołowych scen buzujących pożądaniem.
I choć Neil prowadzi zupełnie odmienne życie niż wcześniej, w jego nagłej wolcie trudno odnaleźć pocieszenie. W zachowaniu mężczyzny nie ma optymizmu nowych początków, odkupienia i rodzącej się nadziei. Ta historia jest o głębokim życiowym rozczarowaniu, nad którym unoszą się pytania o źródło egzystencjalnego sensu. Obsadzenie Rotha – kojarzonego, chociażby z filmów Tarantino, z ruchliwymi, wygadanymi, czasem brutalnymi bohaterami – w roli apatycznego mężczyzny, który przesiaduje w milczeniu na plażowym krzesełku lub snuje się gdzieś bez większego celu, tworzy intrygujący kontrast.
Jakby niedowierzając sile tych kadrów, Franco w drugiej części filmu decyduje się jednak wprowadzić wątki, które w zamierzeniu miały wypełnić statyczną narrację.
Zahacza więc o konflikty klasowe, prowadząc historię ku opowieści o zderzeniu luksusu i nędzy, o relacjach uprzywilejowanych obcokrajowców z autochtonami i różnicach społecznych.
A na koniec nie potrafi oprzeć się przed dopowiedzeniem, tłumacząc postępowanie Neila dość banalnym (choć tragicznym) faktem. Ta decyzja sprawia, że konstrukcja filmu rozsypuje się, stając się idealnym przykładem na to, że sztuka źle znosi dosłowność. Brak reżyserskiej odwagi niszczy w tym wypadku potencjał dobrze zapowiadającego się dzieła.
Póki film jest o mężczyźnie, który z niejasnych nam powodów odwraca się od życia, pozostaje intrygujący i budzi napięcie. Gdy już poznajemy przyczynę zachowania bohatera – choć narracyjnie jest to spójne – efekt tajemniczości i interpretacyjnej głębi rozpada się. A opowieść o człowieku w egzystencjalnym kryzysie przeobraża się w dość płaską historię o ślepym losie.
Film w kinach od 24 marca